Europa zaciska pasa

Kolejne kraje Unii Europejskiej ogłaszają programy oszczędnościowe. Francuzi i Niemcy po to, żeby zwiększyć konkurencyjność swych gospodarek i dać przykład. Kraje południa Europy – z musu. A u nas? U nas jest kampania wyborcza i małe kroki w stronę poszerzania bazy podatkowej. Czy to wystarczy?

W piątek niemiecki minister finansów Wolfgang Schauble ma zaproponować program konsolidacji finansów publicznych, wspólny dla wszystkich państw strefy. Propozycje ministra mają podobno być wzorowane na tak zwanym Schuldenbremse, w zeszłym roku wprowadzonym poprawką do niemieckiej konstytucji – choć z pewnością nie identyczne. Zgodnie z tym prawem deficyt wydatków rządu federalnego po 2016 roku nie będzie mógł przekroczyć 0,35 proc. PKB, a wydatki niemieckich landów po roku 2020 w ogóle nie będą mogły mieć deficytu. Według doniesień niemieckich mediów Schauble zaproponuje, by kraje winne notorycznego łamania reguł z Maastricht pozbawiać prawa głosu w Unii na co najmniej rok i stosować wobec nich kary finansowe.

Pomysł już uzyskał wsparcie w Austrii, gdzie minister finansów Josef Pröll stwierdził w rozmowie z tygodnikiem „Die Welt”, że jest za „jakąś formą Schuldenbremse” dla całego pogrążonego w długach kontynentu. Także prezydent Francji Nicolas Sarkozy nie wykluczył konstytucyjnego ogranicznika, utrudniającego państwu wydawanie więcej niż wynoszą jego dochody. Michael Camdessus, były dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ma na dniach przedstawić propozycje dotyczące tego, jak takie ograniczenie można by wprowadzić we Francji.

Jednocześnie w wywiadzie dla „Der Spiegel” szef ECB Jean-Claude Trichet stwierdził, że potrzebny jest „skok jakościowy”,  jeśli chodzi o zarządzanie finansami w strefie euro, który spowodowałby zaniechanie złych praktyk i możliwość wprowadzenia sankcji wobec rządów uchylających się od przestrzegania wspólnych budżetowych reguł.

Zaczęło się od Greków

Oszczędza już niemal cała Europa. W Niemczech minister finansów Wolfgang Schauble już na początku tego roku stwierdził, że jego kraj czeka „kolosalne” zadanie przeprowadzenia poważnych cięć budżetowych, aby od 2011 roku rozpocząć dzieło sprowadzania deficytu do poniżej 3 proc. PKB. Minister zapowiedział, że „rząd musi zacząć przygotowywać obywateli” do konieczności wprowadzenia poważnych cięć budżetowych.

To było jeszcze przed „grecką tragedią”, zakończoną wspólną akcją strefy euro, która ma pomóc Atenom. Zanim jednak liderzy strefy euro zgodzili się na nią na początku maja, grecki minister finansów Georgios Papakonstantinu musiał przystać na opiewające na 30 mld euro oszczędności. Wraz z wcześniej zaplanowanymi na ten rok cięciami budżetowymi, wynoszącymi 4,8 mld euro, mają one spowodować, że do 2014 roku grecki deficyt sektora finansów publicznych spadnie do poziomu poniżej 3 procent PKB. Grecki rząd planuje m.in. obcięcie 13. i 14. pensji pracowników sektora publicznego, a także 13. i 14. emerytury (najubożsi emeryci mają w zamian otrzymać specjalne premie). Ma też zostać podwyższony do 65 roku życia wiek emerytalny dla obu płci (rząd grecki twierdzi, że obecnie średni wiek emerytalny to 61 lat, ale źródła niemieckie podają, że jest on niższy – 57 lat).

Po Grekach byli Francuzi. Premier Francois Fillon ogłosił trzyletnie zamrożenie wydatków budżetu państwa. Oszczędności częściowo obejmują kontynuację wcześniej już podjętych kroków – takich jak wdrażany już plan ograniczenia liczby pracowników sfery budżetowej, w ramach którego nowi pracownicy państwowi będą przyjmowani tylko na co drugie miejsce zwalniane przez pracowników odchodzących na emeryturę. Według obliczeń agencji AFP budżet państwa ma zaoszczędzić na tej operacji 2,5 miliarda euro i w efekcie deficyt ma do 2013 roku spaść z obecnych ok. 8 proc. PKB do 3 proc. Minister finansów Christine Lagarde, tłumacząc Francuzom konieczność cięć, stwierdziła jednoznacznie – „nie chciałabym, abyśmy znaleźli się w sytuacji Grecji”.

Francuski rząd zapowiada podwyższenie podatków dla najbogatszych i rozszerzenie bazy podatkowej poprzez likwidację rozmaitych ulg, które zmniejszają przychody państwa o kilkadziesiąt miliardów euro rocznie. Jak w poniedziałek podała agencja Bloomberg, gabinet Fillona planuje także przedłużenie wieku emerytalnego, który dziś wynosi 60 lat (do 1983 r. było 65 lat, obniżenie wieku emerytalnego Francuzi zawdzięczają prezydentowi Francois Mitterandowi). W Niemczech i Danii oficjalny wiek przechodzenia na emeryturę to 67 lat, w Wlk. Brytanii planuje się go podnieść do 68 lat.

Francuzi i Niemcy na przodzie

Jak zauważa dr Jacek Tomkiewicz z Akademii Leona Koźmińskiego, ani Niemcy, ani Francuzi nie stoją pod ścianą. Gospodarki obu krajów rozwijają się, a zarówno deficyty, jak i dług publiczny są pod kontrolą. W tej sytuacji niemieckie i francuskie plany nie stanowią jakiegoś gigantycznego przełomu, bo albo dotyczą działań wcześniej zapowiadanych (przykład Francji), albo takich, które faktycznie zaczną obowiązywać dopiero za parę lat (Niemcy).

Są więc raczej swego rodzaju próbą dania dyscyplinującego przykładu reszcie Europy – przede wszystkim krajom śródziemnomorskim, które muszą rzeczywiście zacisnąć pasa dziś, aby jutro nie znaleźć się w takiej sytuacji, w jakiej jest Grecja. Jednocześnie – podkreśla Tomkiewicz– plany oszczędnościowe obu unijnych „filarów” doprowadzą do tego, że gospodarki obu krajów staną się bardziej konkurencyjne.

Tyle że Niemcy już są bardzo konkurencyjne. Może aż za bardzo – członkowie greckiego rządu mieli może trochę racji, oskarżając Niemców o to, że ci, forsując swój eksport i nie starając się zwiększyć konsumpcji we własnym kraju, pogłębiają gospodarczą nierównowagę w Europie.

Rzeczywiście – zdyscyplinowane niemieckie związki zawodowe jeszcze przed nadejściem kryzysu zaakceptowały praktycznie zablokowanie wzrostu płac. Jednocześnie niemieckie przedsiębiorstwa zainwestowały ogromne sumy w nowe technologie, zwiększające wydajność przemysłu znad Sprewy i Renu. W efekcie niemieckie produkty zalewają Europę, nie dając szans wyrobom greckim, włoskim czy portugalskim. To prowadzi do kłopotów tych ostatnich, z których muszą je wyciągać … niemieccy podatnicy. Czy przypadkiem Niemcy nie strzelają sami sobie w stopę tą metodą?

Południe pod ścianą

Jeśli jednak nawet Niemcy i Francuzi dokonują bardziej manifestacji politycznej niż faktycznych cięć, to z Hiszpanami, Portugalczykami i Włochami rzecz już wygląda całkiem inaczej. Wszystkie te kraje dręczy w jakimś stopniu „grecka choroba” i wszystkie, tak jak Grecy, szukają oszczędności w rozdętych sektorach publicznych.

Choć we Włoszech problem deficytu nie jest szczególnie bolesny – w zeszłym roku 5,3 proc. PKB, czyli „małe piwo” na tle innych krajów Unii, to kraj ten ma szczególnie wysoki poziom długu publicznego – w tym roku ma sięgnąć 118,4 proc. PKB. Dlatego rząd włoski zapowiada cięcia, które w ciągu dwóch lat mają przynieść – jak twierdzi włoski minister finansów Giulio Tremonti – 27,6 mld euro oszczędności. Pozwoli to zmniejszyć deficyt do 2,7 proc. w 2012 roku.

We Włoszech – podobnie jak we Francji, a także Grecji – ograniczone będzie przyjmowanie nowych pracowników w sektorze publicznym, a na miejsce każdych dwóch odchodzących na emeryturę przyjmowany będzie tylko jeden. Płace w sektorze publicznym zostaną na rok zamrożone, zmniejszone zostaną budżety ministerstw, a za to zaostrzona kontrola podatkowa.

Rząd włoski zapowiada m.in. zmniejszenie transferów z północy na rozrzutnie gospodarujące państwowym wsparciem południe kraju. Czterem regionom, które mają największe deficyty, jeśli chodzi o wydatki na służbę zdrowia, zalecił podwyżkę lokalnych podatków. Cięcia dotkną m.in. najbiedniejsze regiony Włoch, czyli Sardynię i Sycylię.

Włochy są też jednym z tych krajów Europy, które zamierzają obciąć o pięć procent płace członków rządu i parlamentarzystów. Taki krok planuje się m.in. w Wlk. Brytanii, Hiszpanii i w Portugalii. Portugalczycy chcą obciąć deficyt o połowę, m.in. podwyższając VAT o 1 proc. i podnosząc CIT płacony przez największe firmy. Podobne kroki zapowiada Hiszpania. Rząd Jose Luisa Rodrigueza Zapatero ogłosił tydzień temu dodatkowe redukcje wydatków rządowych. W sumie wraz z zapowiadanymi na początku tego roku sięgną one 65 mld euro. Madryt nie wyklucza także podwyżek podatków. W zeszłym roku hiszpański deficyt budżetowy wyniósł aż 11,2 proc., do poziomu unijnych 3 proc. ma zejść w 2013 roku.

W cieniu cięć na zachodzie kontynentu zginęły niemal oszczędnościowe dokonania Łotwy. Bałtycki kraj jako jeden z pierwszych został dotknięty kryzysem i już w grudniu 2008 r. musiał zostać ratowany przez Unię Europejską i MFW przed bankructwem gigantycznym jak na wielkość swej gospodarki pakietem 7,5 mld euro. W zamian za to Łotysze zgodzili się na redukcję płac w sektorze publicznym o 20 proc. i emerytur o 10 proc. W sumie w tym roku cięcia pozwolą na zmniejszenie rządowych wydatków o ponad 700 mln euro.

Cięcia zaszkodzą gospodarce

Jakie będą skutki rządowych cięć w całej Europie? Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju ostrzega, że oszczędności śródziemnomorskich państw unijnych przełożą się na dłuższe i wolniejsze wychodzenie z kryzysu w krajach środkowej i wschodniej Europy. Prezes EBOiR Thomas Mirow w rozmowie z „Financial Times” zwrócił szczególną uwagę na możliwe negatywne konsekwencje kłopotów greckich banków dla krajów Europy południowo-wschodniej. EBOiR podwyższył w stosunku do wcześniejszych oczekiwań prognozy wzrostu większości spośród 29 krajów, w których działa (w tym dla Polski), obniżył jednak przewidywania dotyczące sześciu krajów postkomunistycznych z południa kontynentu – Albanii, Bośni-Hercegowiny, Czarnogóry, Bułgarii, Rumunii i Serbii.

A co u nas?

Była minister finansów i jeden z najlepszych w Polsce specjalistów od spraw budżetu państwa, Halina Wasilewska-Trenkner, zwraca uwagę, że podstawową dla nas kwestią jest ocena wiarygodności Polski jako kredytobiorcy na międzynarodowym rynku kredytowym. – Chodzi o to, czy nas postrzegają jako kraj, który łatwo może oddać swoje długi, czy taki, który może mieć z tym problemy – mówi Wasilewska-Trenker. – Jesteśmy wciąż zaliczani do „emerging markets” i jeśli rynki dojdą do wniosku, że kraje tej grupy mogą mieć kłopoty ze spłatą kredytów, to niezależnie od naszej własnej kondycji będziemy musieli płacić więcej za pożyczone pieniądze.

Skoro tak, to powinniśmy szukać oszczędności finansów publicznych poważniejszych niż zeszłoroczne cięcia w budżetach ministerstw i zamrożenie płac budżetówki. Teoretycznie takie poszukiwania już trwają. Jesienią zeszłego roku minister finansów Jacek Rostowski ogłosił plany m.in. podwyższenia wieku emerytalnego i wprowadzenia tak zwanej reguły wydatkowej, zgodnie z którą wydatki budżetowe mogłyby rosnąć nie więcej niż jeden procent ponad inflację. Ekonomiści zwracali uwagę, że propozycje ministra nie odnoszą się do obecnej sytuacji – przedłużenie wieku emerytalnego przyniesie efekty w najlepszym razie za dziesięć lat, a reguła wydatkowa może mieć charakter antycykliczny, ograniczając radosne rozdawnictwo pieniędzy w czasach prosperity, ale w dobie gospodarczego schłodzenia, gdy przychody budżetowe z trudem nadążają za inflacją, ten „jeden procent ponad” to i tak, prawdę mówiąc, za wiele jak na nasze możliwości.

Jedynym konkretem „na dziś”, jaki zaproponował minister finansów na spółkę z minister pracy, było „zabranie” składki wpłacanej do OFE i przeznaczenie jej na bieżące finansowanie dziś wypłacanych emerytur. Minister jest zbyt wybitnym ekonomistą, by nie zdawać sobie sprawy z najrozmaitszych konsekwencji takiego kroku, przede wszystkim z tego, że jest to tylko przerzucanie ukrytego długu emerytalnego na barki przyszłych pokoleń. Jeśli więc przedstawia taką propozycję, to wytłumaczenie może być tylko jedno – Rostowski lepiej niż ktokolwiek inny wie, jak poważne są niebezpieczeństwa grożące naszym finansom publicznym. Potwierdzałyby to także dwa spory prowadzone przez resort finansów z bankiem centralnym – jeden o elastyczną linię kredytową z MFW, a drugi o wysokość zysku NBP, który ma trafić do budżetu.

Gdzie więc szukać sposobu na poprawę sytuacji finansów publicznych? Ekonomiści, których pytałem o zdanie, unikają podsuwania efektownych rozwiązań w rodzaju podwyższenia stawki VAT czy przywrócenia składki emerytalnej – przede wszystkim dlatego, że w toku wyborczego maratonu, który będzie trwał do jesieni przyszłego roku, żaden polityk nie zaproponuje takich niepopularnych kroków. Wasilewska-Trenkner mówi o potrzebie „małych kroków”, tak po stronie wydatków, jak i przychodów rządowych. Z jednej strony byłyby to więc rozwiązania, które pozwolą na bardziej wydajne sposoby wydawania wspólnych pieniędzy, z drugiej rozszerzenie bazy podatkowej.

– Takie działania minister finansów już podjął, m.in. zapowiadając, że obejmie lekarzy i prawników obowiązkiem używania kasy fiskalnej – zwraca uwagę Halina Wasilewska-Trenkner, podkreślając, że nie ma powodu, dla którego nie mogliby być objęci podatkiem dochodowym najwięksi rolnicy, tym bardziej że ta grupa jest największym beneficjentem pomocy unijnej.

Czy ta strategia „małych kroków” wystarczy? Halina Wasilewska-Trenkner mówi, że do naprawdę głębokiej reformy finansów publicznych potrzebny jest konsensus polityczny i społeczny, którego dziś nie mamy. – I co? Czekać aż staniemy pod ścianą jak Grecja? – pyta retorycznie była minister. Przyznaje jednak, że wcześniej czy później będziemy musieli na poważnie porozmawiać o tym, ile może udźwignąć polskie państwo. Na razie, od początku transformacji, zabrakło poważnej publicznej debaty o tym, czy obywatele gotowi są zrezygnować z rozmaitych usług państwa, czy też gotowi są na większe serwituty, byleby państwo utrzymywało swój zakres działania.

Bo w ostatecznym rozrachunku pytanie dotyczy właśnie rozmiarów państwa i zakresu możliwości finansowania jego obowiązków. – Nie da się zrobić tak, żeby z jednej strony płacić mniej na państwo, a z drugiej mieć większy zakres usług – podkreśla Wasilewska-Trenkner. – Bo to prowadzi do katastrofy, która stoi za drzwiami.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają

Kategoria: Analizy
Jesteśmy sceptyczni wobec płacenia podatków a jednocześnie oczekujemy dużego zaangażowania państwa w sprawy socjalne i gospodarkę – i nie widzimy w tym sprzeczności.
Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają