Autor: Katarzyna Bartman

Redaktor naczelna miesięcznika „Praca za granicą”.

Pierwsza firma dla absolwenta za publiczne środki

Rząd przygotowuje zmiany w kodeksie pracy, które mają zapobiegać wzrostowi bezrobocia w chudych dla gospodarki latach. Pracy mają szukać bezrobotnym m.in. prywatne firmy. Prof. Jerzy Hausner postuluje zaś, by do tego dołożyć rozwiązania, które pomogą świeżo upieczonym absolwentom szkół wyższych zakładać własne firmy.
Pierwsza firma dla absolwenta za publiczne środki

Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy, proponuje rozwiązania, które maja ograniczyć wzrost liczby bezrobotnych. (Fot. PAP)

Gospodarka wyhamowuje, ponad 70 proc. firm zamroziło nabór, co trzecia zwalnia pracowników, rząd próbuje gasić pożar i wyciąga rękę do pracodawców. Proponuje m.in. wprowadzenie do kodeksu pracy elastycznych rozwiązań z pakietu antykryzysowego dotyczących rozliczania czasu pracy. Zapowiada ułatwienie wyższym uczelniom udzielania poręczeń finansowych studentom zakładającym działalność gospodarczą. Część usług przejmą od urzędów pracy prywatne firmy i ZUS.

Na razie to tylko propozycje. Jednak na tyle kontrowersyjne, że część z nich już budzi ostry sprzeciw zainteresowanych. Wzbudzający wiele emocji rządowy projekt zmian kodeksu pracy ma trafić wreszcie do konsultacji.

Resort proponuje w nim kompleksową zmianę działu szóstego kodeksu pracy, który dotyczy zagadnień czasu pracy (m.in. kwestii wydłużania okresów rozliczeniowych, ruchomego czasu pracy, pracy w godzinach nadliczbowych). Jak informuje biuro prasowe resortu, projekt powstał z inicjatywy ministerstwa, ale uwzględnia propozycje zgłaszane przez partnerów społecznych w trybie roboczych ustaleń.

– Chcieliśmy, by rozwiązania z pakietu antykryzysowego, które sprawdziły się w czasie recesji, zostały na stałe włączone do prawa pracy. Dajemy pracodawcom – w większym niż dotychczas zakresie możliwość decydowania o szczegółowym rozkładzie czasu pracy, m.in. przewidujemy wydłużenie okresu rozliczeniowego do 12 miesięcy,  przy jednoczesnym zachowaniu norm ochronnych wynikających z kodeksu pracy – mówił Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy, na ostatnim spotkaniu Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

Pracodawcy kontra związki

Pracodawcy, którzy znajdą się w szczególnej sytuacji z powodu wahań koniunktury, będą mogli wprowadzić (po wcześniejszym uzgodnieniu tego ze związkami zawodowymi) wydłużony okres rozliczeniowy czasu pracy, maksymalnie do 12 miesięcy. Oznacza to, że pracodawcy rozliczaliby się z pracownikami z nadgodzin czy dni wolnych od pracy, już nie w ciągu 4 miesięcy, jak ma to miejsce teraz, ale nawet do roku.

Będą oni też mogli stosować zarówno ruchomy, jak przerywany czas pracy. Przy czym ruchomy czas pracy to możliwość rozpoczynania i kończenia pracy w różnych porach dnia pod warunkiem, że zachowany będzie przy tym nieprzerwany dobowy odpoczynek pracownika (ustawodawca przewidział, że o taki czas pracy może wystąpić również sam pracownik).

Z kolei przerywany czas pracy oznacza, że w dobowym, 8-godzinnym wymiarze czasu pracy, pracownikowi przysługuje jedna, 5-godzinna przerwa, za którą pracownikowi pracodawca wypłacałby wynagrodzenie jak za przestój, czyli w wysokości 25 proc. jego wynagrodzenia. Wprowadzenie takiego systemu nie wymagałoby uzgodnień ze związkowcami; wystarczy, że pracodawca wprowadziłby je do regulaminu pracy.

Propozycje te znalazły aprobatę pracodawców zrzeszonych w PKPP Lewiatan, BCC oraz w Związku Rzemiosła Polskiego. W dniu 29 listopada organizacje te uzgodniły wspólne stanowisko w sprawie zmian kodeksowych.

– Naszym zdaniem zmiany te korzystnie wpłyną na rynek pracy w Polsce i idą w dobrym kierunku – mówi Monika Zakrzewska, główny specjalista rynku pracy w PKPP Lewiatan, ale dodaje, że w rządowym projekcie są również pomysły, na które pracodawcy kategorycznie się nie zgodzą. Jest to m.in.: zakaz pracy zmianowej w niedzielę i święta oraz podniesienie stawek za nadgodziny. Ich wprowadzenie, zdaniem pracodawców, podniosłoby i tak wysokie już koszty pracy.

Lista zastrzeżeń do rządowego projektu ustawy, ze strony związkowców, jest dużo dłuższa.

– Stronniczość oraz perfidia ministerstwa pracy zaczyna przekraczać wszelkie granice!  – komentuje Henryk Nakonieczny z NSZZ Solidarność.

Chodzi o to, że minister pracy nie przekazał Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, żadnego dokumentu (czytaj projektu). Propozycje zmian pojawiły się jedynie w trybie roboczym, na posiedzeniu Zespołu ds. Prawa Pracy i Układów Zbiorowych, i dlatego związkowcy nie mieli szans się z nimi zapoznać.

– Wielokrotnie zgłaszaliśmy uwagę, że forsowana przez MPiPS i pracodawców forma uelastycznienia czasu pracy na drodze pełnej swobody kształtowania norm czasu pracy na poziomie pracodawcy jest: niedopuszczalna ze względów gospodarczych i społecznych, niezgodna z normami prawa europejskiego zapisanymi w dyrektywie 2003/88/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 4 listopada 2003 r., dotyczącej niektórych aspektów organizacji czasu pracy (Dz.U.UE.L.2003.299.9) – wylicza Henryk Nakonieczny.

Według związkowca, takie bezkrytyczne przeniesienie kształtowania norm czasu pracy na poziom pracodawcy, będzie skutkowało jedynie wzrostem niezdrowej konkurencji kosztami pracy, a nie pożądaną innowacyjnością rozwiązań, nowymi technologiami czy w końcu wzrostem efektywności zarządzania. Będzie też miało zgubne skutki dla rodzin, co ma szczególne znaczenie w okresie nawarstwiającego się  kryzysu demograficznego.

Zaślepienie, tylko chęcią pomnażania zysku, jest niewystarczającym argumentem do podejmowania takich działań. Ministerstwo nie pokusiło się o dokonanie jakichkolwiek analiz skutków społecznych czy też gospodarczych takich rozwiązań. Mówiąc „gospodarczych”, mam na myśli efekty dla gospodarki państwa w okresach wieloletnich, a nie dla indywidualnego przedsiębiorcy – podkreśla związkowiec.

Zapowiada, że wprowadzenie na stałe do kodeksu pracy elastycznych form rozliczania czasu pracy jest niezgodne z unijnym prawem, które dopuszcza takie rozwiązania tylko doraźnie, w wyjątkowych sytuacjach i w odniesieniu do określonych z góry grup pracowniczych  dlatego związkowcy nie zawahają się dochodzić swoich praw przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.

Urzędy pracy pod wzmożonym nadzorem

Urzędników resortu pracy czeka także przeprawa z samorządami. Ministerstwo pracy i polityki społecznej pracuje nad szczegółami zmian w ustawie o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy.

Z nieoficjalnych informacji wynika, że reforma ta mogłaby objąć zarówno podporządkowanie powiatowych urzędów pracy urzędom wojewódzkim,  jak i zmienić zakres ich działalności.

– Po uwolnieniu jesienią tego roku przez ministra finansów pół miliarda złotych rezerwy z Funduszu Pracy na aktywne formy walki z bezrobociem okazało się, że niektóre  powiatowe urzędy  pracy na Podkarpaciu nie potrafiły z tych środków skorzystać. W jednostkach tych pracują od wielu lat dyrektorzy, którzy są zawodowo wypaleni, brakuje im pomysłów, zapału i motywacji do pracy – mówi prosto z mostu Tadeusz Gospodarczyk, wicedyrektor Podkarpackiego Urzędu Pracy.

Jak dodaje rozmówca, nie można tych ludzi usunąć ze stanowisk, bo podlegają oni jedynie starostwom powiatowym, które na ogół boją się drastycznych zmian. Jego zdaniem, by reforma urzędów pracy miała sens i powiodła się musi objąć także zmiany kadrowe. Należy też przywrócić nadzór nad tymi jednostkami wojewódzkim urzędom pracy, które zaczną rozliczać PUP-y z efektów ich działań.

– Ponieważ zmiany w zakresie zadań publicznych instytucji rynku pracy dotyczą nie tylko administracji rządowej, ale także samorządów, gdzie ulokowane są urzędy pracy, niezbędne są szerokie konsultacje społeczne – przyznaje Janusz Sejmej, rzecznik prasowy resortu pracy.

Zapowiada, że minister pracy jest zdeterminowany, by niezbędne zmiany w „pośredniakach” wprowadzić już w 2014, najdalej w 2015 roku.

Ale wzmożona kontrola urzędów pracy przez nadzór wojewódzki to nie wszystko. Urzędy będą musiały nauczyć się też efektywniej  pracować zarówno z pracodawcami (dla firm zostaną stworzone w urzędach pracy specjalne stanowiska doradcy dla pracodawcy), jak i z agencjami pracy.

W resorcie trwają prace nad wdrożeniem projektu pilotażowego, którego zadaniem będzie wypracowanie nowych mechanizmów współpracy pomiędzy wojewódzkimi urzędami pracy, powiatowymi urzędami pracy, agencjami zatrudnienia oraz innymi partnerami rynku pracy ‒ na rzecz powrotu do zatrudnienia osób bezrobotnych.

Ministerstwo bierze pod uwagę m.in. wariant, w którym urzędy pośrednictwa pracy będą musiały wykazać się zatrudnieniem określonej liczby bezrobotnych, po tym jak skierują ich na staże czy szkolenia. Wszystkie powiatowe urzędy pracy będą podlegać takim samym standardom efektywności.

Program ma objąć 3 tys. długotrwale bezrobotnych w województwach: mazowieckim, dolnośląskim i podkarpackim, a na jego realizację zarezerwowano 30 mln zł z Funduszu Pracy. Do realizacji programu, w drodze przetargu, zostaną wyłonione prywatne firmy. Będą one rozliczane z efektów swoich działań.

Jeżeli realizacja projektu przyniesie pozytywne rezultaty następne działania będą zmierzać do wprowadzenia systemowych zmian dotyczących finansowania współpracy między urzędami pracy, a firmami komercyjnymi przy aktywizacji bezrobotnych. Jeśli firmom uda się znaleźć zatrudnienie dla co najmniej 35 proc. bezrobotnych objętych pilotażem, w tym z tzw. trudnych grup: czyli matek powracających na rynek pracy, młodych do 25. roku życia, osób po 50. roku życia i niepełnosprawnych, ministerstwo wprowadzi do rozwiązań ustawowych możliwość zlecania usług urzędów pracy prywatnym firmom.

Na tym nie koniec. Z „pośredniaków” ma zostać też zdjęty obowiązek ubezpieczania bezrobotnych – składka zdrowotna wróci do ZUS – zapowiedział, w rozmowie z Obserwatorem Finansowym minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz.

Firma dla absolwenta

Wiele z tych zmian będzie trudnych do wprowadzenia bez uprzedniej reformy Funduszu Pracy. Jego struktura nie była od dawna weryfikowana. I tak, wśród wydatków na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu w latach 2011- 2012 rząd przewidział wydać dwa razy po 718 mln zł (na każdy rok) na specjalizacje oraz staże podyplomowe lekarzy, dentystów, pielęgniarek i położnych. Według Piotra Lewandowskiego z Instytutu Badań Strukturalnych, pozycja ta została przeniesiona do budżetu jeszcze z czasów, kiedy to w Funduszu była nadwyżka. Pieniądze te można by było wykorzystać inaczej, ale na to potrzebna jest zmiana ustawy.

>>Są nowe środki na walkę z bezrobociem młodych (wideo)

Jednym z rozpatrywanych pomysłów na lepsze zagospodarowanie pieniędzy z Funduszu Pracy jest projekt prof. Jerzego Hausnera. Profesor Hausner wychodzi z założenia, że bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych będzie się nasilać, o ile ludzie ci nie zaczną na większą skalę zakładać własnych firm. Aby to było możliwe potrzebne są dwie rzeczy:

– gruntowna zmiana modelu kształcenia pod kątem przedsiębiorczości i samodzielności (z czym większość uczelni w Polsce wciąż sobie nie radzi)

– system wsparcia finansowego w postaci poręczeń i niskooprocentowanych pożyczek.

Chodzi o to, by środki na uruchamianie działalności gospodarczej studentów i absolwentów były dostępne nie w urzędach pracy czy regionalnych agencjach, ale na uczelniach, w środowisku, które absolwenci dobrze znają.

Jeśli chodzi o poręczenia, to szkoły wyższe mogłyby tworzyć specjalne fundusze, które byłyby dokapitalizowywane ze środków Funduszu Pracy. Zajmowałyby się udzielaniem poręczeń i ułatwiałyby absolwentom pozyskanie niskooprocentowanych pożyczek w wyznaczonych instytucjach finansowych (rozważana jest możliwość włączenia do tego programu BGK oraz banków spółdzielczych). Nad ich działalnością miałyby kontrolę uczelnie.

– Idea tworzenia fundacji mogłaby zostać na początku przetestowana w formie pilotażu, bez konieczności zmian prawa. Objąłby on wiodące ośrodki w kraju, które dałyby impuls do działania innym – proponuje prof. Jerzy Hausner, członek RPP, wykładowca na krakowskim Uniwersytecie Ekonomicznym.

Według ekonomisty, koszt takiego eksperymentu zamknąłby się w kwocie najwyżej kilkunastu milionów złotych.

– Uczelnie w Polsce muszą wziąć częściową odpowiedzialność za losy swoich absolwentów, czas też by przestały ich przygotowywać jedynie do rozmów rekrutacyjnych z potencjalnymi pracodawcami, a zaczęły im wpajać ducha przedsiębiorczości i innowacji. Są państwa, w których co drugi absolwent uczelni ma własną działalność gospodarczą. To jest kierunek, w którym musimy iść, by nie podzielić losów Hiszpanii czy Grecji – ostrzega prof. Hausner.

Resort pracy zapewnia, że taki pilotaż rzeczywiście wkrótce ruszy.

– Minister Pracy i Polityki Społecznej zamierza we współpracy z Bankiem Gospodarstwa Krajowego reaktywować program „Pierwszy Biznes” w formule Programu „Pierwszy biznes – wsparcie w starcie”. Beneficjentami nowego programu byliby absolwenci szkół i wyższych uczelni, studenci i – ewentualnie po nowelizacji ustawy z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy – osoby bezrobotne zarejestrowane w urzędach pracy – informuje biuro prasowe ministerstwa pracy.

Urzędnicy nie chcą jeszcze jednak mówić o szczegółach: czyli, kto i na jakich warunkach będzie udzielał młodym ludziom preferencyjnych pożyczek. Marek Szczepański z BGK potwierdza jedynie, że trwają rozmowy z resortem pracy, jak program ma funkcjonować i jaki obszar kraju objąć swym zasięgiem.

Autorka jest redaktor naczelną portalu CentrumRekrutacyjne.pl

Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy, proponuje rozwiązania, które maja ograniczyć wzrost liczby bezrobotnych. (Fot. PAP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Trendy gospodarcze
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (30.05–03.06.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce