Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Do widzenia inflacjo, nareszcie

Wiele wskazuje na to, że okres uporczywie wysokiej inflacji w Polsce się kończy. Niektórzy ostrzegają przed stagflacją, czyli kombinacją wysokiej inflacji i niskiego wzrostu PKB. Do takiego scenariusza mógłby doprowadzić jednak jedynie wyjątkowo niekorzystny splot wydarzeń.
Do widzenia inflacjo, nareszcie

(Opr. DG/CC BY-SA poplinre)

Inflacja wywołała w ostatnich latach w Polsce niemałą konsternację. Była znacznie wyższa niż oczekiwał bank centralny, znacznie wyższa niż oczekiwali analitycy rynkowi, znacznie wyższa niż cel w jakim powinna się znajdować (2,5 proc. +/-1 pkt proc.). Od momentu, kiedy znacząco podskoczyła na przełomie 2010 i 2011 r. ciągle wydawało się, że będzie zjawiskiem przejściowym, a tymczasem do dziś utrzymuje się na poziomie zbliżonym do 4 proc.

Uporczywość inflacji jest zapewne główną przyczyną, dla której Rada Polityki Pieniężnej nie zdecydowała się jeszcze obniżyć stóp procentowych pomimo absolutnie ewidentnych sygnałów „twardego lądowania“ polskiej gospodarki. Z główną stopą procentową na poziomie 4,75 proc. Polska funduje sobie przelot nad terytorium zwanym „recesja“, ale jednocześnie RPP przypomina, że jej głównym celem jest stabilność cen.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jednak, że wysoka inflacja w Polsce kończy swój żywot – przynajmniej w perspektywie kilku kwartałów. W nadchodzących miesiącach siły pchające inflację w dół będą tak silne, że tylko szczególnie negatywny splot okoliczności mógłby ją utrzymać w pobliżu obecnych poziomów.

(opr.graf. DG/ CC BY-SA poplinre)

(opr.graf. DG/ CC BY-SA poplinre)

Niski PKB i niskie płace to niska inflacja

Na spadek inflacji będzie przede wszystkim wpływało obniżenie się wzrostu gospodarczego. Konsensus prognoz według agencji Reuters wskazuje na spadek dynamiki PKB do 2 proc. w przyszłym roku, ale oczekiwania te są w trendzie spadkowym, więc wkrótce zbliżą się prawdopodobnie do 1,5 proc.

W tym momencie często odzywają się głosy wołające: hola, przecież inflacja może być wysoka nawet przy niskim wzroście PKB! To prawda – w historii zdarzały się epizody stagflacji, czyli wysokiej inflacji i niskiej dynamiki wzrostu gospodarczego. Najbardziej zapamiętany przykład to lata 70. Jednak kluczowy jest nie tyle sam spadek dynamiki PKB, ile spadek poniżej tzw. potencjału, czyli poziomu wzrostu możliwego do osiągnięcia przy pełnym wykorzystaniu zasobów pracy i technologii. Intuicyjnie – jeżeli gospodarka rozwija się wolniej niż potencjał, to firmy nie mają bodźców do podnoszenia cen, gdyż ich pierwszą reakcją na wyższy popyt byłoby szybkie zwiększenie produkcji.

Jak pokazują dane ze Stanów Zjednoczonych, które wykorzystuje się zwykle ze względu na ich długość, każdy spadek PKB poniżej potencjału skutkował spadkiem inflacji. W Polsce też widać tę zależność, choć nie tak wyraźnie, gdyż przeszliśmy jeszcze zbyt mało pełnych cykli koniunkturalnych. NBP szacuje, że potencjał wzrostu polskiej gospodarki wynosi obecnie 3 proc., czyli ze wzrostem zbliżonym do 1,5 proc. lądujemy znacząco poniżej tego potencjału.

(opr. DG/CC BY-NC-SA kahunapulej)

(opr. DG/CC BY-NC-SA kahunapulej)

Oczywiście opieranie się na samym wzroście PKB i szacunkach potencjału gospodarki mogłoby być wielce niebezpieczne. Gdyby sprawa była taka prosta, politykę pieniężną prowadziłyby komputery. Jednak kilka innych argumentów również przemawia za wysokim prawdopodobieństwem spadku dynamiki cen.

Oprócz niskiej dynamiki PKB, główną siłą pchającą inflację w dół będzie stagnacja płac. Rosną one w tempie nie przekraczającym 3 proc., czyli zbliżonym lub nawet niższym niż wzrost produktywności pracowników. A przy stale rosnącym bezrobociu presja płacowa będzie się prawdopodobnie zmniejszała. Szacunki NBP wskazują, że stopa bezrobocia, przy której presja płacowa ustaje (tzw. NAWRU), wynosi obecnie ok. 9,5 proc. W rzeczywistości stopa bezrobocia (wg badań ankietowych) przekracza już 10 proc., a zatem wzrost płac raczej nie przyspieszy.

Dlaczego niski wzrost płac jest tak ważny? Jeżeli pracownicy mają na tyle dużą siłę przetargową, że mogą wywalczyć podwyżki wynagrodzeń nawet w warunkach słabej koniunktury, to inflacja może stać się perpetuum mobile – wysoka dynamika cen powoduje zwiększenie płac, a te poprzez koszty pracy i wzrost nominalnego popytu przekładają się znów na ceny. I tak w koło Macieju, bez względu na to, czy PKB jest nisko czy wysoko.

Doskonale widać to na wykresie, na którym pokazane jest jak inflacja w USA podąża za płacami – przynajmniej jeżeli chodzi o trend. Szczególnie istotne są lata 70. Wprawdzie wiele było przyczyn wzrostu inflacji w tamtej dekadzie, a opinie wciąż są podzielone, jednak dość jasne jest, że współwystępowanie wysokiego wzrostu płac i wysokiej inflacji jest bardzo istotne. Miarą zbyt luźnej polityki pieniężnej w tamtym okresie był właśnie nadmierny wzrost wynagrodzeń. Polska w tym momencie nie ma z tym żadnego problemu.

(oprac. DG/CC BY-SA 401(K) 2012)

(oprac. DG/CC BY-SA 401(K) 2012)

Pojawić się może jeszcze wątpliwość, czy przypadkiem w Polsce nie doszło do tzw. oswojenia inflacji. Mówił o tym w marcu Jerzy Hausner, członek RPP. Wiadomo, że utrzymanie wśród konsumentów i firm oczekiwań wysokiej inflacji może być samo w sobie czynnikiem proinflacyjnym – działa tu efekt samospełniającej się przepowiedni. Na przykład firmy mogłyby podnosić ceny tylko dlatego, że oczekiwałyby, iż generalnie poziom cen będzie rósł.

Kłopot z takim scenariuszem jest jednak taki, że w tym momencie nie znajduje on potwierdzenia w faktach. Patrząc na zmiany średniego poziomu cen miesiąc do miesiąca widać, że jest on coraz niższy, a inflację w ujęciu rocznym na wysokim poziomie trzyma jedynie niższa baza z zeszłego roku.

Niebezpieczeństwo zza granicy

Z powyższą argumentacją zgodziłaby się prawdopodobnie większość ekonomistów obserwujących sytuację w polskiej gospodarce. Zdaniem niektórych jednak to nie krajowe czynniki, a zagraniczne, stanowią obecnie główne zagrożenie dla inflacji. Tego dokładnie dotyczą ostrzeżenia m.in. Witolda Orłowskiego. Jego zdaniem luźna polityka pieniężna banków centralnych w krajach rozwiniętych prowadzi do zwiększenia popytu spekulacyjnego na surowce, co z kolei przekłada się na wyższe ceny paliw i żywności na rynkach wschodzących, m.in. w Polsce. Możemy zatem doświadczyć stagflacji zupełnie z nie swojej winy.

Takiego scenariusza nie można rzeczywiście wykluczyć. Od siedmiu lat na rynkach surowcowych trwa hossa cenowa i ekstrapolowanie jej na kolejne lata jest logiczne, szczególnie, że polityka banków centralnych w Europie, Japonii i USA jest coraz luźniejsza. Jednak są dwa czynniki, które warto wziąć pod uwagę rozważając owo zagrożenie.

Przede wszystkim, coraz więcej analiz wskazuje, że ceny surowców na świecie wchodzą w okres stabilizacji. Siedmioletnia hossa – największa w historii – doprowadziła do wielu inwestycji w potencjał wytwórczy, co przy zmniejszeniu dynamiki popytu z Chin będzie czynnikiem oddziałującym na spadek cen. Wielu respektowanych analityków wskazuje, że np. dalsze silne wzrosty cen ropy są mało prawdopodobne. Symptomatyczne, że mocno w dół prognozy dla ropy zrewidował bank Goldman Sachs, który należy do bardziej aktywnych na rynku handlu instrumentami pochodnymi związanymi z surowcem. GS jako jeden z pierwszych zasygnalizował w 2005 r. początek hossy na rynku surowców, teraz zaś ogłasza jej koniec.

Załóżmy jednak, że wbrew intuicji i prognozom ceny surowców rosną, a wraz z nimi ceny paliw i żywności w Polsce. Przy niskim wzroście płac i wysokim bezrobociu oznaczałoby murowaną recesję – pracownicy nie zdołaliby zrekompensować podwyżek cen podwyżkami płac, co całkowicie zdusiłoby konsumpcję. Już zresztą obserwujemy pewne przejawy takich trendów – płace realne spadają, a konsumpcja wyraźnie zwalnia. Kolejny cios ze strony cen energii i żywności mógłby „zabić“ konsumpcję, czego konsekwencją byłby spadek wszystkich cen poza energią i żywnością.

Czy to wszystko oznacza, że inflacja na pewno spadnie? Ostatnie lata powinny nauczyć, że „na pewno“ nic się nie zdarza, a uczciwy ekonomista musi być pokorny. Wszelcy czarodzieje ze szklanymi kulami, prorocy, czarno i jasnowidze narażają się na śmieszność. Jednak ważąc argumenty widać, że ciężar tych przemawiających za szybkim spadkiem inflacji jest największy od kilku lat.

(oprac.graf. DG)

(oprac.graf. DG)

OF

(Opr. DG/CC BY-SA poplinre)
(opr.graf. DG/ CC BY-SA poplinre)
Inflacja-i-cel-inflacyjny
(opr. DG/CC BY-NC-SA kahunapulej)
Inflacja-bazowa-i-różnica-między-PKB-a-potencjałem-w-USA
(oprac. DG/CC BY-SA 401(K) 2012)
Płace-i-inflacja-w-USA
(oprac.graf. DG)
Cena-ropy-Brent-i-prognoza-Goldman-Sachs

Otwarta licencja


Tagi