Coraz wyższa inflacja nie nakręca ceny złota

W tym roku złoto potaniało już o 70 dolarów na uncji. To dziwne w warunkach rosnącej inflacji obniżającej realną wartość papierowych walut. Chyba, że złoto nie jest już zabezpieczeniem wartości nabywczej kapitału, a kolejnym towarem, na którym z sukcesami można spekulować.

Inwestycja w kruszec była jedna z najbardziej opłacalnych w 2010 roku. W ciągu dwunastu miesięcy cena uncji wzrosła z 1097 dolarów do 1420 dolarów, czyli o prawie 30 proc. Zyski liczyli wszyscy, którzy oferowali instrumenty oparte na cenie złota – na przykład fundusze inwestycyjne. Choćby na naszym polskim podwórku fundusz Investors Gold chwali się prawie 64-proc. stopą zwrotu za ubiegły rok.

Antyinflacyjna legenda złota

Dobry czas dla rynku złota zaczął się na początku kryzysu, czyli na przełomie 2008 i 2009 roku. Wtedy nastąpił odpływ kapitału z aktywów takich jak akcje i obligacje i ucieczka na inne rynki. Złoto było naturalnym wyborem dla tych, którzy niepewnych czasach chcieli ratować majątek. Historycznie kruszec ma zbliżoną wartość nabywczą. Zwyczajowo mówi się, ze i w średniowieczu, i dziś za uncję złota można było się dobrze ubrać od stóp do głów.

Napływ kapitału spowodował, że na początku 2009 roku rynek złota przeszedł prawdziwą rewolucję. Struktura popytu na kruszec została wywrócona do góry nogami. Już nie jubilerzy i przemysł zaczęli odgrywać główną rolę na rynku, ale inwestorzy finansowi. Zwłaszcza fundusze typu ETF – bardzo popularna na świecie i względnie tania metoda inwestowania w dowolne instrumenty finansowe (np. indeksy giełdowe), instrumenty pochodne i towary.

Według danych organizacji World Gold Council w I kwartale 2009 roku popyt na złoto ze strony funduszy ETF wyniósł 465 ton. Było to więcej niż zapotrzebowanie zgłaszane przez jubilerów i światowy przemysł (niecałe 420 ton). Największy ze złotych ETF-ów – SPDR Gold Trust – w swoich magazynach szybko zgromadził ponad 1000 ton kruszcu. Dziś ma ponad 1300 ton złota, co stawia go w pierwszej piątce globalnych posiadaczy tego metalu. To więcej niż rezerwy Ludowego Banku Chin (około 1054 ton), Szwajcarii (1040 ton), czy Rosji (784 tony), o Polsce nie wspominając (3309 mln uncji – czyli około 102,9 tony).

Duże zainteresowanie złotem ze strony inwestorów finansowych tłumaczono próbą zabezpieczania wartości kapitału. Było jasne, że programy ratunkowe uruchamiane przez poszczególne rządy i banki centralne sprowadzają się tak naprawdę do dodatkowej emisji pieniądza. To, tłumaczyli analitycy, prędzej czy później skończy się spadkiem siły nabywczej walut papierowych. Gospodarka globalna będzie się musiała zmierzyć z rosnącą inflacją – a w takim przypadku dobrze jest mieć część majątku w złocie.

Rosnąca popularność złota miała swój skutek uboczny. Jego cena na rynkach światowych zaczęła rosnąć. W 2009 roku w ciągu pierwszych trzech miesięcy uncja podrożała z 879 dolarów do 919 dolarów. Na koniec roku stopa zwrotu wynosiła już prawie 25 proc. I stało się jasne, że na złocie można po prostu zarobić.

Czy to koniec wzrostu cen?

Ubiegły rok to już niemal nieprzerwany wzrost cen kruszcu.

Złoto zyskiwało wtedy, gdy na rynku utrzymywała się niepewność, zwłaszcza ta związana z wysokim zadłużeniem niektórych krajów strefy euro. Wśród inwestorów rosła wówczas tzw. awersja do ryzyka. Na tej fali umacniał się m.in. szwajcarski frank i zyskiwało złoto. Od początku roku apetyt na ryzyko wzrósł, m.in. po udanych aukcjach hiszpańskich i portugalskich obligacji. Stąd korekta na rynku złota – mówi Michał Fronc, analityk TMS Brokers.

Ale to nie jedyna przyczyna. Spadek jest w dużym stopniu efektem spekulacyjnej gry. Po dwunastu miesiącach wzrostów nadszedł czas na realizowanie zysków. Dowód? Od początku stycznia uncja potaniała już o około 70 dolarów. A ryzyko wysokiej inflacji na świecie nie tylko się nie zmniejszyło, ale wzrosło. W Wielkiej Brytanii inflacja w grudniu ubiegłego roku wzrosła do 3,7 proc., podczas gdy ekonomiści spodziewali się 3,4 proc. W Niemczech w tym samym czasie wskaźnik wzrostu cen liczony rok do roku sięgnął 2 proc. – najwięcej od października 2008 roku.

Presja na wzrost cen zwiększa się zresztą w całej strefie euro. Prezes Europejskiej Banku Centralnego Jean-Claude Trichet mówi co prawda, że inflacja będzie pod kontrolą, jednak zapowiada jej ścisły monitoring. W krajach rozwijających się problem z rosnącymi cenami jest już wyraźny. Takie tygrysy jak Chiny miały ponad 5-proc. inflację już w listopadzie 2010 roku. Nic nie wskazuje na to, żeby wskaźniki wzrostu cen miały wyhamować w ciągu najbliższych miesięcy choćby z powodu rekordowo drogiej żywności. Agenda Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) raportowała na początku lutego, że wzrost cen żywności w styczniu był rekordowo wysoki. Mierząc go indeksem miesięcznych cen koszyka wybranych towarów analitycy FAO stwierdzili, że tak wysokiego poziomu indeksu nie było od 1990 roku, kiedy to organizacja zaczęła to monitorować Indeks w styczniu osiągnął 231 punktów.

– Argument, że to oczekiwania wzrostu inflacji napędzają ceny od początku był mocno wątpliwy. Złoto drożeje od 2008 roku – a wtedy nie było mowy o ryzyku wzrostu inflacji. Ceny szły w górę ze względu na napływ kapitału spekulacyjnego. Ostatnie wydarzenia na rynku pokazują, że sprawa inflacji jest co najmniej drugorzędna dla kształtowania się cen złota. Ten rynek zupełnie nie zareagował na przykład na jastrzębi ton przedstawicieli EBC po jego styczniowym posiedzeniu – mówi Michał Fronc.

Andrzej Romanowicz zajmujący się złotem inwestycyjnym w Raiffeisen Banku dodaje, że jeśli ktoś rzeczywiście traktuje złoto jako przechowalnię wartości kapitału powinien uodpornić się na duże zmiany cen kruszcu w krótkim czasie.

– Zdecydowanie odradzam swoim klientom próby spekulowana na złocie, zwłaszcza, gdy kupują złoto w postaci fizycznej, a nie poprzez inwestycje w instrumenty finansowe. Taka inwestycja musi być dłuższa, minimum dwuletnia. Wtedy możemy mówić o działaniu zabezpieczającym złota – mówi.

Co dalej ze złotem? Na razie cena zbliża się do 1300 dolarów. Jeśli spadnie poniżej tego poziomu inwestorzy, którzy ulokowali pieniądze na tym rynku mogą mieć problem. W analizie technicznej to tzw. punkt wsparcia – jeśli zostanie przełamany droga do dalszych spadków będzie otwarta. Nie brakuje jednak optymistów. Mediana prognoz zebranych przez Reutera na 2011 rok to 1450 dolarów.

– Perspektywa dalszych wzrostów jest mocno ograniczona. Bardziej prawdopodobne, że średnia na ten rok to 1400 dolarów. Być może cena zbliży się do rekordowych poziomów, czyli 1400 dolarów za uncję, ale bardzo trudno będzie ten poziom przełamać – mówi Michał Fronc.

Otwarta licencja


Tagi