Oszczędzanie w III filarze nie da oszczędności

Stopa zastąpienia, czyli relacja emerytury do ostatniego wynagrodzenia będzie niestety spadać. Sposobem na podwyższanie przyszłej emerytury może być oszczędzanie w trzecim filarze. Mało kto się jednak do niego garnie, bo znane rozwiązania rozczarowują. Nowa propozycja powołania Emerytalnych Kont Oszczędnościowych - też.
Oszczędzanie w III filarze nie da oszczędności

(CC By Jan Tik)

Trzeci filar emerytalny to dzisiaj trzy produkty – pracownicze programy emerytalne (PPE), indywidualne konta emerytalne (IKE) i indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego (IKZE).

PPE są tworzone przez pracodawców w celu gromadzenia dodatkowych oszczędności dla zatrudnionych przez nich pracowników, którzy przystąpili do programów. W zamian za odprowadzanie składek pracodawcy mogą zaliczyć wydatki związane z prowadzeniem PPE do kosztów uzyskania przychodu, a od przekazanych do niego środków nie muszą odprowadzać składek na ubezpieczenia społeczne. Uczestnicy PPE mogą wpłacać do nich składki dodatkowe finansowane już z własnych środków.

IKE i IKZE to dwie formy indywidualnego oszczędzania na dodatkową emeryturę. Podstawową różnicą między nimi jest mająca zachęcić do dodatkowego oszczędzania ulga podatkowa. W przypadku IKE korzyść podatkowa jest oddalona w czasie, ponieważ opodatkowaniu nie podlega dopiero wypłata środków zgromadzonych na koncie. W przypadku IKZE odczuwana jest natomiast od razu. Wpłacane na konto składki odliczane są bowiem od podstawy opodatkowania podatkiem dochodowym.

Zachętą korzyść podatkowa

Swoją propozycję ubogacenia III filara przedstawiła właśnie Komisja Nadzoru Finansowego. Nowym produktem miałoby być Emerytalne Konto Oszczędnościowe (EKO).

Na EKO można byłoby co miesiąc odprowadzać składkę podstawową i składkę dodatkową, obie w wysokości 50 zł. Zachętą do oszczędzania ma być możliwość odliczenia składki dodatkowej od podstawy opodatkowania. Ulga podatkowa uzyskiwana byłaby tylko pod warunkiem wniesienia najpierw składki podstawowej. Ponadto pracodawca miałaby możliwość uzupełnienia wpłat pracowników o kolejne 50 zł miesięcznie, które, podobnie jak w PPE, byłyby traktowane jako koszt uzyskania przychodu i nie uwzględniane w podstawie wymiaru składek na ubezpieczenie społeczne. Od składki finansowanej przez pracodawcę oszczędzający odprowadzałby podatek. Roczne wpłaty na EKO wyniosłyby zatem w sumie 1 200 zł w pierwszym wariancie i 1 800 zł w drugim. Aby wartość realna wpłacanych na EKO środków nie spadała w czasie, składki byłyby waloryzowane.

EKO mogłyby prowadzić te same instytucje, które prowadzą IKE i IKZE – banki, zakłady ubezpieczeń na życie, fundusze inwestycyjne, dobrowolne fundusze emerytalne i podmioty maklerskie. Zysk z inwestycji w ramach EKO nie podlegałby opodatkowaniu. Podatku nie płaciłoby się również w momencie wypłaty środków zgromadzonych na EKO po ukończeniu 60 lat lub uzyskania wcześniejszych uprawnień emerytalnych i ukończeniu 55 lat. Dodatkowym warunkiem dostępu do oszczędności byłoby dokonanie co najmniej 36 wpłat w dowolnych latach kalendarzowych.

Propozycje w ramach EKO można bez problemów zastosować w innych produktach III filara. Ulga podatkowa na początku i systematyczność oszczędzania, mogą być przecież cechami zarówno PPE, jak i IKE. O uldze podatkowej mówi się cyklicznie przy okazji każdej dyskusji dotyczącej III filara. Propozycja EKO nie jest więc w istocie niczym nowym.

Ziarnko do ziarnka, ale skąd to ziarnko

Kilka kwestii i uzasadnienie powyższej propozycji budzi natomiast wątpliwości.

Zacznijmy od uzasadnienia. Według twórców projektu EKO, dzięki niemu podaż oszczędności mogłaby się zwiększyć w ciągu 25 lat o ponad 100 mld zł. Oszczędności te mogłyby służyć finansowaniu wzrostu gospodarczego.

Co najmniej dwie sprawy wymagają wyjaśnienia.

Po pierwsze, oszczędności nie wzrosłyby niestety nawet wówczas, gdyby potencjalni oszczędzający, zgodnie z przykładem przedstawionym przez UKNF, ograniczyli palenie i w ten sposób wygospodarowali co miesiąc 100 zł z przeznaczeniem na EKO. W tych 100 zł nawet dwie trzecie może bowiem stanowić akcyza. Zatem ograniczenie spożycia papierosów oznaczałoby spadek dochodów budżetowych, a więc najprawdopodobniej wzrost innych obciążeń podatkowych.

Tym samym palacz niekoniecznie oszczędzałby na EKO. Bardziej prawdopodobne, że płaciłby więcej podatków. Przykład nieco przerysowany, ale dość dobre pokazujący, że makroekonomicznie nie da się „stworzyć” dodatkowych oszczędności z niczego. Zatem nawet gdyby udało się rozpropagować EKO, oszczędności od tego nie przyrosną. One bowiem pochodzą z wynagrodzeń, a ich w cudowny sposób zwiększyć się nie da. Jedyny efekt, który można osiągnąć, to zmiana struktury oszczędności. Wzrosnąć mogłyby oszczędności długoterminowe. Dobre i to.

Po drugie, nie zawsze środki ulokowane na EKO służyłyby finansowaniu wzrostu gospodarczego. Wyobraźmy sobie, że wspomniany już palacz, wiedząc, że rzuceniem palenia ściągnie sobie na głowę nowe podatki, ogranicza inną, mniej obciążoną podatkami konsumpcję. Następnie środki te odkłada na EKO w banku. Bank udziela z tych pieniędzy kredytu konsumpcyjnego. Wówczas, zamiast konsumpcji palacza, mamy konsumpcję kredytobiorcy. Gdzie tu wpływ na wzrost gospodarczy?

Jedyne co da się zauważyć, to wzrost zysku banku. Oczywiście przerysowujemy, ale chcemy jedynie pokazać, że nie każdy kredyt to od razu inwestycja prowzrostowa. Podobnie z inwestycją w akcje. Jeśli jest to oferta pierwotna i pieniądze trafiają do firmy, to rzeczywiście może ona je przeznaczyć na inwestycje. Ale jeśli jest to zakup na rynku wtórnym, to pieniądze trafiają jedynie do dotychczasowego posiadacza. I wpływ na wzrost może być żaden. Podobnie w przypadku akcji prywatyzowanych spółek. Nie da się zatem jednoznacznie stwierdzić, że pieniądze oszczędzone na EKO będą finansować wzrost gospodarczy.

Zyski i koszty

Kolejne zastrzeżenie budzi kwestia ulgi podatkowej. Oczywistym jest, że ulga w podatku dochodowym na początku okresu oszczędzania na emeryturę byłaby czynnikiem skłaniającym Polaków do odkładania pieniędzy na trzeci filar. Z tego punktu widzenia jest to propozycja godna poparcia. Ale trzeba pamiętać o uwarunkowaniach. Polska jest nadal objęta procedurą nadmiernego deficytu, nałożoną przez Komisję Europejską w 2009 r. Obecna sytuacja budżetowa powoduje zatem, że jest to postulat, którego nie da się spełnić. A jak mawiał Stanisław Cat Mackiewicz, nierealna polityka to brak polityki.

I wreszcie last but not least – koszty. Nie od dziś wiadomo, że decydujące znaczenie dla przyszłej emerytury ma nie wybór zarządzającego, ale koszty. Ponieważ w długim okresie wszyscy zarządzający osiągają zbliżone stopy zwrotu, to kluczowe jest, aby wybrać ofertę najtańszą. To m.in. koszty decydują o tym, że zarządzający pasywnie mogą dać swoim klientom większy zysk niż zarządzający aktywnie. Najważniejsze więc przy wyborze zarządzającego naszymi oszczędnościami emerytalnymi jest znalezienie takiego, który złupi nas w najmniejszym stopniu. Czyli pobierze jak najniższą opłatę. Niestety o kosztach w propozycji UKNF ani słowa.

Oczywiście powyższe argumenty nie oznaczają, że w III filarze nic nie da się zrobić i skazani jesteśmy na mizerne oszczędności, a co za tym idzie na niewielkie emerytury. Wydaje się, że propozycją realistyczną, nie wymagającą wiele nakładów byłoby stworzenie modelowego programu dla PPE. Taki modelowy program mógłby stworzyć UKNF lub Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Taki model byłby dostępny dla wszystkich zainteresowanych podmiotów (przedsiębiorstw). Odciążyłby je od biurokratycznej mitręgi związanej z tworzeniem i rejestracją PPE i być może zachęcił do gromadzenia oszczędności emerytalnych dla pracowników. Koszt niewielki, więc może warto spróbować.

Dobiesław Tymoczko jest pracownikiem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, Dorota Okseniuk jest doktorantką w SGH,

Tekst odzwierciedla wyłącznie osobiste poglądy autorów.

(CC By Jan Tik)

Otwarta licencja


Tagi