Europa będzie ratować Europę

- Pozytywnie oceniam wyniki ostatniego szczytu UE - mówi Prof. Henning Vöpel z Hamburskiego Instytutu Gospodarki Światowej. - Jednomyślnie podjęte decyzje są dobrym sygnałem dla rynków. Dobrze się stało, że tymczasowy mechanizm antykryzysowy zostanie zastąpiony przez stały system, choć ograniczając się wyłącznie do tej zmiany nie stworzymy ekonomicznych podstaw unii walutowej.
Europa będzie ratować Europę

Prof. Henning Vöpel © HWWI

Obserwator Finansowy: Euro zostało znowu uratowane, eurobligacji na razie nie będzie – takie są efekty ostatniego szczytu Unii Europejskiej, z którego unijni przywódcy są wyjątkowo zadowoleni. Czy wraz z nimi odetchnąć może cała Europa?

Henning Vöpel: Pozytywnie oceniam ten szczyt. Jednomyślnie podjęte decyzje są dobrym sygnałem dla rynków. Wprowadzenie euroobligacji sprawiłoby, że poszczególne kraje UE nie musiałyby już ćwiczyć się w dyscyplinie fiskalnej, bo wspólnie emitowane papiery skarbowe gwarantowane byłyby również przez silniejsze państwa. Długoterminowo doszłoby do tego, że problem zadłużenia jeszcze by się powiększał. Cieszę się także, że w Brukseli zapadły decyzje dotyczące stałego mechanizmu stabilizacyjnego po 2013 r. Przy czym jest zbyt wcześnie, by przewidywać, że uczestnicy rynków uznają te zapowiedzi za w pełni wiarygodne i w najbliższych miesiącach zostaną ograniczone spekulacje wobec członków strefy euro.

Skąd ten pański sceptycyzm?

Wyłącznie poprzez stały mechanizm stabilizacyjny nie stworzymy ekonomicznych podstaw unii walutowej, których w eurolandzie nadal nam brakuje. W krajach strefy euro konieczne są również  zmiany strukturalne. Te procesy dostosowawcze, dotyczące np. wydajności i konkurencyjności przedsiębiorstw, powinny postępować znacznie bardziej intensywnie niż do tej pory. Ponieważ państwa członkowskie unii walutowej nie prowadzą już autonomicznej polityki kursowej, musi się to odbywać m.in. poprzez ceny towarów, zarobki pracowników i dochody firm.

Grudniowy szczyt UE był kolejnym z serii kryzysowych spotkań szefów europejskich państw i rządów. Ale czy był ostatnim? Niedawne obniżenie ratingu dla Irlandii i Hiszpanii każe raczej oczekiwać, że stare problemy pojawią się także w nowym roku.

Tego się niestety obawiam. W tym roku politycy europejscy reagowali na poszczególne zagrożenia i tylko krótkoterminowo uspokajali rynki. Zabrakło strategii oraz deklaracji i działań zapewniających, że nie ma ryzyk dla państw strefy euro, a tym samym spekulacje przeciwko wspólnej walucie nie mają sensu. Tymczasem skala obecnie obowiązującego pakietu ratunkowego jest dość skromna, co wraz z wyczerpywaniem się jego środków może wywoływać u inwestorów obawy, że posiadane przez nich obligacje mogą przynieść straty. Taka sytuacja jest ryzykowna i dlatego dobrze się stało, że ten tymczasowy mechanizm zostanie zastąpiony przez permanentny system antykryzysowy.

Jednak stanie się to dopiero za dwa lata. Czy na ten okres obecne regulacje oraz 750 mld euro (wraz ze środkami MFW) rzeczywiście wystarczą?

To dobre pytanie. Przepuszczam, że rezultaty ostatniego szczytu UE należy czytać w ten sposób, że w razie pojawienia się nowych zagrożeń w tym okresie państwa członkowskie podejmą nowe działania ad hoc i zapewne zgodzą się na powiększenie tego pakietu. Jednak najważniejsze jest to, że przywódcy UE stworzyli wreszcie długoterminową perspektywę, co ułatwi działania także w krótkim okresie.

A jak ocenia pan rolę Niemiec w czasie tego prawie rocznego kryzysu w strefie euro? Nie tylko politycy Luksemburga zarzucali niemieckim politykom, że myślą zbyt egoistycznie, przez co ściągają kolejne kłopoty na innych, a w konsekwencji i na siebie. Czy mogą się pojawić kolejne konflikty miedzy niemieckimi a europejskimi interesami?

Rola Niemiec w czasie kryzysu była dwuznaczna. Z jednej strony trzeba zrozumieć, że nie można było składać zbyt wielkich obietnic wobec państw, których skali kłopotów do końca nie znaliśmy. Zapewnienie, że pomożemy im w każdej sytuacji, jaka może się pojawić, spowodowałoby, że musielibyśmy już stale na nich płacić. Rząd w Berlinie wiedział, że deklaracji złożonych w czasie kryzysu nie da się łatwo zrewidować, i dlatego bardzo wstrzemięźliwe podchodził do propozycji długoterminowych rozwiązań, które chciano w UE przyjąć pod wpływem trudnych okoliczności. Jednak z drugiej strony postawa Niemiec w okresie, kiedy decydowały się losy pomocy dla Grecji i Irlandii, nie była szczęśliwa. Niemiecka strategia polegała na tym, że przyglądano się reakcjom rynków na poszczególne decyzje, a przecież już na samym początku należało rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące stabilności euro.

Za to zapłaciły również same Niemcy – na jesieni tego roku musiały zaoferować pożyczkodawcom o 1 pkt. proc. Więcej za tzw. bundy. Jak głęboki jest ten sceptycyzm inwestorów wobec Niemiec i ich roli w Europie?
Ta sytuacja świadczy raczej o tym, że poruszamy się w stronę euroobligacji. Gdy one nadejdą, nie będzie już żadnych różnic w wysokości oprocentowania (obojętnie który z krajów UE będzie emitentem tych papierów), ani też premii za ryzyko, czyli za pożyczanie pieniędzy gorzej sytuowanym krajom. Teraz jeszcze tak nie jest, ale w momencie, kiedy Niemcy objęły gwarancjami kredytowymi inne kraje, użyczyły im swojej wysokiej reputacji u inwestorów, a tym samym zwiększyły się również ryzyka związane z niemieckimi obligacjami.

W ostatnim miesiącach mnożyły się złe wiadomości dotyczące stabilności finansowej UE. W ubiegłym tygodniu okazało się, że po raz pierwszy w historii Europejski Bank Centralny prosi swoich udziałowców o podwojenie kapitału zakładowego. Jak według pana należy oceniać tę decyzję?

Ze względu na zakupu obligacji, których dokonuje teraz EBC, kapitał własny banku musiał zostać powiększony. Tak naprawdę jest to normalne zjawisko i dlatego też ta decyzja uspokoiła rynki. Pozostaje jednak zasadnicza kwestia dotyczące zakupu obligacji przez Europejski Bank Centralny: czy na dłuższą metę jest to działanie efektywne i czy się go podejmując EBC nie wystawia swojej reputacji na szwank. Na razie nie ma dobrych odpowiedzi na to pytanie.

Jednym z negatywnych zjawisk ubocznych związanych z kryzysem w strefie euro były mnożące się czarne scenariusze przewidujące a to wyjście najsilniejszych krajów z unii walutowej, a to wypchnięcie słabszych. Czy po ostatnich rozstrzygnięciach w UE zmniejszyło się ryzyko, że ziści się któraś z tych strasznych wersji dotyczących strefy euro?

Moim zdaniem ryzyka zostały zmniejszone w sposób znaczący. Grecja i Irlandia zostały uratowane i te kraje z pewnością nie będą chciały zrezygnować z euro. W ich przypadku narodowa waluta uległaby silnej deprecjacji, a ponieważ ich zadłużenie nominowane jest w euro, znacznie wzrosłyby ciężary tych państw związane z obsługą zadłużenia. Dodatkowo wyjście z eurolandu oznaczałoby bardzo poważne zagrożenie dla systemów bankowych tych krajów – ludzie wypłacaliby przecież masowo swoje depozyty zanim zostałyby one przewalutowane, co wywołałoby kłopoty banków. Z kolei silne kraje nie są zainteresowane zmniejszeniem unii walutowej, ponieważ ten wspólny rynek przynosi im znaczne profity gospodarcze. Myślę, że krótkoterminowo wszyscy będą chcieli ustabilizować sytuację w strefie euro, zaś długoterminowo powinni wyrównać ciągle istniejące nierówności strukturalne.

A jakie jest w pańskiej ocenie największe ryzyko dla strefy euro?

Jeszcze raz wrócę do różnic strukturalnych między państwami – jeśli nie uda się ich zmniejszyć, to kraje strefy euro będą się rozwijać w różnych kierunkach i słabsi będą musieli zaciągać nowe długi, by poradzić sobie z coraz większymi trudnościami gospodarczymi. Dlatego oprócz kryteriów fiskalnych zapisanych w traktacie z Maastricht powinniśmy wprowadzić również inne, tak by wyrównać innowacyjność i konkurencyjność gospodarek państw eurolandu. Ponieważ w najbliższym czasie nie ma szansy na to, by doszło do harmonizacji podatków w UE i oddania Brukseli kolejnych kompetencji finansowych, ani też na to, by bogate kraje stale dofinansowywały słabsze, konieczne są te działania strukturalne. Chodzi m.in. o większą elastyczność rynków pracy oraz większe wydatki na edukację oraz badania i rozwój, które w całej Unii pozwoliłyby na postęp technologiczny podobny do tego, jaki jest udziałem najsilniejszych państw UE.

Czy mimo wszystko patrząc na nadchodzący rok jest pan bardziej pozytywnie nastawiony niż oceniając to, co wydarzyło się w 2010 r.?

Z pewnością. Jednak nie jestem pewien, czy europejscy politycy uczynili już naprawdę wszystko, co w ich mocy, by przekonać wszystkich, że euro będzie stabilną walutą. Mimo to jestem optymistą i uważam, że kryzys euro w żadnym razie nie będzie permanentny. Kryzys sprawił, że kłopoty państw z zadłużeniem i deficytami stały się bardzo widoczne. Ale przypominam, że były czasy, kiedy euro było bardzo stabilną walutą i prawie wszystkie kraje z tego profitowały. Dlatego nie można popełnić błędu i oceniać wspólnej waluty wyłącznie z perspektywy kryzysu – trzeba go widzieć w całym cyklu koniunkturalnym. Gdy tak spojrzymy na euro, to wydaje mi się, że nadal jego całościowa ocena dla poszczególnych państw będzie pozytywna.

Rozmawiał Andrzej Godlewski

Prof. Henning Vöpel jest pracownikiem Hamburskiego Instytutu Gospodarki Światowej (HWWI)

Prof. Henning Vöpel © HWWI

Tagi