Autor: Katarzyna Kozłowska

Publicystka, wydawca książek ekonomicznych, koordynator projektów medialnych.

Hasła prezydenckiej kampanii z gospodarczym cudem w tle

Nic tak nie rozgrzewa opinii publicznej w prezydenckiej kampanii w USA jak sprawy gospodarki. Z pięciu liczących się kandydatów do Białego Domu, każdy ma pomysł na wyciągnięcie Ameryki z kryzysu. I nie żałuje wyborcom obietnic w kwestii podatków, zdrowia, tworzenia miejsc pracy, finansowania agencji rządowych, rozwiązania  problemów emerytów.
Hasła prezydenckiej kampanii z gospodarczym cudem w tle

Rick Santorum, republikański kandydat na kandydata w wyborach prezydenckich (CC BY-SA Gage Skidmore)

Rick Perry, który inaczej rozkładał akcenty wyborcze i na pierwszym miejscu stawiał nie zmiany w gospodarce, a w stylu życia, już wycofał swą kandydaturę. Być może dlatego, że przekonywał do teksańskiego stylu, co złośliwy natychmiast sprowadzili do kowbojskiego.

Czas konfrontacji

Reszta kandydatów, a na placu boju pozostało ich w sumie 21, z partii rządzącej, Partii Republikańskiej oraz Partii Libertariańskiej (Tea Party), rozgrzewa opinię publiczną przede wszystkim programami gospodarczymi. Najważniejsze są oczywiście te prezentowane przez czołową piątkę: Baracka Obamę, walczącego o drugą kadencję z ramienia demokratów oraz czwórkę kandydatów republikanów czyli Rona Paula, kongresmana z Teksasu, Mitta Romneya, byłego gubernatora stanu Massachusetts (w weekend zwyciężył właśnie w prawyborach w stanie Maine), Newta Gingricha – niepokornego spikera Izby Reprezentantów, dziś poza Kongresem oraz Ricka Santorum, byłego senatora i biznesmena z Pensylwanii.

Do wyborów pozostało niecałe 9 miesięcy. Odbędą się 6 listopada. Wcześniej, pod koniec sierpnia, na dużych konwencjach wyborczych, oficjalnie zaprezentowani zostaną kandydaci Partii Republikańskiej i Partii Demokratycznej. Między 27 a 30 sierpnia dowiemy się kto będzie reprezentował republikanów (na konwencji w Tampie), zaś między 3 a 6 września, na konwencji w Charlotte, kto zostanie oficjalnym kandydatem demokratów (to oczywiście tylko formalność, bo wiadomo, że Obama).

Republikanie mogą kokietować wyborców gospodarczymi obietnicami i przekonywać, że tylko ich programy wyciągną Stany Zjednoczone z kryzysu. Zadanie urzędującego prezydenta jest trudniejsze, musi w praktyce dowieść, że jego program, który realizuje jest skuteczny. Ponieważ gospodarka na bieżąco weryfikuje słuszność rządowych założeń, program Baracka Obamy jest też najprostszy do atakowania.

Pięć kroków Obamy

Obama swoje credo na 2012 rok, czyli rok kampanii, sformułował podczas dorocznego orędzia o stanie państwa. Zawarł w nim postulaty odbudowy w Stanach Zjednoczonych gospodarki opartej na przemyśle, uruchomienie bodźców podatkowych dla krajowych przedsiębiorstw, które dzięki temu nie będą przeprowadzać zwolnień, oraz wspieranie edukacji. Te cele starał się realizować przez cały okres swojej prezydentury. Odkąd w styczniu 2009 roku objął fotel prezydencki, zmaga się z kryzysem ekonomicznym, który wybuchł późnym latem 2008 roku.

Plan Obamy to po prostu zestaw bieżących propozycji legislacyjnych jego biura. Z najważniejszych to:

– przedłużenie programu stymulującego, czyli Troubled Asset Relief Program, będącego propozycją jeszcze George’a W. Busha. W wydaniu Obamy nazwany został American Recovery and Reinvestment Plan. Kosztował ok. 787 mld dol. i został przyjęty w lutym 2009 roku; miał na celu pobudzenie gospodarki do tworzenia nowych miejsc pracy, rozszerzenie świadczeń dla bezrobotnych i obniżenie podatków;

– reforma systemu zdrowotnego, czyli Patient Protection and Affordable Care Act, przyjęta w marcu 2010 roku; miała zobowiązać do wykupienia ubezpieczeń zdrowotnych wszystkich obywateli. Jej koszt to 940 mld dol. w ciągu 10 lat, a korzyści dla budżetu szacuje się na 143 mld dol. obniżki deficytu. Miała wejść w życie od 2014 roku, ale trafiła do Sądu Najwyższego, gdyż okręgowy sąd federalny w Wirginii uznał ją za niezgodną z Konstytucją USA. Sąd Najwyższy ma wydać orzeczenie w czerwcu 2012 roku;

– pakiet reform finansowych Dodda-Franka, czyli Dodd-Frank Wall Street Reform and Consumer Protection Act z lipca 2010 roku. Prawo reguluje sposób funkcjonowania spółek giełdowych, tworzy zabezpieczenia dla klientów instytucji finansowych i zwiększa kontrolę Komisji Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC) nad graczami rynku kapitałowego;

– kolejny pakiet stymulacyjny, nazwany The American Jobs Act z września 2011 roku. Ma kosztować 447 mld dol. a  jego celem jest uratowanie 14 milionów miejsc pracy i obudzenie w Amerykanach na nowo ducha przedsiębiorczości (o ustawie pisaliśmy w Obserwatorze Finansowym).

W tym roku gabinet Obamy poinformował o kolejnych rozwiązaniach tzw. Mortgage Housing Plan, czyli programie refinansowania kredytów dla posiadaczy kredytów hipotecznych oraz o nowym planie wzmacniania małego biznesu.

Republikanie: To nie ma sensu

Republikańscy adwersarze Obamy jednym głosem twierdzą, że wszystkie te posunięcia nie mają sensu, a prezydent, tak naprawdę, szkodzi gospodarce i przyczynia się do pogłębiania kryzysu. Wskazują, że szerokie inwestycje Obamy w społeczeństwo, mają być finansowane z danin nałożonych na najbardziej przedsiębiorczych, a więc najlepiej zarabiających Amerykanów. Obama chce bowiem realizowania tzw. „reguły Buffeta”. Chodzi o to, by zmienić prawo podatkowe tak, by każda rodzina mająca dochód powyżej 1 mln dol., płaciła podatki według progów podatkowych, a nie wykorzystując szereg luk prawnych i ulg.  Zdaniem Obamy ma to przyczynić się do przywrócenia proporcji w społeczeństwie, a co za tym idzie, uzdrowienia gospodarki, zasad konkurencyjności itd.

Podatki są najbardziej eksploatowanym tematem kampanii. Zaraz obok nich – bezrobocie. Na przykład podczas wielkiej debaty w Południowej Karolinie, 22 stycznia, republikańscy kontrkandydaci Obamy szczególnie zaatakowali jego pomysły na walkę z bezrobociem. Podważono American Recovery and Reinvestment Act z 2009 roku, który wydłuża wypłacanie świadczeń ubezpieczeniowych dla bezrobotnych z ustalonych wcześniej 26 tygodni do 99 tygodni. Źle oceniono też, że ustawą American Jobs Act z 2011 roku, Obama wprowadził możliwość dodatkowych jeszcze zabezpieczeń dla bezrobotnych dłużej niż przez 99 tygodni – wprawdzie nie przedłużył im świadczeń, ale zarezerwował w budżecie fundusze na kreowanie przez stany nowych etatów dla „99”, na tworzenie „ścieżek powrotu” oraz szkolenia przekwalifikujące.

Choć bezrobocie w Stanach Zjednoczonych przestało gwałtownie rosnąć, a okresami nawet spada (np. w listopadzie 2011 roku z 9 do 8,6 proc.), dużym problemem pozostaje bezrobocie permanentne, o którym w swych publikacjach często piszą prof. ekonomii Gary Becker i socjolog Alvin Toffler. Dziś w USA jest ok. 1,9 mln ludzi pozostających bez pracy ponad 99 tygodni. W grudniu 2010 roku było ich tylko 1,4 mln.

Najłagodniejszy dla Obamy okazał się senator Ron Paul. Podczas debaty w Południowej Karolinie twierdził, że świadczenia dla bezrobotnych, choć rozciągnięte w czasie bez żadnego uzasadnienia, nie powinny skończyć się nagle.

Zwycięzca debaty w Południowej Karolinie, Newt Gingrich, były spiker Izby Reprezentantów, argumentował, że jakiekolwiek świadczenia dla bezrobotnych powinny być warunkowane ich wysiłkiem, by wrócić na rynek pracy. Domagał się, by bezrobotni przedstawiali zaświadczenie o tym, że uczestniczą w programie przekwalifikowania (job training).

Rick Santorum dowodził, że pomysł świadczeń przez 99 tygodni jest szkodliwy, bo stanowi pretekst do pozostawania długo poza rynkiem pracy. A po ponad dwóch latach bezczynności, powrót do pracy staje się praktycznie niemożliwy. Ponadto stwierdził, że biorąc pod uwagę różny poziom bezrobocia w różnych stanach, zasiłki dla bezrobotnych nie powinny być definiowane na szczeblu centralnym.

Wszystkie chwyty dozwolone

Dyskusja o bezrobociu demaskuje w dużym stopniu demagogię kandydatów. Po pierwsze, podczas debat kandydaci nieustannie dawali do zrozumienia, że prawo Obamy rozszerza świadczenia na ponad 99 tygodni, co nie jest prawdą. Po drugie nie jest prawdą, że walka z bezrobociem prowadzona jest na szczeblu centralnym – to właśnie do stanów delegowano, m.in. w American Jobs Act, działania mające na celu zapobieganie bezrobociu. Stany mogą dowolnie kształtować okres wypłacania zasiłków bezrobotnym (Południowa Karolina gwarantuje zasiłki do 20  tygodni).

Rząd Obamy broni się udowodniając, że dodatkowe świadczenia dla bezrobotnych przyznawane były niemal przez każdy rząd administrujący w kryzysie począwszy od lat 50. Argumentuje też, że nie ma takich badań, które udowadniałyby związek systemu długotrwałych zasiłków ze wzrostem długoterminowego bezrobocia.

Mając na uwadze, że amerykańska kampania w warstwie werbalnej przebiega bardzo ostro, a kandydaci dowolnie żonglują kontekstami, często głosząc niemal identyczne tezy, warto zapoznać się z kluczowymi hasłami programowymi najważniejszych w wyścigu do Białego Domu polityków.

Radykalny dekalog Newta Gingricha

Plan byłego spikera Izby Reprezentantów nosi tytuł 21st Century Contract With America. Gingrich – w przeciwieństwie do Baracka Obamy, który chce opodatkować najbardziej majętnych Amerykanów – jest przede wszystkim entuzjastą cięć podatkowych i ulg dla najbogatszych.

Gospodarczy plan Gingricha składa się z 10 punktów. Są to: a) anulowanie reformy zdrowotnej Obamy, b) tworzenie nowych miejsc pracy, poprzez cięcia podatkowe dla przedsiębiorców i deregulację, c) uwolnienie potencjału energetycznego Ameryki, d) ocalenie Medicare i Social Security, czyli systemów ubezpieczeń zdrowotnych i społecznych „przez umożliwienie Amerykanom większego wyboru i przekazanie większej liczby narzędzi, które pozwolą im żyć dłużej, zdrowiej i z większą finansową niezależnością”, e) zmaksymalizowanie tempa badań i odkryć medycznych, f) zrównoważony budżet, g) kontrola granic do stycznia 2014 roku, ustanowienie angielskiego jako oficjalnego języka rządu oraz ułatwienie deportacji nielegalnych imigrantów, h) odnowienie narodowego systemu bezpieczeństwa, i) uzdrowienie sądownictwa, j) egzekwowanie 10 poprawki do Konstytucji przez delegowanie należnych zadań ze szczebla centralnego do stanów, czyli decentralizacja.

Gingrich chce przedłużenia ulg podatkowych, wprowadzonych w 2001 i 2003 roku przez George’a Busha (przywrócono je na 2 lata w 2010 roku w związku z kryzysem i administracja Obamy zapowiedziała, że chce negocjować z republikanami dalsze ich utrzymanie), zmniejszenia stawki CIT z 35 do 12,5 proc. oraz likwidacji podatku od zysków kapitałowych. Proponuje też ustanowienie płaskiej stawki PIT w wysokości 15 proc. (w miejsce dzisiejszych 6 stawek: 10, 15, 25, 28, 33, 35 proc.).

Dla rynku, Gingrich domaga się deregulacji. Chce usunięcia ustawy Sarbanes-Oxley Act z 2002 roku (wprowadziła restrykcyjne wymogi kontroli i audytu spółek notowanych na amerykańskiej giełdzie; uchwalono ją m.in. po ujawnionej aferze Enronu), usunięcia ustawy mieszkaniowej z 1997 roku (Community Reinvestment Act), która umożliwiła zaciąganie kredytów hipotecznych ludziom słabo zarabiającym (ustawa ta, wprowadzona za Billa Clintona, wymieniana jest często jako jedna z przyczyn kryzysu na rynku nieruchomości w latach 2007-2008), sprywatyzowanie wielkich kredytodawców hipotecznych: Fannie Mae i Freddiego Maca, usunięcie ustawy Dodda-Franka, regulującej rynek finansowy i wzmacniającej uprawnienia Komisji Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC).

W zakresie energetyki, jako część realizacji jednego z punktów swojego programu, Gingrich domaga się rozwiązania federalnej Agencji Ochrony Środowiska (Environmentaln Protection Agency), w celu uwolnienia działań dla swobodnej eksploatacji źródeł ropy, gazu i innych surowców energetycznych.

Program chyba najbardziej radykalny ze wszystkich. Może dlatego Gingrich, który prowadził do stycznia 2012 roku w rywalizacji kandydatów republikańskich, jest dziś daleko w tyle za swoim największym konkurentem, łagodniejszym, ale bardziej atrakcyjnym werbalnie Mittem Romneyem.

Mitt Romney wierzy w Amerykę

Mitt Romney, były gubernator stanu Massachusetts, w lutym wygrał prawybory na Florydzie i w Nevadzie oraz w Maine. Plan społeczno – gospodarczy Romneya nosi tytuł: Believe in America.

Oprócz apostrofy do narodu amerykańskiego, rozdziału na temat obecnego kryzysu ekonomicznego oraz obszernego passusu na temat błędów administracji Obamy, zawiera on 7 rozdziałów merytorycznych. Sam plan gospodarczy ma 59 punktów.

Najważniejsze z nich to postulaty: obniżenia podatku CIT z 35 do 25 proc., zmniejszenia znaczenia związków zawodowych, eksplorowania bez barier nowych źródeł energii, konsolidacja programów przekwalifikowania zagrożonych bezrobociem pracowników i delegowanie tych programów do władz stanowych, obcięcie o 5 proc. niezwiązanych z bezpieczeństwem fakultatywnych wydatków budżetowych (non-security discretionary spending to ok. 500 mld dol.).

Romney, podobnie jak Gingrich, uderza w system zdrowotny Obamy. Robi to jednak inaczej, proponując ograniczenie prerogatyw ministerstwa zdrowia i delegowanie zadań do stanów.

Ron Paul i zamach na administrację

Dość ciekawe programy mają dwaj mniej liczący się kandydaci: Ron Paul (Restore America Now) oraz Rick Santorum (Made in America Plan).

Ron Paul, jako najważniejszy punkt głosi nie cięcia podatkowe, a cięcia wydatków federalnych. I proponuje zmniejszyć budżet federalny o 1 bilion dolarów oraz uszczuplić rząd. Paul chce się pozbyć aż pięciu ministerstw: energii, edukacji, urbanizacji, handlu oraz zasobów wewnętrznych. Na samej likwidacji resortów przewiduje oszczędność w wysokości prawie 200 mld dolarów rocznie.

Uderzenie w podatki to dopiero druga kwestia planu Paula. W tym zakresie po pierwsze proponuje on prześwietlić (a być może nawet zlikwidować) Urząd Podatkowy USA (Internal Revenue Service). Instytucja, podlegająca ministerstwu skarbu, w 2010 roku zatrudniała 107 622 pracowników (dane wg Treasury Inspector General for Tax Administration Report). Polityk postuluje też rezygnacje z podatku od spadku (tzw. death tax to 35 proc. od wartości spadku powyżej 5 mln dol.; od stycznia 2013 roku ma wzrosnąć do 55 proc. od spadku już powyżej 1 mln dol.). Obiecuje cięcie CIT z 35 proc. do 15 proc. oraz likwidację podatku od zysków kapitałowych.

Paul twierdzi, że jego plan – uwzględniający cięcia funduszy dla prawie wszystkich agencji rządowych – do 2015 roku powinien wygenerować nadwyżki budżetowe.

Zrównoważony budżet Ricka Santorum

Rick Santorum natomiast, ze swoim planem „Made in America”, proponuje przede wszystkim uproszczenie systemu podatkowego przez wprowadzenie dwóch stawek PIT: 10 i 28 proc. Polityk także jest za likwidacją podatku od spadku (death tax), za obniżeniem stawki podatku od zysków kapitałowych do 12 proc. (ta sama stawka ma obowiązywać w podatku od dywidendy).

Wychodząc naprzeciw wielkim koncernom, Santorum, sam biznesmen, proponuje likwidację tzw. alternatywnego podatku minimalnego (Alternative Minimum Tax), czyli daniny ustanowionej na mocy Ustawy o Reformie Podatkowej z 1986 roku. Gwarantuje ona państwu pewne minimalne wpływy od korporacji, niezależnie od przysługujących im zwolnień i ulg.

Santorum nie byłby republikaninem, gdyby nie postulował obniżenia CIT. Jego stawka, to połowa obowiązującej obecnie – czyli 17,5 proc. Santorum proponuje też by skontrolować Rezerwę Federalną, Fed, jako instytucję, która „sama nie jest w stanie poradzić sobie z inflacją”, oraz proponuje cięcia programów uprawnieniowych, łącznie z Medicare i Social Security. Nawołuje zresztą do likwidacji wszystkich tych ustaw Obamy, których koszt przekracza 100 mln dol.

Santorum chce też, by do Konstytucji USA wprowadzić poprawkę o zrównoważonym budżecie. W tym sensie jest najbardziej europejsko brzmiącym amerykańskim kandydatem zważywszy wynegocjowany właśnie przez 25 krajów strefy euro pakt fiskalny. Jednak czy Ricka Santorum można nazwać amerykańską Angelą Merkel? Nie bardzo. Dlaczego? Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o podatki…

Oprac. Katarzyna Kozłowska

Rick Santorum, republikański kandydat na kandydata w wyborach prezydenckich (CC BY-SA Gage Skidmore)

Otwarta licencja


Tagi