„Plan Tuska”

Zgadzając się z diagnozą zawartą w zaprezentowanym przez Premiera Donalda Tuska „Planie Rozwoju i Konsolidacji Finansów 2010-2011”  konieczności reformy finansów publicznych w celu zapewnienia perspektyw rozwojowych Polski, trzeba stwierdzić, że zaproponowane metody osiągnięcia zakładanego celu nie zapewnią. O ile jednoczesne ogłoszenie rezygnacji z prezydentury sprawiło, że jest on rozpatrywany nie tylko w sferze medialnej, o tyle okoliczności jego ogłoszenia i przesunięcie w czasie jego realizacji ogranicza jego wiarygodność. Ponieważ ogłoszenie nastąpiło w dniu zeznań kluczowego świadka „afery hazardowej”, przekazanie zadań resortów obsadzonych przez koalicjanta przeniesiono „na barki” RM i Rady do spraw Gospodarczych przy Prezesie RM, przesunięto zaplanowanie przedstawienia konkretnych rozwiązań na połowę roku, a konkretnych cięć wydatków na lata budżetowe 2011-2013, a więc te których projekcja jest wymuszona przez przepisy UE w ramach aktualizacji programu konwergencji, a których termin przekazania pokrywał się z czasem prezentacji programu.    

O ile przeprowadzenie reformy finansów publicznych jest konieczne, o tyle oparcie się na „regule wydatkowej”, a nie „regule optymalizacji wydatków” – jest  błędne i najprawdopodobniej niewykonalne, ponieważ mechanicznie  ogranicza wzrost wydatków publicznych,  bez oglądania się na długofalowe skutki  cięć dla rozwoju gospodarczego. Jeżeli ograniczy się ona do limitowania jedynie wydatków niesztywnych, to w sytuacji kiedy powyższe wydatki pozainwestycyjne w ostatnich latach i tak były cięte, osiągnięcie zakładanych celów fiskalnych stanie się wirtualne, a jeśli będzie konsekwentne, to będzie miało silniejszy wpływ osłabiający procesy rozwojowe. A i tak nie wiadomo, w jaki sposób planuje się zaoszczędzić 55 mld zł. W sytuacji załamania demograficznego realizacja praw nabytych emerytów musi doprowadzić do wypchnięcia przez wydatki społeczne nakładów prorozwojowych. Zwłaszcza, że nie jest proponowane prowadzenie polityki prorodzinnej, a co gorzej Premier w ramach projektu tworzenia „węzłów cywilizacyjnych” wprost jako zadanie dla woluntariuszy prowadzących pomoc społeczną wymienił konieczność „pomocy dla osób nie mogących sobie poradzić z wielodzietnością”. Rezultatem przyjętej metody będzie wcześniej czy później – spadek wzrostu gospodarczego,  spadek  dochodów budżetowych i  konieczność dalszego, jeszcze głębszego ograniczania wydatków publicznych, w tym nakładów na wrażliwe społecznie dziedziny, jak  służba zdrowia czy system emerytalny. Gdyby zastosować powyższą formułę do rachunkowości przedsiębiorstwa zapóźnionego technologicznie (a Polska w porównaniu z innymi państwami UE do takich należy), to przedsiębiorcy opłacałoby się „sprywatyzować”, sprzedać maszyny i nie inwestować w nowe, ponieważ to chwilowo zmniejszyłoby jego zadłużenie. W efekcie doprowadziłoby to do likwidacji przedsiębiorstwa i zatrudnienia i „emigracji” pracowników do innych przedsiębiorstw. Bez nakładów prorozwojowych Premierowi nie uda się stworzenie z Polski miejsca „najbardziej atrakcyjnego do inwestowania” tak jak to ogłosił na piątkowej konferencji.

 Mimo że w programie znalazła się godna pochwały propozycja rozszerzenia informacji o zobowiązaniach publicznych, to jednocześnie dążenie do redukcji nadzoru nad inwestycjami OFE, w tym pozwolenie na inwestycje zagraniczne funduszy jest spełnieniem postulatów grup finansowych. Również działania oszczędnościowe względem KRUS-u, zanim polskie rolnictwo osiągnie poziom dopłat rolnictwa starych członków UE, jest przedwczesne.

  Dla naprawy finansów publicznych kluczowe byłoby wprowadzenie zamiast „reguły wydatkowej” „kotwicy rozwojowej” opartej o regułę „optymalizacji wydatków” budżetowych w zależności od efektów, jakie mają na poszerzenie przyszłej bazy podatkowej. Dyscyplina powinna dotyczyć tych wydatków, które nie generują rozwoju, natomiast nakłady prorozwojowe i wydatki inwestycyjne, które  sprzyjają wzrostowi gospodarki i poszerzeniu bazy podatkowej – i samofinansują się w przyszłości, w żadnym wypadku nie powinny być blokowane.  Chodzi tu przede wszystkim o inwestycje w szeroko pojętą infrastrukturę gospodarczą (w tym drogową, techniczną, informatyczną,  przesyłową, naukową i regulacyjną). Dzisiaj  kraje konkurują między sobą właśnie  poziomem tej infrastruktury, która – w  zależności od zaawansowania  – zachęca lub odstrasza inwestorów prywatnych do tworzenia miejsc pracy o wysokiej wartości dodanej.