Przełom w łupkach? Nie tak prędko

Sprawa Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych wyrosła na główny hamulec polskiej rewolucji łupkowej. Nawet niedawna rezygnacja z jego powołania wcale nie oznacza, że wydobycie niekonwencjonalnego gazu w Polsce przyspieszy.
Przełom w łupkach? Nie tak prędko

W Polsce liczba odwiertów w potencjalnych złożach łupkowych wynosiła na koniec stycznia 56. W USA działa prawie 1,8 tys. wiertnic. (Fot. PAP)

Premier Donald Tusk ogłosił 5 lutego, że rząd rezygnuje z planu utworzenia Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych (NOKE). Organizacja Polskiego Przemysłu Poszukiwawczo-Wydobywczego, czyli zrzeszenie najważniejszych firm z branży, przyjęła tę informację z satysfakcją, czemu dała wyraz w stosownym oświadczeniu. Pomysł powołania operatora był przez nią od początku mocno krytykowany jako biurokratyczna przeszkoda w rozwoju wydobycia gazu łupkowego w Polsce i główna wada projektu nowelizacji prawa geologicznego i górniczego, który zaproponowało Ministerstwo Środowiska. Pogląd ten podzielała część ministrów i doradców premiera. Spór odwlekał przesłanie projektu do parlamentu i koniec końców przyczynił się do odwołania ministra środowiska Marcina Korolca oraz głównego geologa kraju Piotra Woźniaka.

W założeniu NOKE miał być spółką Skarbu Państwa, która z mocy prawa byłaby udziałowcem wszystkich koncesji na poszukiwanie i wydobycie węglowodorów. Uczestniczyłaby więc w zarządzaniu koncesją, wydatkach związanych z eksploatacją i zyskach. Wysokość udziału NOKE w zyskach i kosztach prac geologicznych miała być określana w ofertach składanych przez przedsiębiorców ubiegających się o koncesje i być istotnym kryterium przy rozstrzyganiu przetargu. Projekt zakładał jednak, że udział NOKE w kosztach nie może przekraczać 5 proc., a jednocześnie łączny udział w kosztach NOKE i operatora koncesji („głównego udziałowca”) musi przekraczać 50 proc. Udziałowcami NOKE miały być BGK i Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

W licznych dokumentach uzasadniających – odrzucony już – projekt nowelizacji resort środowiska zachwalał NOKE jako sprawdzone rozwiązanie „cieszące się jedną z najdłuższych tradycji” i powszechnie akceptowane przez firmy wydobywcze. Z tą akceptacją sprawa nie była tak oczywista. Z drugiej strony podobne rozwiązania są rzeczywiście stosowane w innych krajach, zwłaszcza europejskich. Za przykład może służyć Norwegia, której system gospodarowania złożami ropy i gazu jest często stawiany jako wzór rozsądku i efektywności.

Między modelem polskim i norweskim są jednak pewne różnice. Petoro, norweska spółka zarządzająca państwowymi udziałami w koncesjach, uczestniczy w kosztach eksploatacji w takim samym stopniu jak w zyskach (w zależności od koncesji 20–56 proc.). W przypadku NOKE ograniczenie udziału w kosztach do 5 proc. przy jednoczesnym premiowaniu za najwyższy udział w zyskach mogłoby doprowadzić do sporych dysproporcji między ponoszonym ryzykiem a korzyściami, jakie czerpałaby z koncesji państwowa spółka.

Skubanie i zarządzanie

Firmy wydobywcze są przyzwyczajone do łupienia przez rządy krajów, w których prowadzą działalność. Według Willy’ego H. Olsena, autora opracowania „Norway’s depletion policy strategy” Norwegia – dzięki podatkom, Petoro a także udziałom kontrolowanego przez państwo Statoilu – przejmuje około 90 proc. zysków z wydobycia swoich węglowodorów. Koncerny nie pakują się jednak i nie uciekają. W innych krajach, przy zastosowaniu innych metod, rządy zabezpieczają sobie równie wysokie udziały w zyskach, nie biorąc przy tym na siebie żadnego ryzyka finansowego.

Przy pomocy Petoro rząd norweski nie tyle zwiększa swoją cześć zysku, co bezpośrednio zarządza wydobyciem surowców, tak aby w długiej perspektywie zmaksymalizować korzyści, jakie kraj czerpie z węglowodorów. Przedstawiciele Petoro forsują decyzje operacyjne korzystne dla Norwegii, ale niekoniecznie dla pozostałych uczestników konsorcjów wydobywczych. Bywa to być nacisk, aby nie porzucać złóż, które okres świetności i największej dochodowości mają już za sobą, i wyeksploatować je do końca. Może to być również postulowanie ograniczenia tempa wydobycia, gdyby szybka eksploatacja mogła doprowadzić do utrudniających pełne wykorzystanie złoża w przyszłości zmian w jego parametrach. Dzięki temu, że Petoro działa jako udziałowiec koncesji, spółka na bieżąco orientuje się w tym, co się dzieje na koncesji, i może odpowiednio szybko reagować.

Podobne ambicje mieli pomysłodawcy NOKE. Zostało to nawet powiedziane wprost w uzasadnieniu do projektu. Czytamy w nim, że NOKE „ma zapobiec utrzymywaniu się dzisiejszej sytuacji, w której około jedna trzecia (40 mld m sześc.) krajowych zasobów gazu ziemnego w złożach konwencjonalnych znajdujących się w portfelu jednego koncesjonariusza nie jest wydobywana”.

Szybki rzut oka na dane i staje się jasne, do kogo piją autorzy dokumentu – chodzi o PGNiG (114 mld m sześc. zasobów wydobywalnych wg stanu na 30 września 2013 r.). NOKE miało być batem na gnuśne koncerny i nawet kontrolowany przez państwo narodowy czempion nie mógłby liczyć na taryfę ulgową. Taka perspektywa mogła wystraszyć branżę bardziej niż wysokie podatki i opłaty, zwłaszcza że kompetencje pracowników NOKE – przynajmniej na początku – mogłyby pozostawiać nieco do życzenia. Z pewnością mamy doskonałych specjalistów, ale ich doświadczenie w eksploatacji gazu łupkowego nie może być zbyt bogate. Ściąganie ekspertów z zagranicy mija się z celem, bo ci z kolei musieliby najpierw nauczyć się polskich realiów.

Rządowy falstart

NOKE nie był złym pomysłem, tylko przedwczesnym. Rozwiązania dobre na dojrzałym rynku norweskim, na którym wszyscy gracze – zarówno po stronie koncernów, jak i rządu – znają się doskonale i mają długą historię współpracy, niekoniecznie dałyby optymalne efekty w Polsce. Weźmy choćby wymóg ponad 50-proc. udziału w kosztach dla zsumowanych udziałów operatora koncesji i NOKE. Ponieważ udział NOKE miał nie przekraczać 5 proc. kosztów, część przypadająca na operatora musiałaby być wyższa niż 45 proc. Takie wymaganie abstrahowało od realiów poszukiwania gazu łupkowego, w którym biorą udział przede wszystkim mniejsze, niedysponujące wystarczającymi funduszami firmy. Dlatego też popularne jest dzielenie się koncesją przez kilka podmiotów. Narzucanie jednemu z nich obowiązku posiadania prawie 50 proc. udziałów ogranicza możliwości zdobycia finansowania.

Koncepcja NOKE poszła jednak do kosza i teraz musimy poczekać na nowe rozwiązania. Podobno kolejny projekt nowelizacji ma być gotowy w ciągu kilku tygodni, a zawarte w nim przepisy będą zachęcać firmy do zintensyfikowania poszukiwań zwłaszcza gazu łupkowego. Można jednak wątpić, czy do takiego przyspieszenia dojdzie, nawet przy najbardziej korzystnych regulacjach.

Analiza czynników, które doprowadziły do łupkowej rewolucji w USA, wskazuje, że w Polsce trudno będzie stworzyć analogiczne warunki. Przede wszystkim poszukiwania będą u nas o wiele droższe, bo warunki geologiczne są trudniejsze, przepisy środowiskowe bardziej restrykcyjne a rynek usług poszukiwawczo-wydobywczych mało rozwinięty. Według wyliczeń Bloomberga wywiercenie studni o głębokości 2 tys. m może w Polsce kosztować 11 mln dol., a więc trzy razy więcej niż w USA. Żeby zachęcić firmy do wzięcia na siebie takiego ryzyka (przecież nadal nie wiadomo, czy polskie złoża łupkowe nadają się do ekonomicznego wydobycia), trzeba będzie im zaproponować bardzo dobre warunki.

To z kolei może wywołać zarzuty o oddawaniu obcym narodowego bogactwa. W Stanach Zjednoczonych, gdzie surowce mineralne nie należą do państwa, tylko do właściciela gruntu, tego typu argument w ogóle nie ma racji bytu. Amerykański ustrój własności powoduje, że mieszkańcy terenów, na których prowadzone są prace, bezpośrednio uczestniczą w zyskach z wydobycia. Dzięki temu lokalne społeczności wolą kooperować niż piętrzyć trudności.

Nie ma sukcesu bez dziur w ziemi

Różnicę między USA i Europą najlepiej widać po liczbie aktywnych wiertnic naftowych (urządzeń, które wykonują odwierty). Obecnie w Europie działa 85 wiertnic, a w USA prawie 1,8 tys. Nie jest to dysproporcja wywołana intensywnością poszukiwań niekonwencjonalnych złóż gazu. Na początku lat 90. XX w., kiedy poszukiwania łupków były rozrywką dla wtajemniczonych, te proporcje wynosiły odpowiednio 160 do 1,15 tys. (dane za Baker Hughes Rig Counts).

Liczba aktywnych wiertnic najlepiej pokazuje, na jakich obszarach koncentruje się uwaga firm wydobywczych i gdzie są szanse na duże wydobycie. Firma Mitchell Energy, która była pionierem wydobycia łupków i jako pierwsza rozpoczęła poszukiwania w formacji Barnett w Teksasie, wykonała tam w latach 1982–2000 aż 588 odwiertów (wg. Zhongmin Wang, Alan Krupnick, „A Retrospective Review of Shale Gas Development in the United States”). Tymczasem w Polsce liczba odwiertów w potencjalnych złożach łupkowych na koniec stycznia wynosiła 56.

Minister środowiska Maciej Grabowski zapowiedział, że 2014 r. może być przełomowy dla polskich łupków. Przełom da się definiować na różne sposoby, ale do wydobycia przemysłowych ilości surowca, z NOKE czy bez niego, droga jeszcze bardzo daleka.

OF

W Polsce liczba odwiertów w potencjalnych złożach łupkowych wynosiła na koniec stycznia 56. W USA działa prawie 1,8 tys. wiertnic. (Fot. PAP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Droga do uniezależnienia energetycznego Europy i Polski od Rosji

Kategoria: Trendy gospodarcze
Po agresji Rosji Na Ukrainę, która spowodowała szokowy wzrost cen surowców energetycznych, ożyły obawy o trwałość postpandemicznego ożywienia gospodarczego. Konflikt zbrojny pokazał jednocześnie skalę uzależnienia krajów członkowskich UE od dostaw węglowodorów i węgla z Rosji.
Droga do uniezależnienia energetycznego Europy i Polski od Rosji