Prawdziwi twórcy najbardziej stracą na likwidacji ulgi

Pomysł likwidacji 50 proc. kosztów uzyskiwania przychodu przez twórców jest jak wańka-wstańka: odżywa przy każdej przymiarce ograniczania deficytu budżetowego. Tym razem objawił się w łagodniejszej formie obciążenia jedynie najwyższych wynagrodzeń. Dobrze byłoby przeprowadzić dokładne analizy tych kosztów i wypracować trwałe rozwiązanie.
Prawdziwi twórcy najbardziej stracą na likwidacji ulgi

(CC BY-NC-ND Akbar Simonse)

Dla budżetu likwidacja możliwości odpisywania połowy kosztów uzyskania przychodu nie jest zapewne kwestią najważniejszą. Problem ten dotyczy jednak dużej liczby podatników: w 2010 r. prawie 830 tys. osób osiągnęło dochody wyłącznie z umów o dzieło i zlecenia oraz z praw autorskich.

Tak zwany „uzysk 50 proc.”, nazywany często przywilejem, umożliwia twórcom uwzględnienie kosztów obywając się bez faktur i księgowości. Czy uzysk ów powinien wynosić akurat połowę przychodu z honorariów, czy może 30 albo 40 proc., a może tylko pewną kwotę rocznie — nie wiem. Jestem zresztą przekonana, że nikt tego tak naprawdę nie wie. Kilku kolejnych ministrów finansów przymierzało się już do skasowania „uzysku”, żaden nie pokusił się o zbadanie i publiczne przedstawienie, kim właściwie są twórcy, ilu ich w Polsce jest, jakie naprawdę osiągają przychody i jakie — w relacji do nich — ponoszą koszty. Nie zrobiły tego także — o ile mi wiadomo — żadne związki twórcze, wychodząc zapewne z założenia, że lepiej nie wywoływać wilka z lasu.

Prawdziwi, etatowi, rzekomi

Byłoby im zresztą trudno to zrobić, bo korzystający z „uzysku 50 proc.” to grupa ogromnie zróżnicowana. Można w niej jednak wyodrębnić z grubsza cztery podgrupy.

– Pierwsza to otrzymujący dochód wyłącznie z honorariów, czyli „twórcy prawdziwi”.

– Drugą grupę stanowią „twórcy okazjonalni”, czyli fachowcy z różnych dziedzin, dla których honoraria są mniej czy bardziej regularnym uzupełnieniem innych dochodów.

– Trzecią grupą są „twórcy etatowi”, czyli pracownicy, którym tradycyjnie część zarobków wypłaca się w formie honorariów (m. in. dziennikarze, aktorzy, muzycy, naukowcy).

– Czwarta wreszcie grupa to „twórcy rzekomi”— czyli ludzie, którzy niczego nie tworzą, wykonują normalną pracę pod nadzorem, ale zaangażowano ich na podstawie umowy o dzieło.

Każda z tych grup ponosi inne koszty uzyskania przychodu. „Twórcy prawdziwi” sami płacą za lokal, sprzęt, energię, materiały, dojazdy, ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne, a czasem także i od odpowiedzialności cywilnej. Koszt niewymierny albo trudno wymierny stanowi czas, w jakim zyskują inspirację do twórczości — pomysł dzieła (i ono samo) może przecież powstawać latami.

Koszty „twórców okazjonalnych” są podobne, ale ich zakres i skala — dużo mniejsze: nie troszczą się np. o składkę zdrowotną i emerytalną, bo zwykle gdzieś pracują). W przypadku „twórców etatowych” niemal wszelkie koszty ponosi pracodawca, który jednak — co bardzo ważne — ich zarobki ustala przy założeniu korzystnego opodatkowania części przychodów. Inaczej mówiąc sam niejako z tego korzysta.

„Twórcom rzekomym”, czyli pracownikom na umowie o dzieło część kosztów zapewne również pokrywa pracodawca, muszą się oni jednak — jeśli wystarcza im przezorności — sami ubezpieczać od choroby i bezrobocia, no i gromadzić pieniądze na starość.

Przy ewentualnej likwidacji „uzysku 50 proc.” czy jego zmniejszeniu powinno się zatem brać pod uwagę wpływ tej decyzji na sytuację finansową różnych typów twórców.

Poeta zarejestrowany

Niektórzy (np. Paweł Jabłoński w blogu „Rzeczpospolitej”) postulują, że twórcy powinni po prostu zarejestrować działalność gospodarczą i koszty „wykazywać tak jak w firmach”.

Sądzę, że takie rozwiązanie może być opcjonalne (jak dziś), a nie obligatoryjne, bo wtedy oznaczałoby tylko niepotrzebną biurokrację i sztuczne kreowanie przedsiębiorców. Po cóż bowiem wymagać rejestracji działalności od „twórcy okazjonalnego”, który w ciągu roku opublikuje kilka artykułów, czy sporządzi dwie ekspertyzy?! W tym przypadku ryczałtowy uzysk jest rozwiązaniem racjonalnym.

Trudno sobie również wyobrazić, by „twórcy etatowi” — czyli pracownicy—jednocześnie występowali wobec swojego pracodawcy jako zewnętrzne podmioty gospodarcze. Ich honoraria można po prostu wliczyć w pensje, uwzględniając całość lub część tego, co straciliby na „uzysku 50 proc. ”. Sami „twórcy etatowi” pewnie by się na to zgodzili, czy również ich pracodawcy —tu już wątpię, bo obecne zasady są dla nich korzystne.

Rejestracja działalności mogłaby mieć natomiast sens w przypadku „twórców prawdziwych”: niektórzy zresztą już się na to zdecydowali. Twórcy przez duże T często boją się związanej z tym biurokracji; trudno zresztą przewidzieć, jakie efekty dałoby robienie na siłę przedsiębiorcy z rzeźbiarza czy poety. Poza tym twórczość z natury jest nieregularna, sporo tych firm miałoby więc często straty, a niektóre szybko nauczyłyby się osiągać koszty wyższe od przysługujących im obecnie 50 proc. przychodu (samochód w leasingu, koszt eksploatacji i amortyzacji lokalu, coroczna wymiana komputera i oprogramowania, składka ZUS liczona nie od kwoty minimalnej, ale np. od 2,5 średnich pensji). Warto też pamiętać, że część twórców płaci dziś 30 proc. podatku. Stając się firmą z pełną księgowością płaciliby go według stawki 19 proc.

Trochę podobnie jest w przypadku „twórców rzekomych”, którzy — jako firmy— mogliby uwzględniać koszty składki ZUS, używania własnego auta do celów służbowych itp. Ponieważ jednak w dużej części są to pracownicy, możliwość rejestracji zależałaby od ich pracodawców. Najrozsądniejsze byłoby zerwanie z fikcją tego typu zatrudnienia, ale na to nie ma co liczyć.

Reasumując: „uzysk 50 proc.” nie jest dogmatem i może należy od niego odejść. Dopóki jednak nie będzie dokładnych badań dochodów rożnego typu twórców i kosztów, jakie ponoszą — a także, jakie mogliby ponosić, gdyby byli przedsiębiorcami — dopóty wszelkie propozycje likwidacji tego ryczałtu będą uzasadnione raczej względami propagandowymi (jako „cięcie przywilejów”) niż merytorycznymi.

• Prawie 34 tys. osób miało w 2010 r. dochody wyłącznie „z praw autorskich i innych”. Wniosły one 2,7 mld zł (0,46 proc. dochodów, objętych PIT) — czyli 78389 zł na podatnika.
• 796 tys. osób zarabiało tylko „działalnością, wykonywaną osobiście” (to m.in. umowy zlecenia i o dzieło): ich łączny dochód wyniósł 21,6 mld zł (3,75 proc. dochodów objętych PIT), a na podatnika przypadało 27 107 zł.
• Ponad 38 proc. podatników uzyskiwało dochody z różnych źródeł: wśród nich byli także korzystający z „uzysku 50 proc. ”, ale ilu —nie wiadomo.

Źródło: „Informacja, dotycząca rozliczenia podatku dochodowego od osób fizycznych za 2010 rok” Ministerstwa Finansów.

Autorka jest publicystką ekonomiczną i tłumaczem artykułów o tej tematyce, w przeszłości była zastępcą red. nacz. Gazety Bankowej, od wielu lat współpracuje z Rzeczpospolitą.

(CC BY-NC-ND Akbar Simonse)

Tagi