Autor: Krzysztof Bastian

Dziennikarz ekonomiczny, specjalizujący się w tematyce makroekonomicznej i giełdowej

Polskie drogi nie wiodą do Doliny Krzemowej

O tym, jak dążenie do bycia kolejną „Doliną Krzemową” może sprowadzić nas na manowce i dlaczego warto dokładniej zastanowić się, czym są innowacje opowiada Profesor Dan Breznitz z Uniwersytetu w Toronto.
Polskie drogi nie wiodą do Doliny Krzemowej

Dan Breznitz (©archiwum własne)

W swojej najnowszej książce, Innowacje w praktyce. Jak budować dobrobyt w świecie, który nie przebacza, prof. Breznitz wyróżnia cztery etapy innowacji, odpowiadające różnym etapom procesu produkcji i sprzedaży. Pierwszy etap, najszerzej zakorzeniony w społecznym postrzeganiu, polega na przekształceniu odkryć naukowych w użyteczne produkty, a jego przykładem mogą być start-upy sektora IT z Izraela, jednej ze światowych stolic branży IT, czy też przedsiębiorstwa Doliny Krzemowej. Etap drugi skupia się na projektowaniu, opracowywaniu prototypów i inżynierii produkcji, a jego ucieleśnieniem mogą być np. tajwańscy producenci elektroniki i półprzewodników lub włoskie firmy w regionu Riviera del Brenta, specjalizujące się w produkcji luksusowych damskich butów. Trzeci etap innowacji polega na ulepszaniu, rozszerzaniu i redefinicji już istniejących produktów i komponentów. Przykładami firm, które specjalizują się w tym etapie mogą być tajwański producent rowerów Giant, który zmienił funkcjonalność rowerów i grupę docelową użytkowników poprzez wyprodukowanie ramy z włókna węglowego, czy też producenci samochodów lub elektroniki konsumenckiej, nieustannie doskonalący swoje produkty. Czwarty etap obejmuje innowacje związane z organizacją procesu produkcji w silnie sfragmentaryzowanym procesie obejmującym setki i tysiące poddostawców. Niekwestionowanym liderem tego etapu innowacji są przedsiębiorstwa chińskie.

Obserwator Finansowy: W swoich wystąpieniach zaznacza Pan różnicę pomiędzy pomiędzy innowacjami (ang. innovation) a wynalazkami (ang. invention). Na czym ona polega?

Dan Breznitz: Często mylimy te dwa pojęcia. Wynalazek to stworzenie nowego pomysłu. Innowacja to przełożenie tej idei na rzeczywistość. Zarówno przełożenie jej po raz pierwszy, ale także ciągłe ulepszanie swoich produktów i usług, poszukiwanie lepszych sposobów na ich produkcję, modyfikację, myślenie o nowych zastosowaniach dla istniejących technologii, a także ciągłe myślenie o nowych sposobach na ich sprzedaż i utrzymanie.

Innowacje to proces ciągły i to właśnie sprawia, że są one tak istotne dla wzrostu dobrobytu. Nie chodzi o dokonanie pojedynczego przełomu, o nowy pomysł czy produkt, ale o nieustanne wymyślanie, jak go ulepszyć, znaleźć dla niego nowe zastosowania.

Zajmuje się Pan zawodowo polityką innowacji i jej efektami dystrybucyjnymi. Wspomina Pan, że często nie myślimy o skutkach prowadzonej polityki innowacji.

Najważniejszą rzeczą, o której powinniśmy myśleć, gdy myślimy o innowacjach jest to, jak stworzyć politykę innowacji, która zapewni dostatek naszej społeczności. Chodzi tu np. o dostatek w danym kraju, np. Polsce, ale i w mniejszych wspólnotach – np. w Warszawie, czy w Gdańsku.

Obecnie mamy do czynienia z obsesją na punkcie tylko jednego etapu innowacji, w którym wszyscy chcą stać się nową Doliną Krzemową, bez zrozumienia, że myślimy tutaj o wynalazkach, a nie o innowacjach.

W Dolinie Krzemowej dominuje obecnie model finansowania firm przez instytucje venture capital, a twórcy nowych przedsiębiorstw często dążą do spieniężenia swojej firmy tak szybko, jak to tylko możliwe. Podążanie za takim modelem nie tworzy wcale dobrobytu, tylko zapewnia bogactwo dla wąskiej grupy ludzi, z niewielkim potencjałem pozytywnego wpływu na lokalną społeczność.

Powinniśmy raczej myśleć o tym, jak działa globalny system produkcji, o tym, jakie są etapy produkcji każdego produktu i usługi, np. telefonu, przy użyciu którego przeprowadza Pan wywiad.

Prześledźmy kolejne etapy jego produkcji: Na każdym z nich dokonywano innowacji: począwszy od projektowania krzemowych podzespołów, po zaprojektowanie i wykonanie prototypu urządzenia, ciągłe ulepszanie produktu, innowacje w procesie produkcji, a skończywszy na innowacjach w obszarze tego, jak ten telefon sprzedajemy i jak go używamy. Każdy z tych etapów wymaga różnego zestawu zdolności innowacyjnych, różnych polityk, różnych instrumentów finansowych, a także różnych instytucji edukacyjnych i modeli biznesowych.

Co ważne, jeśli mówimy o dobrobycie i o tym, kto tak naprawdę zyskuje dzięki innowacjom i jakie są pozytywne efekty uboczne, to najwięcej dobrobytu dla społeczności przynoszą często kolejne etapy innowacji, a nie etap pierwszy, czyli wynalazczość.

Czy może Pan podać jakieś przykłady?

Rozmawiamy w Trójmieście, więc pomyślmy o przemyśle stoczniowym. Z wielkich zakładów z czasów komunistycznych przemienił się on w świetnie prosperujący przemysł, znacznie bardziej innowacyjny niż kiedyś. Obecnie przemysł stoczniowy w Gdańsku nastawiony jest na produkcję jachtów, a nie dużych jednostek, ale mimo to tworzy wiele miejsc pracy, nie tylko dla programistów i inżynierów. I robi to w sposób zrównoważony w długim okresie.

Mamy tu do czynienia z drugim i trzecim etapem innowacji (czyli projektowaniem, prototypowaniem, a także innowacjami produktów już istniejących, drugiej generacji – przyp. KB), podobnie jak w wielu firmach np. na Tajwanie.

Czy możliwa jest całkowita automatyzacja produkcji – i jakie byłyby jej skutki?

Spójrzmy na Chiny, a konkretnie na region Shenzhen, gdzie wyprodukowane zostały wszystkie nasze smartfony oraz wszystkie inne produkty elektroniczne. Dojdziemy do wniosku, że cała siła i innowacyjność tego regionu koncentruje się na produkcji oraz sprzedaży, (czyli w ramach czwartego etapu innowacji – przyp. KB). Są to więc miejsca, które dokonują innowacji wokół nowych wynalazków, tworząc znaczący dobrobyt.

Pomyślmy teraz o geopolityce. Zastanówmy się, kto ma więcej do powiedzenia w sektorze półprzewodników – wcale nie jest jasne, czy więcej do powiedzenia ma Dolina Krzemowa, czy jednak Tajwan, gdzie produkowane są chipy. Obecnie bez Tajwanu Ameryka nie jest w stanie nawet wyprodukować samochodów, a bez Chin i Shenzhen nie byłoby iPhonów, produktów Microsoftu czy Della.

Wspomina Pan, że aby być innowacyjnym, trzeba być gotowym na ciągłe eksperymenty i na porażkę, która jest częścią procesu…

Dokładnie tak. I nie mówimy tu tylko o sukcesie czy porażce przedsiębiorstw, ale też porażce polityki. Pochodzę z Kanady, gdzie musimy się przyznać do błędu, jeśli polityka zawiodła, ale istnieją systemy, w których błędną politykę można prowadzić przez pięć czy sześć dekad, i będzie ona przynosić tylko złe skutki.

Tak wiele krajów chce być drugą Doliną Krzemową, bo łatwo jest tę wizję sprzedać obywatelom.

Dokładnie. Zwłaszcza, że mamy tak wielu konsultantów z tytułami MBA, którzy chcą takie pomysły sprzedawać (śmiech). Znacznie trudniej jest wymyślić własną ścieżkę rozwoju; faktycznie wdrażać innowacje i opracować swój własny model. Znacznie łatwiej jest kopiować.

Ale wyborcę trzeba zapytać o coś innego. Weźmy np. sytuację związaną z wirusem COVID-19. Zapytajmy, czy obywatele wolą być jak Tajwan, który relatywnie dobrze poradził sobie z pandemią, czy raczej jak Stany Zjednoczone, gdzie ludzie umierali na prawo i lewo. Zadajmy sobie pytanie, czy wolimy wyglądać jak Tajwan, który ma ogromne znaczenie dla przemysłu półprzewodników, miliony atrakcyjnych miejsc pracy dla całej ludności, czy raczej jak Stany Zjednoczone czy Korea Południowa, gdzie poziom nierówności wzrasta w zatrważającym tempie.

Moim zdaniem problemem jest to, że mamy obsesję na punkcie czegoś, co określam mianem technofetyszyzmu. Brakuje nam zrozumienia różnicy pomiędzy wynalazkiem a innowacją oraz zrozumienia, gdzie tak naprawdę dokonuje się wzrost gospodarczy i jak rozprzestrzenia się dobrobyt.

A jaką drogę rekomendowałby Pan dla Polski? Z jakich przewag konkurencyjnych powinniśmy skorzystać?

Macie dobrze wykształconą ludność, jesteście w Europie. Wciąż macie duży zasób umiejętności w dziedzinie produkcji. Model, który Polska powinna imitować, to zdecydowanie nie Izrael, kraj przodujący pod względem ilości start-upów per capita, czy też Dolina Krzemowa. Bardziej celowałbym w ścieżki rozwoju obrane np. przez Tajwan czy Finlandię. Wróćmy do przemysłu stoczniowego – jak to się stało, że odniósł sukces w Gdańsku? Nie było to jedno wielkie przedsiębiorstwo, ale szereg mniejszych stoczni, które eksperymentowały i ciągle ulepszały swoje produkty, dzięki czemu zdobyły uznanie najbardziej wymagających światowych klientów. To jest właśnie punkt styczny z Finlandią czy Tajwanem – pomyślmy o przewagach konkurencyjnych Polski. Macie nie tylko inżynierów i naukowców, ale wciąż macie ludzi, którzy wiedzą, jak wytwarzać różne produkty. Zamiast myśleć o tworzeniu gigantów na wzór amerykański, chiński, japoński i rosyjski, bardziej osiągalnym i jakościowo lepszym celem byłoby mieć setki firm zatrudniających 200-300 pracowników.

Model, który Polska powinna imitować, to zdecydowanie nie Izrael, kraj przodujący pod względem ilości start-upów per capita, czy też Dolina Krzemowa. Bardziej celowałbym w ścieżki rozwoju obrane np. przez Tajwan czy Finlandię.

Istnieje ponadto wiele nowych, wschodzących przemysłów. Na przykład technologia mRNA. Szczepionki mRNA, mocno obecne teraz w powszechnej świadomości, to tylko preludium znaczenia tej technologii. Każdy kraj, który wyspecjalizuje się w produkcji mRNA ma przed sobą świetlaną przyszłość.

W Polsce pojawiają się czasem postulaty, by dokonać re-industrializacji, na co niektórzy ekonomiści odsyłają do danych o produkcji przemysłowej, które w Polsce pozostają w ostatnich latach bardzo silne. Tylko za tymi danymi nie stoją wielkie konglomeraty, jak kiedyś.

Dokładnie. A kraje, które mają takie wielkie firmy doświadczają znacznych nierówności. Nie wiem, na ile Polacy są tego świadomi, ale przez ostatnie 20 lat Korea, do spółki z Izraelem, stała się jednym z najbardziej nierównych społeczeństw, z wysokimi wskaźnikami np. samobójstw wśród starszych obywateli.

Czy może Pan wytłumaczyć, skąd bierze się Pana krytyczne podejście do modelu rozwoju przyjętego przez Izrael, a opartego na sektorze IT i start-upach?

Pierwotnym modelem, do którego Pan się odnosi jest Dolina Krzemowa. Są dwa powody. Pierwszy: zadajmy sobie pytanie, kto tak naprawdę korzysta na tym modelu? Smutna prawda jest taka, że bardzo ograniczona grupa osób, absolwentów najlepszych uniwersytetów, czyli ludzi, o których tak czy inaczej nie musimy się martwić, ma szansę stać się bardzo bogata. Do tego oczywiście dochodzą przedstawiciele instytucji finansowych. Ale szersze gospodarcze korzyści z tego modelu rozwoju poza zyskami firm, takie jak dobre i liczne stanowiska pracy dla osób z różnorodnymi umiejętnościami, są już rzadkością w Dolinie Krzemowej. Więc ten wielki sukces szybko prowadzi do rosnących nierówności. Pamiętajmy, że nazwa tego obszaru Kalifornii wzięła się stąd, że kiedyś faktycznie produkowano tu chipy krzemowe. Teraz już się tego nie robi. Musimy zdać sobie sprawę, że jest to częścią większego problemu: na model rozwoju nakłada się na to również globalizacja i globalna fragmentacja produkcji.

Rewolucja cyfrowa i jej długofalowe konsekwencje dla gospodarki

Drugim powodem jest to, że w zasadzie jest niemożliwe, by w obecnym globalnym systemie stworzyć jeszcze jedną Dolinę Krzemową. Lokalni liderzy mogą wydawać miliardy dolarów, próbując to osiągnąć i prawdopodobnie się to nie uda. A nawet jeśli odniesiemy jako taki sukces, może się okazać, że sprowadziliśmy na naszą wspólnotę klątwę nierówności. Więc zastanawiam się, dlaczego tak wiele miejsc chciałoby mieć u siebie Dolinę Krzemową.

Zatem namawia Pan decydentów na różnych poziomach rządu i samorządu, by myśleli o innowacji nie tylko jako dziedzinie obejmującej wysokie technologie.

Innowacja zachodzi we wszystkich sektorach cały czas. Przykładem może być branża luksusowych damskich butów we włoskim regionie Riviera del Brenta. Kupując damskie buty z górnej półki, możemy być niemal pewni, że firmy z tamtego regionu były zaangażowane w proces ich produkcji. Przykładem może być przemysł rowerowy na Tajwanie, czy przemysł meblarski…

…nie najgorzej radzący sobie w Polsce. Wracając do innowacji w stylu tajwańskim – tamtejsi producenci chipów stali się niezbędni dla światowej produkcji, ale z drugiej strony – czy tak wysoki poziom specjalizacji nie stwarza ryzyka w przypadku, gdyby dany produkt można było zastąpić jakimś substytutem?

Rozwiązaniem jest powiązanie się z globalną siecią produkcji. Dzięki niemu tajwańskie firmy produkujące np. półprzewodniki rozumieją znacznie szybciej i bardziej dogłębnie niż jakikolwiek konkurent, jakie zachodzą zmiany w technologii. Jeśli chcemy w obecnym świecie stać się innowacyjnym krajem czy regionem musimy powiązać się ze zglobalizowaną siecią produkcji, tak by zapewnić sobie przepływ wiedzy na temat popytu i trendów w dobrach i usługach.

Jakiej rady udzieliłby więc Pan politykom? Na czym powinni się skupić?

Załóżmy, że w naszej wizji za kilkanaście lat jeden z polskich regionów, np. Pomorze, Gdańsk, czy jakikolwiek inny region, jest wyjątkowo innowacyjny. Jak to wygląda? Co to dla tego regionu oznacza? Jak do tego doszło? Jakie produkty wytwarza? Jak je wytwarza? Co to oznacza dla rynku pracy – na jakie umiejętności jest zapotrzebowanie? Gdy odpowiemy sobie na te pytania, musimy użyć inżynierii odwrotnej i zastanowić się, jak dojść do naszej wizji. Zbyt wielu polityków mówi „chcemy być innowacyjni”. Ale gdy pytam ich, co to dla nich znaczy, najczęściej odpowiadają dość ogólnie, że chcą mieć wyższe wydatki na badania i rozwój, rejestrować więcej patentów. Odpowiadam wówczas, że to świetnie, tylko jak to się ma przełożyć na sukces w danym regionie.

Wspomniał Pan o globalnej fragmentacji produkcji, w którym dane procesy, a nie konkretne przemysły, są skupione w jednym miejscu– czy ten system zostanie z nami na dłużej?

Obecnie telefon komórkowy jest produkowany w etapach w różnych miejscach. Większość z tych miejsc wyspecjalizowało się w konkretnym etapie produkcji. Zupełnie zmieniło to sposób, w jaki wytwarzane i sprzedawane są produkty i usługi. Nie sądzę, żebyśmy w najbliższym czasie powrócili do świata sprzed lat 70. Ale uważam, że powinniśmy ten system nieco zdywersyfikować, ponieważ zbyt dużo światowej produkcji jest obecnie skupione w jednym regionie – w Chinach. Pandemia koronawirusa pokazała, jak jest to niebezpieczne. Zakładając brak wielkiego konfliktu zbrojnego w najbliższych 10-20 latach, nie sądzę, aby ten system się zmienił, ale przewidywałbym pojawienie się większej liczby regionalnych łańcuchów dostaw.

Na przykładzie Polski – skoro dane o produkcji przemysłowej są dobre; należy skupić się na tym etapie innowacji zamiast próbować stać się czymś, czym się nie jest.

Czyli jednak musimy dokonać pewnej reindustrializacji.

Do pewnego stopnia, tak. Na przykładzie Polski – skoro dane o produkcji przemysłowej są dobre; należy skupić się na tym etapie innowacji zamiast próbować stać się czymś, czym się nie jest.

Czy zatem w idealnym świecie dzięki innowacji jest możliwe budowanie globalnego dobrobytu dzięki innowacjom, które się dostosowane do możliwości danego społeczeństwa? Do jego zasobów naturalnych i przewag konkurencyjnych?

Powiedzmy sobie szczerze. Nigdy jeszcze ludzkości nie było tak dobrze jak teraz. Żyjemy dłużej, w znacznie lepszym zdrowiu. Polak z niższej klasy średniej ma dostęp do różnorakich dóbr, usług i żywności, o których nie mógł marzyć ostatni chiński cesarz. A jesteśmy nieszczęśliwi, bo widzimy również to, czego nie mamy, a moglibyśmy mieć. Dzięki innowacjom ludzkość produkuje więcej bogactwa niż potrzebuje, a innowacje wciąż dają nam coraz więcej coraz lepszych produktów. Pytanie, jak je rozdysponować i jak zaangażować ludzi w system produkcji. A to już zupełnie inny temat.

Czyli zagarniamy za dużo bogactwa?

To jest wyzwanie, które bym postawił decydentom, którzy mówią mi, że chcą innowacji. Zapytałbym ich – dlaczego? Czy po to, żeby niektórzy ludzie stali się niewyobrażalnie bogaci? Czy po to, żeby ich obywatele mieli lepsze życie, dostęp do lepszych, interesujących zawodów, czy po to, żeby osiągnąć wysoki poziom nierówności w społeczeństwie? Wybór należy do nas. Jest wiele modeli do wyboru i nie wszystkie muszą naśladować Dolinę Krzemową.

Rozmawiał Krzysztof Bastian

 

Profesor Dan Breznitz to światowej sławy ekspert w dziedzinie polityki innowacyjności, a zwłaszcza branż szybko rozwijających się i opartych na innowacjach. Znany jest dzięki pionierskim badaniom nad skutkami dystrybucyjnymi strategii innowacji. Kieruje Katedrą Innowacji na Uniwersytecie w Toronto oraz Laboratorium Polityki Innowacji na tym uniwersytecie. Jest członkiem Kanadyjskiego Instytutu Badań Zaawansowanych, gdzie zarządza programem dotyczącym innowacji, kapitału własnego i przyszłości dobrobytu. Doradza w zakresie polityki technologicznej i innowacyjnej rządom państw, władzom lokalnym, organizacjom oraz korporacjom międzynarodowym. Jest autorem licznych artykułów i książek naukowych. Jego pierwsza książka, Innovation and the State: Political Choice and Strategies for Growth in Israel, Taiwan and Irland, zdobyła nagrodę Don K. Price za najlepszą książkę o nauce i technologii. Jego druga książka (współautor Michael Murphree) The Run of the Red Queen: Government, Innovation, Globalization, and Economic Growth in China, została nagrodzona Susan Strange Best Book in International Studies Award przez BISA. Wydana w 2021 książka Innowacje w praktyce – jak budować dobrobyt w świecie, który nie przebacza” była nominowana do miana ekonomicznej książki roku Financial Times i firmy McKinsey.

Profesor Dan Breznitz był gościem specjalnym tegorocznego Europejskiego Kongresu Finansowego (EKF) w Sopocie. EKF wydał też po polsku ostatnią książkę tego autora. 

Dan Breznitz (©archiwum własne)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Skalowalność to dla start-upu synonim sukcesu

Kategoria: Analizy
Fred Wilson strategię rozwoju firmy dążącej do sukcesu ujął słowami „crawl, walk, run”. Mądrze i rozważnie. Jeśli jednak czas goni, a rynek dynamicznie się zmienia, to najlepsi przeskalowują biznes w drodze na szczyt.
Skalowalność to dla start-upu synonim sukcesu