Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Adidasy podrożeją? Największy współczesny strajk w Chinach

Strajki stały się w Chinach codziennością. Według hongkońskiego „China Labour Bulletin” tylko w I kwartale 2014 r. było ich o 30 proc. więcej niż rok wcześniej. Ten w Yue Yuen był jednak wyjątkowo potężny.
Adidasy podrożeją? Największy współczesny strajk w Chinach

(CC BY-NC-SA The Q Speaks)

Yoon Youngmo, starszy specjalista w chińskim biurze Międzynarodowej Organizacji Pracy, mówi:

– Nikt poważnie nie kwestionuje, że liczba sporów zbiorowych w ciągu ostatnich 15 lat dramatycznie wzrosła.

Robotniczy protest, który wybuchł w połowie kwietnia na południu Chin, zrobił jednak wrażenie. Uznano go za największy w ostatnich latach. W czteromilionowym mieście przemysłowym Dongguan w prowincji Guandong pracę przerwało 40 tys. pracowników w siedmiu z dziesięciu zakładów nazywanego „ głównym szewcem Chin” holdingu Yue Yuen.

Firma zatrudnia w kontynentalnych Chinach 100 tys. ludzi i wchodzi w skład Pou Chen Group, która wytwarza rocznie 300 mln par obuwia (20 proc. światowego rynku butów sportowych) dla tak znanych marek, jak Adidas, Asics, Nike, Reebok czy Timberland. Paraliż produkcji sporo firmę kosztował, a jej akcje spadły na giełdzie w Hongkongu o 5,3 proc. – najmocniej od maja 2013 r.

Strajki bez polityki

Jak podczas większości strajków, do których dochodzi w Chinach, robotnicy domagali się podwyżki płac (o 30 proc.), zaprzestania zaniżania przez właścicieli składek na fundusze emerytalny, zdrowotny i mieszkaniowy oraz na ubezpieczenia od wypadków przy pracy. Nie obeszło się bez aresztowań bardziej krewkich uczestników protestu, choć – jak w większości podobnych przypadków – żądania miały wyłącznie socjalny charakter.

Znamienne, iż coraz częściej strajkujący w Chinach nie domagają się już wyłącznie podwyżek płac (robotnicy w Yue Yuen zarabiają miesięcznie około 4 tys. juanów, czyli prawie 2 tys. zł – nieźle jak na chińskie warunki), ale żądają, aby pracodawca wywiązywał się z pozostałych zobowiązań. Robotnicy skarżą się także na zmuszanie ich do podpisywania zgody na pracę w godzinach nadliczbowych i niepłacenie za nią.

Jeśli Chiny nazywa się „fabryką świata”, to prężna ekonomicznie prowincja Guandong jest jej główną wytwórnią. Znajdują się tu tysiące fabryk zaopatrujących świat głównie w dobra konsumpcyjne. Ciągną tutaj w poszukiwaniu pracy miliony ludzi z interioru, a sami Chińczycy uważają, że towar z tutejszych zakładów jest lepszej jakości niż wytworzony gdzie indziej.

Narodowość kapitału

Choć oficjalne media w ChRL już nie mogą nie zauważać największych protestów, to szeroko informują głównie o tych, które wybuchają w zakładach należących do obcego kapitału. W ten sposób „gniew ludu” kierowany jest przeciw zagranicznym kapitalistom i międzynarodowym koncernom, choć i w tych firmach większość kadry stanowią rodowici Chińczycy. Szefowie zagranicznych przedsiębiorców działających w Chinach twierdzi (nie bez racji), że zapewniają robotnikom bez porównania lepsze warunki pracy niż fabryki chińskie. Tymczasem to ich wytyka się palcem, jeśli dochodzi do jakichkolwiek nieprawidłowości.

Oficjalny organ Komunistycznej Partii Chin, dziennik „Renmin Ribat”, napisał (a powtórzyły za nim inne tutejsze media), że protest jest ostrzeżeniem dla firm, które opierają się na niskich płacach i minimalnych zapomogach dla pracowników.

Holding Yue Yuen, podobnie jak największy pracodawca w południowych Chinach, światowy potentat elektroniki komputerowej Foxconn (HonHai Precision Industry) składający m.in. iPhony oraz iPady dla amerykańskiego Apple’a, to firma z udziałem kapitału tajwańskiego. Zatrudniający w Państwie Środka 1 mln ludzi Foxconn zasłynął np. z serii samobójstw swych zdesperowanych nieludzkimi warunkami pracy pracowników i był oskarżany o zatrudnianie osób nieletnich.

Miasta-fabryki

Trzeba wiedzieć, że wiele chińskich megazakładów przypomina małe miasta z całą dostępną na miejscu infrastrukturą. Oprócz fabrycznych hal są tutaj osiedla mieszkaniowe, centra handlowe, bazary, oddziały banków, kina, dyskoteki, szpitale, a nawet stadiony. Nie trzeba się stamtąd nigdzie ruszać, aby wypełnić wolny od pracy czas, którego i tak pozostaje niewiele. Foxconn słynie np. z organizowania robotniczych parad i wielotysięcznych stadionowych wieców poparcia dla kierownictwa firmy. W azjatyckiej mentalności takie sposoby integrowania załogi i podtrzymywania jej morale są czymś normalnym.

W Chinach często można zobaczyć coś, co przypomina wojskową musztrę dla personelu biura, sklepu czy restauracji. Ustawiona, jak do apelu załoga – ekspedientki, kelnerzy, kucharze, a nawet sprzątaczki – stojąc na baczność wysłuchuje poleceń, a raczej komend wydawanych przez przełożonego.

Negocjacje po chińsku

Brak w Chinach niezależnych związków zawodowych (chińscy komuniści wyciągnęły jednoznaczne wnioski z polskiego sierpnia 1980 r., dokładnie go analizując) i zakaz organizowania się sprawia, że jeśli chińscy robotnicy chcą, by ich protest był skuteczny, muszą, od razu strajkować, wychodzić na ulicę, blokować siedzibę dyrekcji zakładu albo władz lokalnych. Nie istnieje praktycznie żaden inny sposób negocjowania z pracodawcą, np. przez wybranych przedstawicieli. Do tego wszechobecne w fabrykach komórki partyjne popierają przeważnie szefostwo, a nie załogę. Dlatego mało który z inwestorów państwowych czy prywatnych przejmuje się odprowadzaniem pieniędzy na fundusz socjalny czy pracowniczy, choć przepisy ich do tego obligują. Wolą inwestować w nowe maszyny i urządzenia podnoszące wydajność zakładu i obniżające koszty produkcji.

W mediach hongkońskich (Dongguan leży nieopodal) eksperci, że sytuacja w tak wielkich firmach jak Yue Yuen czy Foxconn, gdzie robotnicy dość dobrze zarabiają, jest i tak zdecydowanie lepsza niż w mniejszych zakładach na chińskiej prowincji. Tam nie ma żadnej konkurencji, a pracownicy w sporze z pracodawcą stoją na z góry straconej pozycji.

W Chinach w ostatnim czasie niezależne związki zawodowe częściowo zastępuje internet, zwłaszcza mobilny. Nawet ludzie ze wsi, stanowiący większość fabrycznych załóg, mają telefony komórkowe z dostępem do sieci, dzięki którym wymieniają się na blogach informacjami np. o warunkach pracy, płacach czy rzetelności pracodawców.

Podobno w taki właśnie sposób załoga obuwniczego giganta w Dongguan dowiedziała się od jednego z robotników Peng Xiaohuia, że na konta emerytalne wpływa znacznie mniej pieniędzy, niż powinno. W jego przypadku było to miesięcznie tylko 27 juanów, a powinno być prawie dziewięć razy tyle. Na fundusz mieszkaniowy pracodawca nie wpłacał mu od lat ani grosza. Tymczasem lokalne przepisy mówią, iż zakład ma odprowadzać na konto emerytalne pracownika 11 proc. jego miesięcznego dochodu. Przeważnie jednak pracodawcy za podstawę biorą przeciętne wynagrodzenia np. w całym mieście i do tego jeszcze je zaniżają. Chińscy eksperci od ubezpieczeń mówią, że to powszechna praktyka, czemu sprzyjają nieprecyzyjne przepisy.

Młodzi zmieniają oczekiwania

Profesor prawa pracy w Chińskim Instytucie Stosunków Przemysłowych Jiang Ying zauważa jednak, iż młodsze pokolenie pracowników nie daje się już tak wyzyskiwać. Cytowany przez dziennik „China Daily” mówi: „wśród nowej generacji chińskich robotników wzrosła świadomość praw i mają oni wyższe oczekiwania co do równych relacji z pracodawcami”. Dotyczy to głównie urodzonych w latach 80. i 90. XX w.

Strajkujący w Yue Yuen w dużej mierze osiągnęli to, czego chcieli. Wystraszone rozmiarami protestu władze nakazały firmie podnieść najniższe płace i uzupełnić składki na ubezpieczenia społeczne, a sama dyrekcja zakładu zapowiedziała, że od maja wprowadza reformę wypłat ubezpieczeń socjalnych. Pokłosiem strajku jest także wprowadzenie przepisu, zgodnie z którym wszelkie manipulacje wypłatami na ubezpieczenia społeczne będą podpadały pod kodeks karny.

Kij ma jednak dwa końce. W Chinach o proteście zrobiło się głośno, więc firmy – zwłaszcza z magalopolis delty Rzeki Perłowej – zaczęły się skarżyć na stale rosnące koszty pracy. Obawiają się, że prędzej czy później z podobnymi żądaniami wystąpią inne załogi, zachęcone przykładem Yue Yuen. Niektórzy szefowie zaczęli więc straszyć widmem bankructwa i zapowiadają przeniesienia produkcji do Wietnamu albo Kambodży. Przedstawiciel Yue Yuen przypomniał, że „dzierżawa fabryki (w Chinach – przyp. red.) upływa z końcem maja 2015 r.”, dając tym samym do zrozumienia, iż firma może przenieść swoją produkcję tam, gdzie będzie taniej.

Na razie amatorzy sportowych adidasów – pochodzących w większości z chińskich fabryk – mogą się spodziewać wzrostu ich cen.

 

(CC BY-NC-SA The Q Speaks)

Otwarta licencja


Tagi