Wysokie napięcie

Uwaga! Nie dotykaj! Grozi porażeniem! Mnie w każdym razie poraziła książka zatytułowana „Cecil Northcote Parkinson. Prawo Parkinsona”. Okazało się, że to wyjątkowa nędza.
Wysokie napięcie

Było tak: na stronie wydawnictwa  Studio Emka znalazłem zapowiedź premiery 9 lipca: „Mądre, odkrywcze i ponadczasowe Prawo Parkinsona pozostaje dzisiaj równie aktualne jak w chwili pierwszego wydania w 1958 roku. (…) W tej książce Leo Gough uwypukla aktualność obserwacji Parkinsona, przytaczając współczesne przykłady i pokazując, w jaki sposób te obserwacje odnoszą się do wszystkich firm i jednostek administracyjnych, niezależnie od wielkości. Ta błyskotliwa interpretacja książki (…)”  i tak dalej.

Poprosiłem o wersję elektroniczną do recenzji, będąc pewnym, że może być to znakomita lektura. A  zanim ją dostałem, wyjąłem z półki oryginalnego  Parkinsona, wydanie polskie trzecie z 1971 roku. Jest cudowny nadal, ze swoim poczuciem humoru, przenikliwością i niezwykłymi skojarzeniami. Ot, choćby taki fragment z rozdziału o dyrektorach i radach: ”Niniejszy rozdział opiera się na rozległych studiach gabinetów w czasie i przestrzeni. Przy pierwszym badaniu mikroskopowym zazwyczaj wydaje się – komitetologom, historykom , a nawet tym, którzy mianują gabinety, że idealny skład rady gabinetowej powinien wynosić pięć osób. (…) Czterech spośród tych członków może być wybitnymi znawcami finansów, polityki zagranicznej, obrony i prawa. Piąty, któremu nie udało się opanować żadnego z tych zagadnień , zostaje zwykle przewodniczącym, względnie premierem”. Perełeczki, strona po stronie.

Mail z tekstem i jotpegiem okładki nadszedł  wkrótce i właściwie już wtedy powinienem się zaniepokoić, że na okładce nie ma nazwiska autora. To znaczy jest – Parkinson. Czysta ściema,  w środku bowiem rozpacz. Parkinson występuje szczątkowo. Są natomiast dywagacje od Sasa do Lasa tego pana Gougha. I porażające błyskotliwością porady nazywane „myślami pod rozwagę”, np.: „Zazwyczaj najkorzystniej wypada się w oczach potencjalnego pracodawcy, zgłaszając gotowość podjęcia się zadań nowych lub szczególnie przez przedsiębiorstwo poszukiwanych. A kiedy cię do nich dopuszczą, łatwiej uzyskasz stałe zatrudnienie”.

Albo: „Organizując tego rodzaju „burzę mózgów”, upewnij się, że dobrałeś jej uczestników w sposób właściwy, wedle wartości, jakie mogą wnieść w jej prace. Na przykład, ludzie uważani przez niektórych za sceptyków bądź nawet krytykantów, ale cenieni za wnikliwość myślenia, mogą wnieść w cały proces istotny wkład”. I tak na 119 stronach w 52 rozdzialikach (pewnie powinienem czytać jeden tygodniowo). Czasami autor jednym zdaniem nawiązuje do jakiejś myśli Parkinsona, czasami nie. Do tego jeszcze jakieś motta, od Szekspira do Woody Allena, nazywane myślą przewodnią, ni przypiął ni przyłatał do tekstu. I wszystko napisane dość drętwym stylem.

Wściekły odpadłem mniej więcej w połowie (proszę docenić moją wytrwałość). To dzieło wyprodukowało jakieś  angielskie wydawnictwo Infinite Ideas działające od 8 lat (200 książek). Jak wynika z ich strony internetowej – z ogromnym sukcesem, dystrybuując produkty po domach towarowych, bo tak interpretuję informację, że jego partnerami są Marks and Spencer  i Sainsbury. Pomyślałem, że może to tylko wypadek przy pracy w Emce i zabrałem się  za Benjamina Franklina z tej samej serii „Tezaurus idei”. Niestety,  dramat był też ten sam.

Sprawdziłem w takim razie, czy może jestem zbyt surowy. W recenzji „Parkinsona” Wolf 29 napisał na jakimś angielskim blogu ( i była to pierwsza prawdziwa recenzja jaką znalazłem – inne były fragmentami zajawek przysłanych z wydawnictwa): „Koszmarna strata czasu i jedyne ukojenie, że książka ma zaledwie 114 stron”. Biedny Wolf 29 skarżył się, że nie wie co jest od Parkinsona, a co od autora, że w ogóle po lekturze nie wie, jakie były idee Parkinsona i zasugerował, że cały greps polega na „omawianiu” Parkinsona, żeby ominąć prawa autorskie. Błąd, w tym dziele pana Gougha Parkinsona jest jak na lekarstwo!

Studio Emka publikuje od czasu do czasu bardzo interesujące pozycje związane z biznesem, gospodarką, pieniądzem  – ostatnio m.in. Tapscotta „Makrowikinomię”, Fergusona „Kiedy umiera pieniądz”,  książki Dembinskiego i Sedlacka. Ja rozumiem, że aby zarobić na elitę, trzeba wydawać masowe paskudztwo. Ale tu granica została przekroczona. Anglicy z wydawnictwa Infinite Ideas wymyślili sobie sposób na wydawnictwo i – jak  się reklamują na swojej stronie – za 1295 funtów mogą wydrukować każde grafomaństwo.

Wymyślili także takie patenty jak „Tezaurus idei” (u nich nazywa się to cudo „Infinite success”), gdzie grafomaństwo podpiera się wielkimi autorami i dziełami. Ale wstyd, że dobre nasze wydawnictwo korzysta z tego byle czego. Tymczasem w tej chwili prawdziwego Prawa Parkinsona w Merlinie i Empiku nie znalazłem (jest w sieci, ale jak iść z komputerem do wanny!). Emko! Nie ma!

Piotr Aleksandrowicz

Otwarta licencja