(infografika Dariusz Gąszczyk/CC by Mike Mozart)
Mark J. Perry, analityk prawicowego American Enterprise Institute, porównał niedawno roczne łączne dochody 500 największych publicznie notowanych firm w USA do PKB państw na świecie w oparciu o dane Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W tym rankingu amerykańska 500-ka, jeśli potraktować ją jako samodzielny gospodarczy byt, plasuje się na trzecim miejscu po USA i Chinach. I to trzeci rok z rzędu. Dochody tych 500 firm w 2014 roku wyniosły 6,07 bln dol. (USA 17,5 bln dol., a Chin 10 bln dol.). Następna największa gospodarka japońska wypracowała 4,8 bln dol.
Ropa i komputery
Perry zastrzega, że dolar w kalkulacji gospodarczych wyników nie jest równy dolarowi w kalkulacji wyników korporacyjnych, niemniej porównanie daje pojęcie o skali amerykańskich spółek. Ma to znaczenie przy rozważaniach na temat wskaźników szybkości wzrostu amerykańskiej gospodarki (procent wzrostu PKB czy liczby miejsc pracy), wobec których część ekonomistów wyraża wątpliwości, na ile faktycznie są reprezentatywne dla kondycji gospodarki. Analityk AEI podaje zatem cztery dalsze punkty porównania.
Dziesięć największych amerykańskich firm produkcyjnych (Exxon, Chevron, Phillips 66, Apple, General Motors, Ford, General Electric, Valero Energy, Hewlett-Packard i Marathon Petroleum) wypracowało w 2014r. łącznie 1,78 bln dol. dochodów (nieco więcej niż PKB Kanady – 1,76 bln do. i nieco mniej niż PKB Indii – 1,99 bln dol.). Prawie identyczną wartość sprzedaży – 1,76 bln. dol. – wypracował amerykański przemysł produktów ropo- i węglopochodnych. Wartość rocznej sprzedaży drugiej największej branży amerykańskiego przemysłu – komputerów i elektroniki – wyniosła 788 mld dol., a więc była większa niż PKB Arabii Saudyjskiej (772 mld dol.) czy Turcji (767 mld dol.). Dochody ze sprzedaży dziesięciu największych amerykańskich branż przemysłu wytwórczego wyniosły w 2014 r. 4,84 bln dol., czyli tyle co PKB Japonii i o cały 1 bln dol. więcej niż PKB Niemiec.
Przedsiębiorczość ważniejsza
Takie przedstawienie wyników korporacji i przemysłu zdaje się wytrącać argumenty czarnowidzom. Amerykańskie przedsiębiorstwa en bloc radzą sobie lepiej niż wiele narodowych gospodarek. Jest jednak istotny element, którego wpływu nie widać w wynikach korporacji, ale który ma znaczenie dla ożywienia gospodarczego. To wciąż nie najlepsza kondycja amerykańskiej przedsiębiorczości. Ameryka bowiem musi polega w tym samym stopniu polegać na wielkich korporacjach z listy 500, co na 28,5 mln małych i średnich przedsiębiorstw, które dają zatrudnienie ponad połowie obywateli w wieku produkcyjnym i przynoszą ponad połowę dochodu narodowego. Ich kondycja ma więc nie mniejsze znaczenie niż dochody Apple’a czy Exxonu.
Tymczasem w 2008 roku USA straciło palmę pierwszeństwa w liczbie nowo powstających i osiągających sukces przedsiębiorstw. Dziś według Instytutu Gallupa plasuje się pod tym względem na dalekim 12. miejscu, czyli m.in. za Danią, Finlandią, Szwecją, Węgrami, Nową Zelandią, Izraelem czy Włochami. Według Biura Statystycznego Departamentu Handlu (U.S. Census Bureau) w 2014 r. po raz pierwszy przecięły się dwie krzywe – liczby start-upów i firm zlikwidowanych. Innymi słowy więcej firm zamknięto niż utworzono. Kryterium dla start-upów jest to, że funkcjonują i zatrudniają przynajmniej jednego pracownika. Do 2008 roku liczba start-upów była średnio wyższa od zlikwidowanych o około 100 tys. W 2014 roku powstało 400 tys. firm, a zniknęło 470 tys. Jaka jest relacja tego zjawiska do całej gospodarki? Biorąc pod uwagę na przykład zatrudnienie — w 2013 roku nowo postałe firmy utworzyły 2,8 miliona nowych miejsc pracy, o 40 procent mniej niż w roku 1999, kiedy była to liczba 4,7 miliona.
Euroskleroza po amerykańsku
Główną przyczyną osłabienia przedsiębiorczości były finansowe straty, jakie spowodował kryzys roku 2008. Amerykańskie start-upy polegają bowiem na venture capital i aniołach biznesu z jednej strony, a z drugiej na oszczędnościach własnych czy rodziny. Te dwa źródła były podstawą dla ponad 83 proc. firm, które powstały w 2013 r.; tylko niewiele ponad 16 proc. oparło się na pożyczkach z banku.
Niedostatek finansowania spowodował też spadek innowacyjności, a wszyscy w Ameryce liczą, że przyniesie ona zmiany na miarę tych wprowadzonych przez Steve’a Jobsa i Billa Gatesa.
Do spadku przedsiębiorczości przyczynia się też zjawisko, które analitycy JPMorgan zidentyfikowali jako „ekonomiczne zwapnienie” i porównali do znanego procesu eurosklerozy (dając tym samym najniższą w środowisku ekonomistów amerykańskich notę). Zwapnienie jest mniej generacyjnie związane z odchodzącymi na emeryturę boomersami, a bardziej z cyklem i marżami zysków, które w ostatnich latach zostały mocno poszerzone.
Hipoteza mówi, że powstawanie start-upów jest blokowane przez ciążenie „naturalnych”, lub „kreatywnych” – jak je nazywa w swej niedawno opublikowanej książce współtwórca Pay Pal Peter Thiel – monopoli, takich jak Apple czy Google. Mając perspektywę rosnących marż i zysków, prowadzą one własne badania i innowacje, na które mają coraz większe własne środki. Start-upy muszą się ubiegać o finansowanie zewnętrzne. Tymczasem zgodnie z obecnym systemem podatkowym w USA zwrot na inwestycjach w innowacyjność i start-upy jest taki sam, jak na inwestycjach kapitałowych na giełdzie. Wybór, gdzie zainwestować pieniądze, nie jest zatem sterowany polityką finansową, tylko zależy od indywidualnych preferencji (żyłka kreatywności, inklinacja do budowy biznesu lub ich brak).
Powoli się odbijają
Dopiero w 2014 r. nakłady inwestycyjne na start-upy powróciły do poziomu z roku 2007 i przekroczyły wartość 385 mld dol. „Kreatywni” monopoliści oczywiście także w nie inwestują, np. oddział venture capital w Google zainwestował w sumie w 282 firmy. 16 z nich usamodzielniło się w 2014 roku (najczęściej wchodząc na giełdę).
Google, Pay Pal, Apple, Amazon, YouTube, Yahoo, Facebook i inne wiodące firmy z Doliny Krzemowej finansują także fundusz 500 Startups, który jak dotąd zainwestował w ponad 800 firm w około 40 krajach. O ile Google czy 500 Startups inwestują w branże biochemiczną, zdrowia i typowe dla Doliny Krzemowej, o tyle w ciągu ostatnich dwóch lat wyścig o sporą część inwestycji wygrały start-upy podejmujące… produkcję i dystrybucję marihuany. Coraz więcej stanów dopuszcza narkotyk jako legalny, wobec czego można spodziewać się dużych zysków, które jednak potem – wraz z całkowitym zniesieniem prohibicji – spadną.
Abstrahując od innowacji, po których wszyscy oczekują rewolucji, Ameryka stoi małymi i średnimi firmami dostarczającymi prozaiczne usługi i towary głównie na wewnętrzny rynek (ponad 88 proc. nowych firm w 2013 r. była nastawiona na krajowych odbiorców).
69 proc. nowo powstających firm startuje z domu przedsiębiorcy, a 59 proc. istniejących firm wciąż z niego nie wyszło.
W otwieraniu nowych firm przodują imigranci. W 2013 roku ponad 16 proc. Amerykanów pierwszej generacji otworzyło firmy (pozostali niespełna 13 proc.). Geograficznie najwięcej nowych firm powstaje w metropoliach – pośród 51 aglomeracjach z ponad 1 mln mieszkańców najwięcej nowych firm przybywa w sercu Doliny Krzemowej (San Jose – Sunnyvale – Santa Clara). Na drugim miejscu jest sąsiadujący z nią obszar San Francisco – San Mateo – Redwood City, następnie przodująca w liczbie funduszy inwestycyjnych metropolia Cambridge – Newton – Framingham w Massachusetts.