Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Dlaczego Niemcy zmieniają zdanie w sprawie Grecji

Kiedy w zeszłym tygodniu trybunał konstytucyjny RFN ogłosił, że pomoc dla biedniejszych krajów strefy euro jest zgodna z niemieckim prawem, było wiadomo, że to nie koniec kłopotów Angeli Merkel z europejską walutą. Zagrożeniem są kolejne niepokoje na rynkach finansowych i niejasna sytuacja w ECB po dymisji Jürgena Starka, a także rosnące spory wewnątrz koalicji rządowej w Berlinie.
Dlaczego Niemcy zmieniają zdanie w sprawie Grecji

Los gabinetu Angeli Merkel zależy w dużej mierze od tego, czy i za jaką cenę uda się uratować wspólną walutę. (CC By-SA WEF)

Coraz więcej polityków CDU/CSU oraz FDP nie chce już dłużej wspierać tonącej Grecji. Przed kluczowymi decyzjami Bundestagu kanclerz może mieć kłopoty, by zebrać wymaganą większość w parlamencie. Niemiecka kanclerz nie może już dłużej stosować dotychczasowej metody, jaką – nieco upraszczając – była antyeuropejska retoryka i proeuropejskie decyzje. Los gabinetu Merkel zależy teraz w dużej mierze od tego, czy i za jaką cenę uda się uratować wspólną walutę.

„Wahania, zwlekanie i zagrywki taktyczne Merkel sprawiły, że koszty ratowania zadłużonych krajów strefy euro eksplodowały. Zamiast kierować się europejskimi przekonaniami, które wyznawał Kohl i których częścią jest przejmowanie przywództwa, niemiecki rząd błądzi bez żadnego kompasu. To, czego teraz potrzebujemy, jest powrót – zgodnie z ideami Europejczyka Helmuta Kohla – do jednego z najważniejszych niemieckich interesów: stabilnej UE”. Tych słów nie napisał żaden z dawnych ministrów kanclerza zjednoczenia Niemiec, czy ktoś z jego biografów. Pochodzą one z niedawnego tekstu szefa frakcji Zielonych w Bundestagu Jürgena Trittina dla „Handelsblatt”.

Mimo że Trittin nigdy nie darzył sympatią kanclerza zjednoczenia Niemiec, to jednak w sprawach europejskich wiele łączy tego lewicowego polityka i tradycyjnego konserwatystę. Obydwaj podobnie krytycznie oceniają europejską politykę Merkel („bez kompasa” – jak określił ją niedawno były kanclerz) i oczekują radykalnych zmian. Według Zielonych rozwiązaniem kryzysu w unii walutowej mogłyby być m.in. euroobligacje, o czym jak dotąd rządzący chadecy i liberałowie nie chcieli słyszeć.

Wybory parlamentarne mają się odbyć dopiero za dwa lata. Nie jest jednak wykluczone, iż antykryzysowe recepty Zielonych będą musiały zostać sprawdzone już wcześniej. Dziś bowiem już nie tylko opozycja coraz bardziej dostrzega chaos w ekipie rządzącej w Berlinie. Ostatnie wypowiedzi prominentnych polityków koalicji rządowej wskazują na to, że nie ma wśród nich zgody co do dalszej polityki w sprawie wspólnej waluty.

„By ustabilizować euro, nie można teraz zakazywać myślenia o różnych rozwiązaniach” – napisał dla sobotniego wydania dziennika „Die Welt” szef liberałów z FDP Philipp Rösler. Za tym dyplomatycznym sformułowaniem nie kryje się nic  innego, jak możliwość upadłości Grecji. Rösler to minister gospodarki i wicekanclerz Niemiec. Jest on pierwszym niemieckim politykiem, który w ten sposób wypowiedział się w sprawie kryzysu zadłużeniowego w strefie euro. Do tej pory podobne propozycje składali jedynie mniej wpływowi działacze jego partii.

Philipp Rösler nie tylko złamał polityczne tabu, ale po jego tekście doszło w poniedziałek do znacznego zaniepokojenia wśród inwestorów i spadków na giełdzie we Frankfurcie. Mimo to zyskał pochwały nie tylko w swoje partii, ale i wśród polityków bawarskiej CSU, którzy tradycyjnie mocno spierają się z liberałami. Szef chadeków z Bawarii Horst Seehofer ogłosił, że wykluczenie Grecji z eurolandu musi być taktowane jako „ultima ratio”. O tym, że nie są to tylko taktyczne wypowiedzi, świadczy fakt, że na październikowy zjazd CSU władze partii przygotowały specjalną uchwałę w tej sprawie.

„Kraje euro, które nie są w stanie stosować się do reguł dyscypliny budżetowej i przez to wywołują trudności dla siebie i całej unii walutowej, muszą liczyć się z wykluczeniem z eurolandu” – napisali Seehofer i jego współpracownicy. Ten front wewnątrz rządu przeciwko euro wzmocnił się akurat w momencie, kiedy Angela Merkel – zgodnie z wezwaniami Kohla i Trittina – zdecydowała postawić na bardziej europejski kurs w swojej polityce. Kanclerz właśnie apelowała o cierpliwość i tłumaczyła, że problemy finansowe, które narastały przez lata nie mogą zostać rozwiązane w krótkim czasie. Czy niemiecki rząd będzie w stanie uratować strefę euro, skoro sam jest tak głęboko podzielony?

W zeszłym tygodniu podczas jednego z próbnych głosowań w Bundestagu aż 25 deputowanych CDU/CSU i FDP głosowało przeciwko rządowej propozycji rozszerzenia parasola ochronnego EFSF. Oznacza to, że w zaplanowanym na koniec września głosowaniu Angela Merkel może nie mieć większości i skazana może zostać na wsparcie lewicowej opozycji. Co prawda współpracownicy pani kanclerz przekonują, że uda się zmobilizować koalicyjnych posłów i odzyskać zdolność działania.

Nie jest to jednak takie pewne, ponieważ w grupie kontestujących jej politykę w sprawie euro są naprawdę nieprzejednani deputowani. Jednym z nich jest Peter Gauweiler z CSU, który od lat buduje swoją pozycję na krytyce UE. Mimo, że Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe odrzucił skargę Gauweilera i grupy konserwatywnych prawników w sprawie EFSF (podobnie jak dwa lata temu jego podobny pozew dotyczący traktatu lizbońskiego), to jednak uważa on, że sędziowie przyznali rację obawom krytyków i nakazali zwiększenie roli Bundestagu przy podejmowaniu finansowych zobowiązań w eurolandzie. „Mimo że wolę, by rządziła Merkel a nie Künast [przewodnicząca frakcji Partii Zielonych – red.], to nie znaczy, że wszystkiemu będę przytakiwał i mówił ciągle amen” – ogłosił. Na razie nie wiadomo, jak wielu innych „euro-dysydentów” w koalicji rządowej pozostanie na swoich pozycjach.

Paradoksem jest, że oprócz eurosceptyków w szeregach CDU/CSU i FDP uaktywnili się ostatnio także zwolennicy ściślejszej integracji w UE. Niektórych z nich zmobilizowały zapewne do tego nie tylko wspominane krytyki opozycji, ale również wezwania weteranów Helmuta Kohla i Hansa-Dietricha Genschera. „Jeśli zatrzymalibyśmy teraz Europę i nie pozwolili jej się dalej rozwijać, byłby to koniec nie tylko unii walutowej, ale również europejskiego procesu jednoczenia” – przestrzegał dawny szef niemieckiej dyplomacji.

Jak na razie przynajmniej niektórzy z chadeków z CDU traktują poważnie to europejskie dziedzictwo. „Rząd musi pokazać – to jest nasza droga. Ten, kto tylko reaguje na to, co nakazują rynki, traci szacunek i legitymację” – przekonywał w zeszłym tygodniu minister środowiska Norbert Röttgen (CDU). W podobnym duchu wypowiadało się również paru innych polityków CDU, którzy ostrzegali swoich koalicyjnych kolegów przed konsekwencjami dyskusji o czarnych scenariuszach. „Nasze wypowiedzi mają pomagać rozwiązywać problemy, a nie doprowadzić Greków do bankructwa” – w ten sposób liderzy CDU apelują o powściągliwość do liberałów i bawarskich chadeków. Na razie bezskutecznie. Przeciwnicy euro w FDP już zapowiedzieli, że będą chcieli urządzić plebiscyt wśród wszystkich członków partii. Liczą, że dzięki temu zablokują zgodę na wejście w życie w 2013 r. stałego mechanizmu pomocy (EMS).

Kto w tej sytuacji wygra? Jak na razie Angela Merkel stosuje swoją wypróbowaną metodę polityczną i stara się przeczekać konflikt. Wątpliwe, by tym razem było to możliwe. Niemiecką kanclerz wzywają do zajęcia stanowiska przede wszystkim politycy opozycji, według których wygłaszane wypowiedzi w stylu jej lidera FDP Philippa Röslera jedynie „przyspieszają pożar w strefie euro”.

Co zrobi więc kanclerz? Czy jest w stanie wywiązać się z zagranicznych zobowiązań, a równocześnie zachować wpływy We własnym środowisku politycznym? Według komentatora dziennika „Die Welt” Merkel może po raz kolejny próbować swojej starej gry: z jednej strony będzie pozwalać na eurosceptyczne wypowiedzi koalicyjnych polityków, bo dzięki nim może zdyscyplinować Greków, którzy tylko pod presją ryzyka bankructwa mogą zgodzić się na dalsze działania konsolidacyjne; z drugiej zaś zasugeruje eurosceptycznie nastawionym środowiskom (w tym posłom swojej koalicji), że po przyjęciu niezbędnych ustaw będzie można w razie konieczności zaryzykować uporządkowaną niewypłacalność Grecji.

Czy te rachuby się sprawdzą? Dziś Angela Merkel ma znacznie więcej do stracenia niż jeszcze kilka miesięcy lat temu. Jeśli nie będzie mogła prowadzić swojej europejskiej polityki, to nie tylko straci znaczenie w UE, ale również może utracić władzę w Niemczech. To zaś dla niemieckiego kanclerza jest zawsze bardziej bolesne niż budżetowe kłopoty południowców.

Autor jest publicystą ekonomicznym; obecnie jest związany z telewizją publiczną

Los gabinetu Angeli Merkel zależy w dużej mierze od tego, czy i za jaką cenę uda się uratować wspólną walutę. (CC By-SA WEF)

Otwarta licencja


Tagi