Najważniejsze są wydatki prorozwojowe

Benedykt XVI, apelując w encyklice „Caritas in veritate” (tzn. „miłość w prawdzie”) o prawdę w ekonomii, miał „świętą rację” co do przyczyn jej dekadencji. Gdyż niestety, ale debatując na tematy ekonomiczne, zaczynamy funkcjonować w świecie iluzji i „półprawd” różnych grup interesów. Dyskutujemy coraz częściej nad ociepleniem klimatu czy też pandemiami chorób sterowani przez zainteresowane podmioty. Niemniej tego typu wykrzywienie debaty publicznej nie doprowadzi nas do właściwych, optymalnych rozwiązań, ani w kraju, ani na świecie. W przypadku Polski jeśli z tych powodów zrezygnujemy z produkcji najtańszej energii elektrycznej w Europie w oparciu o największe na świecie złoża węgla brunatnego na Dolnym Śląsku (35 mld ton, 17 razy więcej niż w Bełchatowie), popełnimy nie tylko ekonomiczne, ale i polityczne samobójstwo. Opisując w środowym „Financial Times” swoje wrażenia z prowadzenia jednej z ekonomicznych debat w Davos, Martin Wolf gorzko skonstatował: „Unia Europejska jest nieefektywna. Naprawdę, niemożność strefy euro przyznania się do faktu, że peryferia nie mogą uciec z finansowej pułapki bez silnej ekspansji popytu w centrum, udowadnia to”. Również przedstawiony plan działań ratunkowych dla finansów publicznych w„Planie Rozwoju i Konsolidacji Finansów 2010-2011”, to niestety jedynie medialna próba odpowiedzi na rosnący bardzo szybko dług publiczny, jak też rekordowe deficyty budżetowe.

Niewątpliwie istnieje konieczność optymalizacji wydatków i przeciwdziałanie niekontrolowanemu narastaniu długu, a więc problemowi, z którym zmierza się obecnie cały świat. Od upadku Lehman Brothers w sierpniu 2008 r. grupa państw G20 walcząc z kryzysem zwiększyła wydatki o 2,2 bln USD. W efekcie dług publiczny jako procent PKB w krajach wysoko rozwiniętych G20 podskoczy z 78,2 proc. w 2007 roku do 118 proc. w roku 2014. Efektem będzie wypychanie możliwości pozyskania kapitału przez prywatne podmioty, co zredukuje wzrost zatrudnienia w sferze prywatnej. Efektem prawie dwukrotnego wzrostu zadłużenia będzie konieczności podnoszenia podatków, jak i redukowania wydatków państwowych. Niemniej debata na ten temat zaczyna być formą gry, w której państwa UE w aktualizacjach programów konwergencji udają, że gwałtownie w ciągu paru lat zlikwidują kilkunastoprocentowe deficyty. Podczas gdy KE, wyznaczając tak ambitne cele, udaje, że wierzy w ich realizację. O ile jaskrawym przykładem jest akceptacja planu Grecji redukcji deficytu z ponad 12 proc. PKB, do poniżej 3 proc. przed końcem 2012 r., o tyle Polska propozycja również wpisuje się w ten sam mechanizm obłudy.

Premier uznając za kluczowe reformowanie finansów publicznych, wyznaczył za cel sprowadzenie deficytu do wysokości 3 proc. w 2013 r., bez podania wiarygodnych sposobów uczynienia tego. Pozwoli to na przyjęcie euro w 2015 r., mimo że wszyscy rozpisują się na temat problemów finansowych krajów peryferyjnych strefy, a Nouriel Roubini na zmianę rozpisuje się na temat rozpadnięcia się jej i przedstawia coraz cięższe warunki, w jakich może się ona utrzymać („Medicine for Europe’s sinking south” FT  z 3.II; s.11). Premier szczyci się uniknięciem recesji w 2009 r., co jednak było efektem podejmowania działań odmiennych od programowych, dotyczących zarówno wejścia do ERM2, jak  też strefy euro. To dzięki temu, że złotówka osłabła, Polska nie utraciła rynków zbytu za granicą, a z drugiej strony ograniczyła import, dając duży wkład eksportu netto do wzrostu PKB. Również zwiększenie działania automatycznych stabilizatorów koniunktury spowodowało, że wprawdzie nastąpiło rekordowe rozwarcie deficytu budżetu, ale nie załamało popytu w Polsce. Podczas gdy programowo-restrykcyjne podejście do problemów budżetowych przejawiło się w szermowaniu hasłami stabilności finansowej i konieczności redukcji poziomu długu.

Zgadzając się z diagnozą konieczności reformy finansów publicznych w celu zapewnienia perspektyw rozwojowych Polski, trzeba stwierdzić, że zaproponowane metody osiągnięcia zakładanego celu nie zapewnią. Reforma finansów publicznych jest kluczowa dla perspektyw rozwojowych Polski, a wystąpienie Premiera należy traktować jako propagandowe ze względu na obiecanie działań mających nastąpić w kolejnych latach, a nie teraz oraz brak szacunków, gdzie planuje zredukowanie wydatków na kwotę 55 mld zł. O ile jednoczesne ogłoszenie rezygnacji z prezydentury sprawiło, że jest on rozpatrywany nie tylko w sferze medialnej, o tyle okoliczności jego ogłoszenia i przesunięcie w czasie jego realizacji podważa jego wiarygodność. Gdyż ogłoszenie nastąpiło w dniu zeznań kluczowego świadka „afery hazardowej”, przekazanie zadań resortów obsadzonych przez koalicjanta przeniesiono „na barki” RM i Rady do spraw Gospodarczych przy Prezesie RM, przesunięto zaplanowanie przedstawienia konkretnych rozwiązań na połowę roku, a konkretnych cięć wydatków na lata budżetowe 2011-2013, a więc te  których projekcja jest wymuszona przez przepisy UE w ramach aktualizacji programu konwergencji, a których termin przekazania pokrywał się z czasem prezentacji programu.

Niemniej w świetle deklaracji Premiera o rezygnacji z kandydowania na urząd Prezydenta istnieje zagrożenie, że jego zaangażowanie w reformę finansów publicznych może być bardziej zdecydowane i prowadzić do podejmowania nie zawsze korzystnych rozstrzygnięć. A przez to działania związane z wprowadzaniem „reguły wydatkowej” mogą okazać się wyjątkowo niekorzystne. O ile przeprowadzenie reformy finansów publicznych jest konieczne, o tyle oparcie się na „regule wydatkowej”, a nie „regule optymalizacji wydatków” – jest błędne i najprawdopodobniej niewykonalne, ponieważ mechanicznie ogranicza wzrost wydatków publicznych, bez oglądania się na długofalowe skutki cięć dla rozwoju gospodarczego. W konsekwencji może to prowadzić do zaniedbania wielu prorozwojowych wydatków w celu redukcji deficytu.

Najważniejszym zadaniem programu jest utworzenie tzw. „reguły wydatkowej”, zapisanej w ustawie. Będzie ona ograniczała wzrost wydatków publicznych o poziom nie większy niż 1 pkt. proc. powyżej inflacji i ma być kotwicą, hamującą wzrost wydatków publicznych państwa. Jeżeli ograniczy się ona do limitowania jedynie wydatków niesztywnych, to nie osiągnie zakładanych celów fiskalnych, a jeśli będzie bardziej konsekwentna, to będzie silnie osłabiała procesy rozwojowe kraju. Będziemy blokować w Polsce możliwości tworzenia miejsc pracy, poprzez brak wystarczającego zaplecza infrastrukturalnego, jak i też logistyki związanej z efektywnym funkcjonowaniem państwa. Oszczędności na niej doprowadzą do tego, że możliwości zyskownego tworzenia miejsc pracy przez pracodawców i grupy biznesu będą ograniczone, ponieważ koszty dysfunkcjonalności otoczenia będą przewyższały zyski związane z taniością lokalnej siły roboczej.

W sytuacji załamania demograficznego realizacja praw nabytych emerytów doprowadzi do wypychania przez wydatki społeczne nakładów prorozwojowych. Zwłaszcza że nie jest proponowane prowadzenie polityki prorodzinnej, a co gorzej, Premier w ramach projektu tworzenia „węzłów cywilizacyjnych” wprost jako zadanie dla woluntariuszy prowadzących pomoc społeczną wymienił konieczność „pomocy dla osób nie mogących sobie poradzić z wielodzietnością”. Rezultatem przyjętej metody będzie wcześniej czy później – spadek wzrostu gospodarczego, spadek dochodów budżetowych i konieczność dalszego, jeszcze głębszego ograniczania wydatków publicznych, w tym nakładów na wrażliwe społecznie dziedziny,  jak służba zdrowia czy system emerytalny.

Polska powinna w pierwszej kolejności przeanalizować możliwość odejścia od paradygmatu minimalizowania wydatków w kierunku ich optymalizowania. Na tym polu powinny być podjęte działania analogiczne do tych podejmowanych w finansach przedsiębiorstwa. W ramach budżetu zadaniowego wydatki powinny być odpowiednio analizowane z punktu widzenia powiększania bazy podatkowej w przyszłości. Gdyż inaczej działania „reguły wydatkowej” okażą się niewłaściwe i będą wpływały na redukcję potencjału rozwojowego Polski. Należy koniecznie przyjrzeć się temu, na co wydatki są przeznaczane, pamiętając, że inwestycje w szeroko pojętą infrastrukturę obniżają koszty funkcjonowania gospodarki, generują nowe miejsca pracy, osłabiają procesy emigracyjne. Nieracjonalne oszczędności na inwestycjach odstraszą pracodawców. Konieczne jest spojrzenie odmienne, koncentrujące się nie na deficycie, ale na efektywności wydatków państwowych. Należy dążyć do tego, aby zadania państwa były analizowane z punktu widzenia powiększania lub redukowania bazy podatkowej. Przyszłe zmiany w bazie podatkowej powinny być zdyskontowane – podejmowane powinny być te, które są w stanie się samofinansować. Na początku jednak należałoby zdiagnozować, jak powinna wyglądać optymalna infrastruktura państwa zarówno ta techniczna, inwestycyjna, jak i legislacyjna. Najlepsza jest taka, która sprzyja rozwojowi gospodarczemu i lokowaniu miejsc pracy o wysokiej wartości dodanej w naszym kraju. Rachunek optymalizacyjny powinien być analogiczny do tego, który jest stosowany w przedsiębiorstwach, gdzie dokonuje się tych inwestycji, które w przyszłości się spłacają i dają pozytywny NPV dla inwestorów.

Gdyby zastosować formułę „kotwicy wydatkowej” do rachunkowości przedsiębiorstwa zapóźnionego technologicznie (a Polska w porównaniu z innymi państwami UE do takich należy), to przedsiębiorcy opłacałoby się „sprywatyzować” – sprzedać maszyny i nie inwestować w nowe, ponieważ to chwilowo zmniejszyłoby jego zadłużenie. W efekcie doprowadziłoby to do likwidacji przedsiębiorstwa i zatrudnienia i „emigracji” pracowników do innych przedsiębiorstw. W przedsiębiorstwie nie redukuje się wydatków gotówkowych, ponieważ oznaczałoby to sprzedawanie maszyn i urządzeń oraz zaprzestanie inwestycji, co skończyłoby się upadłością.

W przypadku finansów publicznych takie podejście może spowodować, że będą narastały zobowiązania, które będzie trzeba spłacać w przyszłości. Ewentualne przyszłe podnoszenie podatków i obciążeń w celu ich redukowania będzie oznaczało dalsze wypychanie miejsc pracy. Nawet jeśli finanse publiczne będą miały pozory zdrowia, nadmierne oszczędności nie będą przyciągały inwestorów, gdyż brak odpowiedniej infrastruktury będzie wpływał negatywnie na wydajność i innowacyjność pracy.

Można się zgodzić z tym, że należy przeprowadzić reformę emerytur i likwidację przywilejów, zwłaszcza w części mundurowej. Jednak nie powinna ona polegać na redukcji wydatków w przyszłości, ale na opłacaniu rzeczywistych kosztów zaciąganych zobowiązań już obecnie. Dążenia do ograniczenia wydatków poprzez wprowadzenie „kotwicy wydatkowej” i tak najprawdopodobniej nie zakończą się sukcesem ze względu na olbrzymie zobowiązania ciążące na systemie emerytalnym, jak i na systemie zdrowotnym, które trudno będzie mechanicznie zredukować.

Mimo że w programie znalazła się godna pochwały propozycja rozszerzenia informacji o zobowiązaniach publicznych, to jednocześnie dążenie do redukcji nadzoru nad inwestycjami OFE, w tym pozwolenie na inwestycje zagraniczne funduszy, jest spełnieniem postulatów grup finansowych. Również działania oszczędnościowe względem KRUS-u zanim polskie rolnictwo osiągnie poziom dopłat rolnictwa starych członków UE jest przedwczesne. Choć właściwe wydają się propozycje dotyczące oszczędności na KRUS-ie oraz  włączenia go do całości rozwiązań emerytalnych, to należy pamiętać, że powinno to nastąpić w chwili, kiedy warunki konkurencji, a więc dopłat europejskich do polskich produktów, wreszcie będą na takim samym poziomie jak w innych krajach Unii Europejskiej, i to nie w relacji do obszaru uprawy, ale produkcji rolnej.

Bez nakładów prorozwojowych Premierowi nie uda się stworzenie z Polski miejsca „najbardziej atrakcyjnego do inwestowania”,  tak jak to ogłosił na piątkowej konferencji.

Dla naprawy finansów publicznych kluczowe byłoby wprowadzenie zamiast „reguły wydatkowej” „kotwicy rozwojowej” opartej o regułę „optymalizacji wydatków” budżetowych w zależności od efektów, jakie mają na poszerzenie przyszłej bazy podatkowej. Dyscyplina powinna dotyczyć tych wydatków, które nie generują rozwoju, natomiast nakłady prorozwojowe i wydatki inwestycyjne, które sprzyjają wzrostowi gospodarki i poszerzeniu bazy podatkowej – i samofinansują się w przyszłości, w żadnym wypadku nie powinny być blokowane. Chodzi tu przede wszystkim o inwestycje w szeroko pojętą infrastrukturę gospodarczą (w tym drogową, techniczną, informatyczną, przesyłową, naukową i regulacyjną). Dzisiaj kraje konkurują między sobą właśnie poziomem tej infrastruktury, która – w zależności od zaawansowania – zachęca lub odstrasza inwestorów prywatnych do tworzenia miejsc pracy o wysokiej wartości dodanej.

Ślepe ograniczanie deficytu bez sprawdzenia, w jakim stopniu będą zaspokajane potrzeby związane z rozwojem gospodarki, doprowadzi do tego, że proces polityczny będzie cały czas koncentrował się nie na kreowaniu rozwoju, ale na redukcji nabytych uprawnień i koniecznych inwestycji. Przełoży się to na utratę bazy podatkowej i konieczności podwyżek podatków i składek skutkujące wtórnymi procesami migracyjnymi. Dlatego powyższe propozycje należałoby zarzucić ze względów zasadniczych i to niezależnie od tego, jak wygląda chwilowy wymóg koniunktury politycznej.

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora