Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Amerykańscy nafciarze potrafią wykorzystać Kongres do swoich celów

Big Oil, grupa największych koncernów przemysłu naftowego, to obok Wall Street, firm farmaceutycznych i elektronicznych czwarte najpotężniejsze lobby w USA. Narzuca politykę i prawo. Dlatego szanse na to, by USA dotrzymały zobowiązań dotyczących ograniczenia emisji gazów cieplarnianych są niewielkie.
Amerykańscy nafciarze potrafią wykorzystać Kongres do swoich celów

(CC BY-ND Neil Kremer)

Czyste niebo nad Stanami Zjednoczonymi to zjawisko coraz mniej prawdopodobne. Ani nagrody Nobla dla aktywistów na rzecz ochrony środowiska, jak Al Gore, ani wyniki badań najlepszych na świecie ośrodków naukowych, ani szerokie poparcie społeczne dla postępowych idei nie mają wystarczającej siły. W Kongresie ochrona  środowiska, a także zdrowia Amerykanów przegrywa z „Wielką Naftą”.

Odwierty w prawie

Na początku czerwca Izba Reprezentantów (niższa izba amerykańskiego Kongresu) przyjęła pakiet siedmiu ustaw o energii pod wspólną nazwą Ustawa o Krajowej Energii i Miejscach Pracy. Gwarantuje ona przemysłowi naftowemu niczym nieskrępowany rozwój, nawet kosztem naturalnego środowiska i zdrowia Amerykanów.

Ustawy pakietu dają nafciarzom prawo do prowadzenia odwiertów bez względu na stan przyrody na danym obszarze – nawet na terenie chronionym. Likwidują także istniejącą do niedawna możliwość wygaszenia dzierżawy gruntów z uwagi na zanieczyszczanie środowiska. Co więcej nakładają wymóg wniesienia opłaty 5 tys. dol. na każdego, kto chce zgłosić zastrzeżenia do proponowanych dzierżaw i odwiertów.

Regulacje dotyczące benzyn utrudniają rządowej Agencji Ochrony Środowiska egzekwowanie przestrzegania wymogów ochrony zdrowia publicznego jak również uaktualnianie, na podstawie badań naukowych, standardów zdrowia. Blokują także modernizację środków kontroli zanieczyszczeń powodowanych przez rafinerie naftowe.

Benzyna tanieje, bo Amerykanie siedzą w domu

Lobby naftowe argumentuje, że wprowadzenie zmian legislacyjnych było konieczne by obniżyć ceny benzyny i oleju napędowego. Dla Amerykanów mają one znaczenie szczególne.

Krytycy wskazują jednak, że jedno z drugim niewiele ma wspólnego – wydobycie ropy naftowej, produkcja benzyn i oleju napędowego  są obecnie w USA na najwyższym od 1998 r. poziomie, import ropy – na najniższym od 1997 r. Stany Zjednoczone mają dzisiaj więcej platform wiertniczych, niż cała reszta świata razem wzięta, a firmy naftowe „siedzą” na 7 tys. pozwoleń na odwierty jeszcze nie wykorzystanych albo nie eksploatowanych.

Faktem jest, że ceny benzyny w USA maleją – od kwietnia spadły o prawie 47 centów, do poziomu ok. 3,5 dolarów za galon (rekord 4,11 dolarów/galon padł w lipcu 2008 r.). Według Toma Klozy, ze Służby Informacji o Cenach Ropy, jeszcze przed Świętem Dziękczynienia (trzeci czwartek listopada) galon benzyny może kosztować nawet poniżej 3 dolarów.

Pytanie tylko, czy jest to faktycznie skutek zmian legislacyjnych wymuszonych przez naftowe lobby? Raport Ministerstwa Energii wskazuje, że obniżki wymusza raczej słaby popyt na benzynę – kryzys wydrenował portfele Amerykanów więc podróże nie są już priorytetem. I nie zanosi się aby były, nawet teraz, gdy rozpoczął się sezon wakacyjny. Jak wynika z sondaży do Święta Dziękczynienia Amerykanie planują raczej pozostać w domach. Ale nawet bez dalekich wojaży mogą na spadku cen benzyny zaoszczędzić około 114 mld dol. – twierdzi Nigel Gault, naczelny ekonomista z agencji prognoz ekonomicznych IHS Global Insight.

Kolor strategicznego bezpieczeństwa

Politycy tłumaczą, że nowe ustawy wprowadzono ze względu na strategiczne bezpieczeństwo USA.  Ostatnia dekada wykazała, że Ameryka powinna uniezależnić się od importu ropy naftowej, zwłaszcza z krajów arabskich.

I faktycznie import ten zmalał obecnie do 49 proc. poziomu z 2005 r., kiedy był rekordowo wysoki. Według prognoz Agencji Informacji o Energii do 2035 r. zejdzie nawet do poziomu 35 proc. Spore nadzieje Stany Zjednoczone wiążą tu z ropą z Kanady. Ta sama agencja wskazuje jednak, że główną przyczyną zmniejszenia „arabskiego“ importu jest spadek krajowej konsumpcji ropy.

Wcześniej był  pomysł, aby uniezależnić się nie tylko od importu, ale w ogóle od ropy naftowej rozwijając produkcję zielonej energii. I przez większą część ubiegłej dekady wysiłki w tym kierunku przynosiły pozytywne efekty. Także w strukturze zatrudnienia, co przy obecnym blisko 9 proc. bezrobociu ma specjalne znaczenie.

Przemysł naftowy zatrudnia dziś około 1,8 mln osób, z tego 46 proc. na stacjach benzynowych. Jest to ok. 1,3 proc. całego rynku pracy USA. Tymczasem zielony sektor zatrudnia ok. 3,1 mln ludzi, co stanowi 2,4 proc. rynku USA; w tej liczbie 2,3 mln pracuje w sektorze prywatnym. Przy samej produkcji  „zielonych” wyrobów  zatrudnionych jest 461 tys. osób.

Tymczasem wprowadzając pro-naftową legislację republikańscy ustawodawcy przesądzili równocześnie o zmniejszeniu wydatków na inwestycje w czystą energię. W budżecie na 2013 r. obcięli je o ponad 500 mln dol., czyli o 80 proc. To drastyczna zmiana, zważywszy, że właśnie w ubiegłym roku w USA odnotowano największe w historii inwestycje w czystą energię.

Czerwone światło dla zielonej energii

Obecne zmiany, wzmacniające przemysł naftowy, mogą nie pozwolić USA zmniejszyć o 17 proc. emisję dwutlenku węgla do 2020 r. Rząd amerykański zobowiązał się do tego podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze, trzy lata temu. Ale większym problemem jest przystopowanie rozwoju całego zielonego sektora.

Obecna Izba Reprezentantów bije rekordy w legislacji, która osłabia ochronę środowiska. Nic dziwnego, przecież jest zdominowana przez Republikanów – tłumaczą się Demokraci. Republikanie zawsze popierali przemysł naftowy. Jednak tym razem ich działania pokazują, że zdecydowani są to robić nawet kosztem zdrowia obywateli.

W ciągu ostatnich 18 miesięcy izba głosowała przeciwko różnym przepisom stojącym na straży środowiska aż 247 razy. Po to m.in., aby zablokować ewentualne akcje ochrony powietrza, aby pozbawić Agencję Ochrony Środowiska praw do egzekwowania standardów czystości wody, aby zastopować działania zapobiegające zmianom klimatu,  aby uniemożliwić Ministerstwu Zasobów Wewnętrznych identyfikowanie terenów, które należy zakwalifikować jako chronione, aby pozwolić na odwierty naftowe na wybrzeżu Florydy i Kalifornii, aby zmniejszyć wydatki Agencji Ochrony Środowiska i wreszcie aby obciąć Ministerstwu Energii wydatki na projekty wykorzystania energii zielonej i odnawialnej (o wspomniane 80 proc.).

Nafta szczodra dla Kongresu

Za przyjęty ostatnio pro-naftowy pakiet członkowie Izby Reprezentantów otrzymali oficjalnie od Big Oil aż 38,6 mln dol. Każdy z 248 kongresmenów, którzy poparli pakiet – 229 Republikanów i 19 Demokratów – otrzymał 156 tys. dol. Nawet ci, którzy byli przeciwni –158 Demokratów i 5 Republikanów – dostali po 36 tys. dol. każdy, jako dotacje na kampanie wyborcze.

Lobbying tylko wielkiej naftowej piątki przyznał w ubiegłym roku Izbie Reprezentantów 65,7 mln dol., z czego 88 proc. trafiło do Republikanów. Do tego doliczyć trzeba wcale niemałe wsparcie lobby węglowego, które w ubiegłym roku wydało na kongresmenów 18 mln dol.

Co najważniejsze w tych wydatkach to fakt, że za każdego 1 dolara wydanego na lobbying, Nafta dostała z powrotem 30 dolarów w postaci ulg podatkowych. Ale wbrew temu, co jest sednem amerykańskiej ekonomii, Big Oil gospodaruje pieniędzmi marnie: trzyma je, zamiast inwestować.

Pięć największych amerykańskich koncernów naftowych – BP, Chevron, ConocoPhillips, ExxonMobil i Royal Dutch Shell – w 2011 r. osiągnęło rekordowy zysk 137 mld dol. To o 75 proc. więcej niż w roku poprzednim,  w dodatku przy produkcji mniejszej o 4 proc. Doborowy kwintet skorzystał jednocześnie z 2 mld dol. rządowych subsydiów, w postaci ulg podatkowych. ExxonMobil, który miał najwyższe zyski, przekazał fiskusowi zaledwie 17,6 proc. swych dochodów, podczas gdy przeciętna rodzina amerykańska – prawie 21 proc.

Gdyby chociaż koncerny pozostawione im pieniądze wykorzystywały na kreowanie nowych miejsc pracy. Tymczasem w ciągu pięciu lat, pomiędzy 2005 a 2010 r., ExxonMobil, Chevron, Shell i BP pomimo wygenerowania 546 mld dol. zysku, zmniejszyły zatrudnienie o 11,2 tys. osób.

Naftowi giganci skupują natomiast własne akcje. W ubiegłym roku przeznaczyły na to 28 proc. swoich zysków, czyli 38 mld dol. Powiększają też swoje rezerwy gotówkowe – w ubiegłym roku zablokowały w ten sposób 58 mld dol.  Jest to prawie 30-krotność ulg podatkowych (w 2011 r. ich wartość wyniosła 2 mld dol.). Po co zatem Big Oil ulgi – pytają krytycy.

Badania opinii publicznej, przeprowadzone w lutym przez naukowców z Uniwersytetu Yale i w marcu przez demokratyczne Centrum Amerykańskiego Postępu, pokazują, że większość Amerykanów, niezależnie od sympatii politycznych, jest przeciwna dotacjom dla przemysłu naftowego. W pierwszym sondażu przeciw było 70 proc., w drugim 55 proc. Znaczna część społeczeństwa popiera też rozwój zielonej gospodarki.

Reprezentanci społeczeństwa w amerykańskiej demokracji nie czują się jednak zobowiązani do reprezentowania poglądów tegoż społeczeństwa – podsumowują sytuację amerykańscy komentatorzy.

(CC BY-ND Neil Kremer)

Otwarta licencja


Tagi