Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Milisekundy na wagę milionów dolarów

Nie ma dobrej liczby opisującej rozmiary dzisiejszych rynków finansowych. Nikt nie ma pojęcia jak są one wielkie głównie dlatego, że nie ma rzetelnej miary i metody wyceny tzw. instrumentów finansowych. Rynki działają w oderwaniu od gospodarki w jej materialnej postaci, a bój o korzyści to nie szermierka na pięści, ale wolnoamerykanka z użyciem technologii zamiast kastetów.
Milisekundy na wagę milionów dolarów

ObserwatorFinansowy.pl opublikował niedawno artykułopisujący wyścig na milisekundy w dostępie inwestorów operujących na wszelkich rynkach instytucjonalnych do tzw. krytycznych informacji finansowych i gospodarczych. Wyścig ten to najlepszy dowód na narastanie paranoi. Jakże bowiem inaczej odnosić się do ocen sytuacji ekonomicznej firm, instytucji i państw dokonywanych w tysięcznych częściach sekundy, także przez maszyny posługujące się prymitywnym w gruncie rzeczy kodem. Refleksji w tej kwestii jest jak na lekarstwo, więc warto ją pobudzać.

Rzecz dzieje się w Ameryce. Sprawca zamieszania nazywa się Mark Rosenblum. Zanim wylany został na podstawie dętych prawdopodobnie zarzutów o domaganie się nienależnych prowizji od sprzedaży, pracował w agencji Thomson Reuters. Uważa się za pokrzywdzonego i próbuje dowieść, że jest jedynie społecznie użytecznym sygnalistą praktyk niecnych, a przynajmniej niepożądanych. Jako tzw. whistleblower, czyli sygnalista zadął w gwizdek ostrzegawczy, gdy zorientował, że „lepsi klienci” płacący za serwis informacyjny po 6 tysięcy dolarów miesięcznie otrzymują „wrażliwe” informacje o 2 sekundy wcześniej przed „normalnymi” subskrybentami obciążanymi przez agencję znacznie mniejszymi opłatami. Jego były pracodawca odrzuca argumenty o niesłusznym zwolnieniu posługując się dość lichymi chwytami. Jako sygnaliście Rosenblumowi należałaby się wprawdzie ochrona przed zacietrzewieniem pracodawcy, lecz Thomson Reuters wywodzi, że byłby nim jedynie wtedy, gdyby udał się ze swoimi wnioskami do Komisji ds. Papierów Wartościowych i Giełdy (Securities and Exchange Commission – SEC), a nie do FBI, jak to uczynił.

Przedmiotem niepohamowanego pożądania są w opisywanym tu przypadku informacje o nastrojach konsumenckich w USA, zawarte w comiesięcznym indeksie zestawianym od 1946 roku przez Uniwersytet Michigan (consumer sentiment index) i rozprowadzanym obecnie przez Thomson Reuters. Ekonomiczno-biznesowego i politycznego znaczenia wiedzy o sile i kierunku zmiany skłonności ludzi do wydawania pieniędzy na zakupy nie trzeba dowodzić. Co dopiero, gdy jest to wiedza na moment choćby ekskluzywna. Przy obecnym stopniu skomputeryzowania 2 sekundy wystarczają z naddatkiem, żeby dokonać wielkich transakcji instrumentami finansowymi i zarobić na nich zanim cała reszta uczestników rynku zorientuje się po chwili, czy należy kupować, czy sprzedawać i na jaką czynić to skalę.

Od strony prawnej sytuacja nie jest jednoznaczna. W Ameryce, podobnie jak gdzie indziej na Zachodzie, przepisy o równym dostępie do danych regulują rozpowszechnianie informacji agregowanych przez instytucje rządowe (inflacja, PKB, bilans płatniczy itp.) oraz komunikatów spółek giełdowych. Indeks konsumencki jest jednak prywatnym przedsięwzięciem uniwersytecko-medialnym, tyle że siła jego „rażenia” stała się ogromna, co jest powodem do chwały, ale przede wszystkim olbrzymią zaletą komercyjną.

Thomson Reuters dokonał w tym komercyjnym duchu podziału klientów na trzy grupy. Pierwsza płaciła sporą górką i poznawała indeks na pięć minut i dwie sekundy przed 10.00 E.S.T. (czasu na wschodnim wybrzeżu USA), czyli przed godziną pełnego upowszechnienia informacji. Druga grupa składająca się z abonentów ogólnych serwisów finansowych agencji otrzymywała te dane „jedynie” na pięć minut wcześniej, a trzecia i najliczniejsza, czyli cała reszta publiki, w tym media, dowiadywała się o nastrojach konsumenckich w Ameryce równo z biciem zegarów na dziesiątą rano. Za prawo do rozpowszechniania indeksu w ten sposób Thomson Reuters zapłacił w tym roku Uniwersytetowi Michigan 1,1 mln dolarów. W 2014 r. ma to być 1,2 mln dolarów.

Insider Trading 2.0

W ocenie, że praktyki tego rodzaju mogą być sprzeczne z zasadami równego dostępu do rynków i informacji o nim Mark Rosenblum nie jest odosobniony. Z potwierdzeniem znaczenia indeksu konsumenckiego dla interesu publicznego pospieszył prokurator generalny Nowego Jorku Eric T.Schneiderman. W jego arsenale jest nowojorskie prawo znane jako Martin Act, będące od 1921 r. fragmentem szerokich przepisów prawa gospodarczego (New York General Business Law). Daje ono nowojorskiemu stróżowi porządku prawnego nieznane gdzie indziej w Ameryce, bardzo rozszerzone uprawnienia do prowadzenia śledztw w sprawach domniemanych oszustw w obrocie papierami wartościowymi, w tym do zbierania i żądania wszelkich informacji oraz do stawiania zarzutów o charakterze kryminalnym i cywilnym, bez konieczności dowiedzenia, że czyny były umyślne.

Nacisk ze strony Schneidermana spowodował, że na początku lipca br. Thomson Reuters zawiesił usługę dającą ów dwusekundowy przywilej, lecz to nie kończy sprawy. 24 września nowojorski prokurator wystąpił z tezą, że praktyka uprzywilejowywania niektórych klientów to nic innego jak wymyślna forma nieuprawnionego wykorzystywania ekskluzywnego dostępu informacji dla własnych korzyści określana z angielska jako „insider trading”.

Eric T.Schneiderman połączył w swojej argumentacji dwa obszary w jeden. Wskazał na stosowanie przez giełdy i ich klientów technologii tzw. high frequency trading (HFT), która zapewnia liczone już w milisekundach przyspieszenie przepływu zleceń kupna-sprzedaży i informacji o transakcjach. Koszty użytkowania takich systemów zwracają się po wielokroć, ale najszybciej wtedy, gdy ich operator zapewni sobie jeszcze przewagę informacyjną. W opinii nowojorskiego prokuratora generalnego, z mariażu HFT i szybszego dostępu do cennych informacji wykluło się zjawisko określone przez niego jak „Insider Trading 2.0”.

Schneiderman podkreślił, że „oszałamiająca szybkość w połączeniu z wcześniejszym dostępem do danych daje małej grupce traderów moc manipulowania rynkiem dla własnych korzyści, zanim ktokolwiek zdoła się zorientować co się na nim wyprawia”. Na potwierdzenie swojej tezy przywołał dane. Wskazał, że na rok przed zawieszeniem przez Thomson Reuters inkryminowanej usługi, tylko w pierwszych dziesięciu milisekundach z owych 2 sekund wyłączności właścicieli zmieniło 200 tys. akcji jednego z najważniejszych funduszów inwestycyjnych opartych na indeksie S&P 500. Po zawieszeniu latem tej usługi liczba ta spadła natomiast do 500 akcji w ciągu tych samych pierwszych 10 milisekund. Smaczku sprawie dodaje, że prokurator poczynił te uwagi na wielkiej dorocznej konferencji „Bloomberg Markets 50 Summit” organizowanej przez największego konkurenta Thomson Reuters jakim jest agencja Bloomberg założona 30 lat temu przez obecnego burmistrza Nowego Jorku Michaela Bloomberga.

Agencja Bloomberg, podobnie jak inni rywale Thomson Reuters, także starała się w ostatnich latach o kontrakt z Uniwersytetem Michigan na rozpowszechnianie indeksu, ale oferowała znacznie mniej pieniędzy, zakładając z góry równy i nieograniczony dostęp wszystkich do tej informacji. Richard Curtin zawiadujący przedsięwzięciem indeksu z ramienia uczelni przyznał, że Uniwersytet zdaje sobie sprawę z obecnego faworyzowania grupki inwestorów, ale dodał też od razu, że nikt nie zapłaciłby nic ekstra, gdyby nie miał na widoku korzyści z takiego wydatku. Zaznaczył, że bez źródeł przychodów indeks nastrojów konsumenckich umarłby śmiercią głodową, a wraz z nim zniknęłyby wszystkie związane z nim pożytki w skali makro i mikro.

Przykład z indeksem konsumenckim nie jest odosobniony. Podobny interes prowadzi m.in. Deutsche Börse AG, która dwa lata temu kupiła prawa do opracowywania i dystrybucji wskaźnika aktywności firm z rejonu „Wietrznego miasta” pn. Chicago Business Barometer. Ceny za uprzywilejowany dostęp do tej informacji zaczynają się od 2600 dolarów rocznie. Uprzywilejowanie ma formę trzyminutowego wyprzedzenia w stosunku do momentu publicznego upowszechnienia wskaźnika.

Beneficja z tego tytułu można ocenić na przykładzie opisanych przez The Wall Street Journal transakcji chicagowskiej firmy Jump Trading LLC, specjalizującej się w handlu na tempo (HFT). 30 kwietnia jej traderzy wykorzystali 3 minuty forów i informację o bardzo wyraźnym pogorszeniu się wskaźnika do realizacji tzw. krótkiej sprzedaży. Chodziło o zarobek na zakładanym spadku wartości akcji funduszu ETF (exchange traded fund) o nazwie SPDR, który naśladuje ruchy indeksu giełdowego S&P 500. W pierwszej minucie trzyminutowego wyprzedzenia właściciela zmieniło 1,4 mln akcji tego funduszu, tj. 3 razy więcej niż w minucie poprzedniej. Po upływie całych trzech minut, kiedy o złych nastrojach chicagowskich przedsiębiorców dowiedzieli się już wszyscy, kurs tych papierów spadł o 24 centy na sztuce. Krótka sprzedaż powiodła się nie z powodu wiedzy i intuicji zarządzających funduszem, a dzięki pierwszeństwu w dostępie do informacji mających przemożny i jednoznaczny wpływ na rynek.

Kupić, sprzedać a wszystko w minutę

Skala spekulacji papierami wartościowymi jest niebotyczna i sprzyja jej postęp techniczny. Prokurator Schneiderman przywołał w swoim wystąpieniu w sprawie Insider Trading 2.0 dane według których pół wieku temu Amerykanie trzymali konkretne akcje w swoich portfelach inwestycyjnych przeciętnie przez 5 lat, a dzisiaj okres ten wynosi średnio mniej niż 5 dni. Nikt więc (a raczej prawie nikt) nie kupuje dziś akcji z myślą o wzroście wartości danej firmy, czy z nadziejami na sukces rynkowy jej produktów. Wniosek ten potwierdzają eksperci oceniający, że nieco więcej niż połowa akcji w obrocie zostaje sprzedana w czasie krótszym od jednej minuty po ich zakupie.

Te proporcje najlepiej uświadamiają, dlaczego czas na „parkietach” liczony jest już w milisekundach, a podejmowanie decyzji zaczynają przejmować od ludzi automaty. Powstaje mianowicie nowy rodzaj informacji nie dla ludzi, a do odczytu bezpośrednio przez komputery. Wyścig ludzi zastępowany jest zatem stopniowo przez wyścig maszyn. Na razie nie jest to biznes wielki, ale według Tabb Group zajmującej się ekonomiką działalności na rynkach finansowych, przychody dostawców informacji gospodarczych (Thomson Reuters, Bloomberg, Dow Jones…) ze sprzedaży „machine-readable news” mają w 2013 r. osiągnąć 75 mln dolarów i być o połowę wyższe niż 5 lat temu.

Mimo pozorów niedorzeczności, mierzenie okazji do zarobku na rynkach w tysięcznych częściach sekundy ma swój bardzo głęboki sens. Kreacja śmieciowego pieniądza przybrała w świecie zachodnim takie rozmiary, że ludzki umysł ma ogromne kłopoty nie tylko z ich ogarnięciem, ale przede wszystkim ze zrozumieniem czemu to służy. Niektórzy zbywają to żartem wskazując, że komputery z oprogramowaniem HFT nie myślą, więc nie mają z tym najmniejszego problemu.

W strukturze amerykańskiego ministerstwa finansów działa Urząd Kontrolera Waluty (Office of the Comptroller of the Currency). Z jego systematycznych raportów wynika, że hipotetyczna (notional) wartość derywatów w posiadaniu 25 największych banków amerykańskich (oszacowana na podstawie aktualnej wartości aktywów na jakich zostały zbudowane) wynosiła na koniec marca 2013 r. ok. 231 bilionów dolarów (231 000 mld) natomiast łączne aktywa tych banków – nieco powyżej 9 bilionów dolarów. Proporcja aktywów bankowych do rozmiarów inwestycji w instrumenty pochodne – które dla 99,9999 proc. ludzi na świecie są absolutną czarną magią – wynosi zatem w USA 1 do 25 i rośnie. Warto też pamiętać, że amerykańskie PKB to aż, a w kontekście tych niesamowitych wielkości – ledwo 16 bilionów dolarów.

Nie ma i nie będzie paragrafu

W takim natłoku zbędnych w gruncie rzeczy środków finansowych olbrzymim wyzwaniem jest wypełnienie imperatywu osiągania jak najwyższego zwrotu na inwestycjach, przypisanego rynkom i wszelkiej aktywności ekonomicznej w erze globalizacji. Dostęp do najnowszych technologii jest praktycznie powszechny i niemal równorzędny więc na strategię wielkich pojedynczych sukcesów w lokowaniu i obrocie pieniędzmi w ich dowolnej postaci nie ma miejsca. Niesłychanie rzadko zdarza się na rynkach sytuacja podobna do wielkiej rozgrywki kilku pokerzystów o jedną olbrzymią pulę. Dominuje absolutne przeciwieństwo, czyli ciułanie małych dochodów w niezliczonej liczbie codziennych transakcji prowadzonych wzdłuż i wszerz świata. Stąd powodzenie i rozrost high frequency trading oraz potrzeba dostępu – najlepiej na chwilową choćby wyłączność – do jak najszerszego spektrum informacji.

W wydanej pod koniec ubiegłego stulecia autobiografii („Bloomberg By Bloomberg”) założyciel tej agencji opisał boje o równy dostęp do informacji, prowadzone przez Michaela Bloomberga i jego ludzi z ówczesnymi rekinami serwisów finansowo-ekonomicznych i prasy dla biznesu, ponieważ „starzy wyjadacze” nie chcieli dopuścić do fruktów młodego „agresora”.

Trzydzieści lat temu odbywało się to w ten sposób, że bardzo wąskie grono dziennikarzy zjawiało się w dzień publikacji danych np. o PKB w zamkniętym, dokładnie pilnowanym i odciętym telekomunikacyjnie pomieszczeniu rządowym. Tam otrzymywali dane i wszyscy razem pisali pod kluczem informacje dla swoich tytułów i wydawców. O godzinie zero wypuszczano ich z zamknięcia i biegli sforą nadawać swoje relacje. Jeśli pominąć setki tytułów niedopuszczonych do tej puli, dostęp do informacji był równy. Po 16 latach od ukazania się tej książki łza się w oczach kręci. Michael Bloomberg był i pozostał niesłychanie dynamiczny, ale tak szalonego tempa przemiany i wzrostu rozmiarów rynków nie przewidział.

Zdrowy rozsądek podpowiada, że krucjata panów Rosenblum i Schneiderman zda się na nic, albo na bardzo niewiele. Racja jest po ich stronie, ale to za mało. Nacisk nieprzebranych i rosnących mas pieniędzy napierających na rynki jest zbyt silny, żeby dało się skutecznie unicestwiać technologiczne i handlowo-biznesowe próby zdobywania odrobiny choćby przewagi nad milionami konkurentów do „milimetrowych”, czy wręcz „mikronowych” zysków. Wsparcie dla jakiejś racjonalizacji paranoi powinno nadchodzić ze strony stronników zasadniczej dużej roli państwa w gospodarce, ale oni zajęci są akurat czym innym.

OF

Otwarta licencja


Tagi