Europa nie poradzi sobie bez imigrantów

Włoska polityka wysyłania imigrantów z Afryki w głąb Europy doprowadziła do poważnego dyplomatycznego spięcia między Paryżem a Rzymem. Wczoraj  przywódcy obu krajów uzgodnili jednak, że będą hamować falę imigracji - wspólnie chcą doprowadzić do zmian w jednym z filarów Unii Europejskiej, czyli w Układzie z Schengen, który zapewnia swobodne poruszanie się po UE.
Europa nie poradzi sobie bez imigrantów

Imigranci z Afryki sprzedający parasole we włoskim Turynie. (CC By Paul Keller)

Wiele się musi zmienić, aby wszystko pozostało po staremu – mówi najsłynniejszy cytat z „Lamparta” Giuseppe Tomassiego di Lampedusy. Przodek pisarza, Giulio Tomasi, otrzymał w 1630 r. od Karola II tytuł księcia Lampeduzy i Linosy, dwóch maleńkich wysp na Morzu Śródziemnym wciśniętych między Tunezję a Maltę. W ostatnich tygodniach informacje o Lampeduzie co i rusz trafiały na czołówki europejskiej prasy, od kiedy wyspa została zalana falą afrykańskich emigrantów, których liczba szybko przekroczyła liczbę stałych mieszkańców wyspy (4,5 tys. osób). Lampeduza nie była przygotowana na przyjęcie takiej masy ludzi – brakowało wody, groził wybuch epidemii i rewolty emigrantów. Wkrótce władze rozpoczęły ewakuację przybyszów na kontynent. Część z nich od razu podjęła próbę przedostania się dalej, do Francji. Włosi skwapliwie wydawali Afrykańczykom dokumenty uprawniające do poruszania się po całej strefie Schengen.

Wczoraj Silvio Berlusconi, premier Włoch i Nicolas Sarkozy, prezydent Francji, uzgodnili jednak, że wspólnie zamierzają to zmienić. Chcą doprowadzić do reformy Układu z Schengen, czytaj: wprowadzić ograniczenia w swobodnym poruszaniu się po terytorium Unii w przypadkach uznanych za uzasadnione.

Problem jest poważny. Na początku kwietnia włoskie MSW podało, że w tym roku do ich kraju przybyło 26 tys. imigrantów z Afryki. Władze spodziewają się wkrótce następnej fali uchodźców, tym razem z Libii. Gwałtowny napływ imigrantów z Maghrebu jest dla Włochów oczywiście sporym wyzwaniem. Na dłuższą jednak metę może okazać się wybawieniem. Bez imigracji bowiem gospodarka i finanse Włoch rozlecą się w ciągu jednego pokolenia.

Podstawą do takiej prognozy jest demografia a dokładnie nałożenie się na siebie dwóch zjawisk – dzietności poniżej progu zastępowalności pokoleń (2,1 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym) i wydłużającej się średniej długości życia. Efektem jest starzenie się społeczeństwa, co w kategoriach ekonomicznych można opisać jako pogarszający się (malejący) Współczynnik Potencjalnego Wsparcia (Potential Support Ratio, PSR – stosunek osób w wieku produkcyjnym do osób w wieku postprodukcyjnym).

Dwa miliony Arabów pilnie przyjmę

We Włoszech sytuacja pod tym względem wygląda szczególnie źle. Mediana wieku wynosi w tym kraju 43,5 lat. W Unii Europejskiej jest wyższa jedynie w Niemczech (44,9) a na świecie jeszcze tylko w Japonii (44,8) i Monako (49,4 – szacunki na 2011 r. wg „CIA: The World Factbook”). Starzenie się społeczeństwa oznacza rosnącą nierównowagę finansów publicznych: coraz więcej osób coraz dłużej pobiera emerytury i korzysta z kosztownej opieki geriatrycznej, coraz mniej osób płaci składki, z których te świadczenia są fundowane. Problem ten można rozwiązać na trzy sposoby: ograniczyć świadczenia, podnieść podatki lub, co jest najlepsze z punktu widzenia gospodarki, zahamować spadek PSR. Ponieważ jednak spadek dzietności poniżej progu zastępowalności wydaje się w krajach rozwiniętych zjawiskiem trwałym a medycyna nadal będzie robić postępy w dziedzinie przedłużania życia, stabilizacja PSR będzie wymagać imigrantów. I to w ilościach trudnych do wyobrażenia. Według wyliczeń ONZ przedstawionych w dokumencie „Replacement migration: is it a solution to declining and ageing population?”, utrzymanie PSR na poziomie z połowy lat 90. oznaczałoby w przypadku Włoch konieczność przyjmowania 2,3 mln imigrantów rocznie. Ceną za zachowanie repartycyjnego systemu emerytalnego, przyzwoitych świadczeń i w miarę niskich podatków byłaby więc de facto zmiana struktury etnicznej kraju.

Miał rację di Lampedusa pisząc, że wiele musi się zmienić, by wszystko zostało tak jak dawniej. Scenariusz taki jest oczywiście zbyt radykalny, by ktokolwiek myślał o jego realizacji. Dlatego kraje UE nie unikną zmian – przede wszystkim zastąpienia repartycyjnego systemu emerytalnego systemem kapitałowym i przesunięcia wieku przechodzenia na emeryturę. Jednak i wtedy otwarcie na imigrantów byłoby decyzją pożądaną, ponieważ ułatwiłoby zastosowanie innych metod. Weźmy emerytury kapitałowe– największym problemem przy przejściu od systemu repartycyjnego do kapitałowego jest znalezienie finansowania emerytur wypłacanych ze starego systemu w sytuacji, gdy składki większości pracujących trafiają na ich indywidualne konta w systemie kapitałowym. Problemu tego nie udało się w Polsce rozwiązać, co doprowadziło ostatnio do poważnego wzmocnienia części repartycyjnej kosztem kapitałowej, co z perspektywy wyzwań demograficznych trzeba ocenić jako krok wstecz.

Jeżeli rząd nie dysponuje oszczędnościami, które pozwoliłyby sfinansować świadczenia „osieroconych” członków systemu repartycyjnego, jedynym wyjściem jest obciążenie członków nowego systemu dodatkowym podatkiem. Nie może on jednak być zbyt duży, ponieważ odkładający w systemie kapitałowym nie zdołają zgromadzić sumy odpowiedniej do sfinansowania swoich własnych emerytur. Rozwiązaniem jest obciążenie mniejszym podatkiem większej liczby osób. A ponieważ wskaźnik płodności społeczeństwa jest niski, trzeba sięgnąć po imigrantów.

Podobnie jest z przedłużeniem wieku emerytalnego – im gorszy stosunek pracujących do osób w wieku postprodukcyjnym tym, dla ulżenia finansom publicznym, bardziej trzeba opóźnić wiek przejścia na emeryturę. Podniesienie PSR pozwoliłoby uniknąć drastycznych decyzji w tej kwestii.

Stara Nowa Europa

Upatrywanie nadziei dla finansów publicznych w tłumach Arabów koczujących na plażach może wydawać się w Polsce podejściem cokolwiek abstrakcyjnym. Jesteśmy krajem jak na warunki unijne stosunkowo młodym. Mediana wieku wynosi w Polsce 38,5 lat, co daje nam czwarte miejsce po Cyprze, Irlandii i Słowacji. Starzejemy się jednak w wyjątkowym tempie. Według prognoz Eurostatu w 2060 r. mediana wieku w Polsce sięgnie ok. 54 lat i będzie wyższa od przeciętnej w UE aż o 6 lat. Oznacza to, że niemal połowa populacji będzie w wieku emerytalnym (o ile ten nie zostanie wydłużony), a więc praktycznie jeden pracujący będzie utrzymywał jednego emeryta.

wykresDogonić i przegonić Zachód – mediana wieku w Polsce, obecnie jedna z najniższych w UE, w ciągu kilkudziesięciu lat stanie się najwyższa

Oczywiście prognozowanie na 50 lat do przodu obarczone jest ryzykiem całkowitego rozminięcia się z przyszłą rzeczywistością. Niemniej przewidywania te oparte są czynnikach i trendach, które w demografii nie ulegają takim wahaniom jak w przypadku cen surowców czy wzrostu gospodarczego.

Jak podzielić dochód?

Mimo, że gwałtowne starzenie się społeczeństwa jest z nielicznymi wyjątkami powszechnym problemem krajów UE, w ostatnich latach wiele z nich zaostrzyło kurs względem przybyszów z Afryki i Azji a głoszenie haseł antyimigracyjnych okazało się wartościową monetą, która pozwoliła kilku nowym partiom kupić sobie udział we władzy. Dwie główne przyczyny zdecydowały o takim obrocie sprawy. Pierwsza to krwawe i gwałtowne wydarzenia z połowy ubiegłej dekady – zabójstwo holenderskiego reżysera Theo van Gogha, zamachy w londyńskim metrze i zamieszki na przedmieściach francuskich miast, by wymienić najbardziej spektakularne. Uświadomiły one opinii publicznej porażkę polityki integracyjnej, zwłaszcza względem imigrantów muzułmańskich, których drugie pokolenie – urodzone przeważnie w Europie – odrzuca prawo i wartości nowej ojczyzny.

Drugą przyczyną jest kryzys ekonomiczny. Gdy gospodarka się kurczy, rośnie bezrobocie, a politycy zapowiadają cięcia budżetowe, przybysze zaczynają być postrzegani jako konkurenci. Imigranci zwiększają w danej gospodarce podaż pracy, a więc wywierają presję na obniżenie płac. George’a Borjas, profesor ekonomii i polityki społecznej na Harvardzie, ocenia na podstawie danych statystycznych z rynku amerykańskiego, że zwiększenie podaży pracy o 10 proc. powoduje obniżenie pensji o ok. 3 proc. Niższe pensje stanowią jednak zysk dla pracodawców (niższe koszty pracy) i konsumentów (tańsze dobra i usługi). Rzecz sprowadza się zatem do dystrybucji (podziału) dochodu (Borjas szacuje go na ok. 2 proc. PKB dla populacji imigrantów stanowiącej 10 proc. społeczeństwa). Z tego punktu widzenia jest to gra o sumie zerowej: straty jednych oznaczają odpowiadające im zyski drugich. W ramach danej populacji nie rozkładają się one równomiernie – na imigrantach korzysta przede wszystkim biznes. Obniżka wynagrodzeń też nie dotyka wszystkich pracowników w równy sposób – proporcjonalnie najmniej tracą osoby wysoko wykwalifikowane, które też najwięcej korzystają na imigracji jako konsumenci. Najbardziej dotknięci są pracownicy niewykwalifikowani, ponieważ to oni stają do bezpośredniej konkurencji z imigrantami na rynku pracy. Według szacunków Borjasa redukcja wynagrodzeń w tej grupie jest 2-3 razy większa od przeciętnej.

Dla polityków zabiegających o głosy elektoratu nie jest to okoliczność bez znaczenia. Grupa wyborców odnoszących korzyści z imigracji jest mniejsza od poszkodowanych. Problem zaostrza się w okresie gospodarczej dekoniunktury, gdy kurczy się rynek pracy a tania siła robocza oferowana przez imigrantów wypiera (lub zmusza do jeszcze większych ustępstw płacowych) miejscowych pracowników.

Do tego dochodzą koszty fiskalne masowej imigracji. Spora grupa ekonomistów uważa, że przybysze są biorcami netto z budżetu. Koszt dla finansów publicznych może być w rzeczywistości niewielki – szacunki National Research Council wskazują, że wynosi on ok. 0,4 proc. przeciętnego dochodu gospodarstwa domowego miejscowych (natives – dane dla USA za 1989-90). Z kolei Center for Immigration Studies ocenia, że w 2002 r. nielegalni imigranci (5 proc. populacji USA) pobrali z budżetu o 10 mld dol. więcej niż do niego wpłacili, co jednak stanowiło zaledwie 0,1 proc. ówczesnego PKB. Choć ta ostatnia wartość znajduje się w granicach błędu statystycznego, inne dane są bardziej wymowne. Jak szacuje Borjas, z różnych form pomocy socjalnej korzystało 21 proc. rodzin imigrantów podczas gdy w przypadku miejscowej ludności było to 14 proc. (dane z 1996 r. jednak, zdaniem Borjasa, kolejne fale imigrantów wykazują coraz gorszą zaradność ekonomiczną, co znaczy, że udział tych, którzy korzystają z pomocy społecznej będzie raczej rósł).

Nie chować głowy w piasek

Nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale społeczeństwa na krawędzi kryzysu demograficznego nie mają wyboru, jeśli chodzi o dopuszczenie imigrantów. Rosnące koszty utrzymania emerytów przypadające na jednego pracującego i tak doprowadzą do radykalnego pogorszenia się sytuacji osób w wieku produkcyjnym (lub alternatywnie – znaczącego pogorszenia się sytuacji emerytów, w przypadku ograniczania świadczeń). To również jest kwestia podziału dochodu. Negatywne konsekwencje imigracji mogą być zresztą ograniczone poprzez zastosowanie odpowiedniej polityki polegającej m.in. na selekcji przybyszów i dopuszczaniu tych najlepiej przystosowanych (odpowiednio wyedukowanych, znających język itd.). Ponieważ tacy imigranci będą stanowić mniejszość a popyt na przybyszów w krajach europejskich będzie rósł, można przyjąć, że wkrótce między państwami dojdzie na tym tle do konkurencji.

Wydaje się zatem, że już teraz polski rząd powinien rozważyć wprowadzenie polityki kontrolowanego naboru imigrantów. Po pierwsze, im szybciej zacznie ją realizować, tym uzyska większe pole manewru do zastosowania innych środków zmniejszających presję na finanse publiczne. Po drugie – będzie mógł przejąć imigrantów bardziej wartościowych z punktu widzenia gospodarki i finansów kraju. Zwłaszcza, że państwa, z których imigracja byłaby najbardziej pożądana ze względu na ich bliskość kulturową (przede wszystkim Ukraina), same stoją na progu demograficznej dekoniunktury. Mediana wieku na Ukrainie w 2050 r. sięgnie 49,2 lat (Gajane Safarowa, Siergiej Szerbow i Siergiej Pirożkow: Future trends of population ageing in Russia and Ukraine, 2008). Tymczasem na emigrację decydują się głównie ludzie młodzi, tacy zresztą reprezentują największe korzyści dla systemu finansów publicznych (długi okres pracy przed przejściem na emeryturę). Im później zaczniemy importować pracowników, tym większa ich część pochodzić będzie z krajów afrykańskich i azjatyckich, co wiązać się będzie z znanymi z Zachodniej Europy napięciami na tle kulturowym.

Imigranci z Afryki sprzedający parasole we włoskim Turynie. (CC By Paul Keller)
wykres

Otwarta licencja


Tagi