Aby ujrzeć przyszłość należy dotknąć przeszłości

Cios, w postaci globalnego krachu finansowego, jaki może w niezwykle krótkim okresie spotkać unijną a następnie światową gospodarkę, Chiny przyjmują ze spokojem. To zrozumiałe. Imponujący trzydziestoletni już rozkwit Chin to zarazem początek ery zmierzchu kapitalizmu. Nie tylko w Europie. Ameryka, za nią Japonia i Korea Południowa dotknięte są najcięższą w historii karą w postaci recesji.
Aby ujrzeć przyszłość należy dotknąć przeszłości

pomnik Konfucjusza (CC BY-NC-SA) JayPLee

Wschód oczami Wschodu (5)

Środek ciężkości światowej gospodarki nieubłaganie przesuwa się na Wschód. Jak to się dzieje, że gospodarki USA i Unii Europejskiej drepczą od kilku lat w miejscu nie mogąc poradzić sobie z rozlicznymi i daleko idącymi skutkami kryzysu po upadku banku Lehman Brothers, a Daleki Wschód rozwija się w najlepsze?

Uwagi amerykańskiego sekretarza skarbu, Timothy Geithnera o manipulowaniu przez Chiny kursem juana są już ignorowane, podobnie jak Europa ze swoim nierównym krokiem i słabnącym głosem. Londyńskie spotkanie w kwietniu 2010 r. to zmierzch G20 oraz potwierdzone majowym spotkaniem w Pekinie narodziny G2.

W Wielkiej Hali Ludowej liczącą dwustu członków amerykańską delegację przyjmowano owacyjnie, ale jako równego partnera.

Obama odwdzięcza się i przyjmuje Hu w Waszyngtonie z największymi honorami, wydając bankiet rangi państwowej z udziałem tuzów amerykańskiego i światowego biznesu oraz sławnych amerykańskich Chińczyków. Chiny nie reagują już alergicznie na ich obecność, ale są dumne z sukcesów swoich amerykańskich rodaków. Obaj panowie skromnie wyrażają wspólną zgodę na zacieśnienie dwustronnej współpracy i intensyfikację wymiany towarowej. Amerykańscy przedsiębiorcy podpisują umowy warte ponad 50 mld USD, dzięki którym powstanie w USA około ćwierć miliona nowych miejsc pracy. Część tych miejsc Ameryka szybko straci na rzec chińskich tańszych pracowników, ale dla amerykańskich koncernów liczy się przecież zysk wynikający z ogromnej różnicy poziomu wartości produkcji, kupna i sprzedaży.

„Według niektórych szacunków, wyroby produkowane w Chinach pozwalają zaoszczędzić przeciętnej amerykańskiej rodzinie pięćset dolarów rocznie” pisze Ted Fishman w The Chinese Century oraz mieszkająca w Azji i zajmująca się problematyką Chin i Japonii Alexandra Harney. Tylko wybitni europejscy optymiści mogą oczekiwać, że w takiej sytuacji Amerykanie poruszą w trakcie dwustronnych spotkań tematy dotyczące problemów Europy i poprą jej stanowisko lub choćby wspomną o prawach człowieka.

Hu mówi o Chinach jako o wielkiej potędze. Europa jest wyraźnie ignorowana.

To gburowate zachowanie, to jakby skopiowana z 1793 roku reakcja 85 letniego cesarza Qianlong (żył w latach 1711 – 1799) na propozycję współpracy lorda Macartney (1737 – 1806), stojącego na czele angielskiej misji gospodarczej i ambasadora w Chinach.

W odróżnieniu od wspomnianego cesarz dynastii Qing, współczesny Pekin jednak się zreflektował. Uznał ofertę współpracy G20 jako szansę dla własnego dalszego rozwoju i wszystko wskazuje na to, iż sięgnie głębiej do swego przepastnego, pękającego od nadmiaru parzącej gotówki portfela w celu wzmocnienia środków MFW na fundusz pomocowy dla dotkniętej kryzysem Europy Wschodniej. Wydaje się, że Chiny chcą za wszelka cenę pokazać światu, iż rozumieją doskonale co to znaczy zostać wielkim mocarstwem.

Cóż to za państwo, które ustami swoich polityków bez skrępowania nazywa siebie wielka potęgą? „Aby ujrzeć przyszłość należy dotknąć przeszłości” – kiedy dwa i pół tysiąca lat temu, pochodzący z młodszej linii książęcego domu Sung, Konfucjusz (Kong Fuzi)  wypowiadał tę myśl, z pewnością nie przypuszczał jak bardzo będzie ona aktualna w czasach, w których Chiny wyrastają na światowe mocarstwo. Dla Europy kraj ten nadal jest nieprzenikniony i pełen niespodzianek, intrygujący badaczy, polityków i przedsiębiorców.

Wiedza o Dalekim Wschodzie, a w szczególności o Chinach, Japonii, Korei i Tajwanie była znikoma. Dopiero fenomenalne, ale trudne do wyjaśnienia na bazie konwencjonalnej ekonomii sukcesy gospodarcze Japonii i pozostałych azjatyckich tygrysów gospodarczych zwiększyły zainteresowanie Dalekim Wschodem, który niepokoi, ale jednocześnie fascynuje i przyciąga kapitał europejski, amerykański i arabski. W rezultacie region ten przestał być aż tak tajemniczy, ale wiedza o nim wciąż jest dość skromna.

Barierą utrudniającą dostęp do wiedzy o Dalekim Wschodzie jest niewątpliwie język, bez którego znajomości niemożliwe jest zebranie doświadczeń empirycznych, ani czerpanie wiedzy z literatury. Jest to też powód do niepokoju o stopień wiarygodności wypowiedzi, a także publikacji obcokrajowców, potykających się o terminologię i opis zjawisk gospodarczych i społecznych, nie mających odpowiedników w obszarze kultury zachodniej.

Następną przeszkodą jest inna mentalność. Bez głębokich empirycznych doświadczeń nie da się poznać historii, kultury, tradycji społecznej i wzorców zachowań, a bez ich zrozumienia nie da się poznawać tamtejszej rzeczywistości i rzetelnie ją objaśniać.

Wszelkie próby klasyfikowania i opisu dalekowschodnich realiów na gruncie zachodnich kategorii są skazane na tworzenie fałszywego obrazu rzeczywistości. Dotyczy to zarówno publikacji, w których autorzy potykają się o transkrypcję, tłumaczenie nazw, w tym i nazw organów państwa, a także stanowisk administracji publicznej, jak i ministerialnych urzędników, rozmawiających często z inną osobą z Dalekiego Wschodu, niż zakładają.

Trzeba wprawy i umiejętności czytania wypowiedzi dalekowschodnich przedstawiciel świata polityki i biznesu. Często mają one inny cel, niż świadczyłyby użyte przez nich słowa. Sam niejednokrotnie byłem świadkiem wypowiedzi, a także publicznych oświadczeń składanych przez europejskich polityków i biznesmenów po rozmowach z przedstawicielami biznesu lub administracji centralnej krajów dalekowschodnich w rodzaju: „osiągnęliśmy cel, przyrzeczono nam głębokie zaangażowanie nad rozpatrzeniem naszej propozycji”. Tymczasem taka wypowiedź to grzeczna forma odmowy i nie oznacza nic innego niż: „dziękujemy, ale propozycja ta nas nie interesuje”.

Działanie tej zasady jest widoczne na co dzień w sferach polityczno-biznesowych, w których zazwyczaj przedstawiane jest „oficjalne stanowisko” a nie „rzeczywiste intencje”. „Oficjalne stanowisko” nie jest przekazem stanu rzeczywistego lub obiektywnej prawdy, ale informacją jak rzeczy powinny wyglądać i być procedowane.

Zachowania te wyrastają z głębokich korzeni kulturowych i przysłaniają rzeczywistość Dalekiego Wschodu. Odczytywania sensu informacji z Dalekiego Wschodu i o Dalekim Wschodzie należy się nauczyć. Bardzo łatwo jest nabrać się na słowa, wypowiedzi i hasła bez wnikania, co tak naprawdę za nimi się kryje.

Niezrozumienie Chin objawia się także w zwrotach używanych dla opisania ich rosnącej roli w gospodarce światowej. Dobrym przykładem jest modne ostatnio stwierdzenie o „pojawieniu się nowej potęgi gospodarczej”. Otóż sformułowanie „pojawienie się” w niczym nie przystaje do chińskiej rzeczywistości, nie znajduje też uzasadnienia w historii.

Niewielu specjalizujących się w problematyce Dalekiego Wschodu chce pamiętać, że uprzemysłowienie Europy, a także w pewnym stopniu Ameryki, odbyło się w rezultacie destruktywnej dla tego regionu imperialnej kolonizacji. Doprowadziła ona Chiny do roli dostawcy tanich surowców, chłonnego rynku zbytu dla produkowanych w metropoliach towarów oraz źródła taniej siły roboczej wykorzystywanej do budowy potęg gospodarczych Europy, Ameryki i w pewnym stopniu Australii. Poparty imperialnym kolonializmem eurocentryzm skutecznie wymazał z historycznej pamięci Europy fakt, że jeszcze w 1800 roku azjatycki rynek wytwarzał dwie trzecie światowej produkcji. Dokładnie sto lat później już tylko dziewięć procent globalnego produktu.

Niewielu też zachowało wiedzę lub odwagę, aby przypomnieć Europie, że Chiny to najstarsza do dziś istniejąca cywilizacja (nie mniej wyrafinowana niż europejska), cywilizacja genialnych wynalazków, bezgotówkowego obrotu towarowego, niepodważalna światowa potęga gospodarcza, militarna i morska potęga Średniowiecza. Uzbrojone w artylerię dżonki admirała Zheng He (1371 -1433,) były sześciokrotnie większe od stateczków Vasco de Gama – zgodnie z historycznym europejskim egocentryzmem „odkrywcy drogi do Indii”. Santa Maria Krzysztofa Kolumba (1451-1506) mogła być umieszczona w ładowni dżonki wspomnianego admirała.

Już wtedy Chińczycy posiadali wszystkie konieczne dane – szerokość, długość, średnicę, kierunek i dokładny globus nieba, aby prawidłowo wykreślić mapę świata i nanieść wszystkie kontynenty, co też zrobili. Gdy za pośrednictwem Piccolo da Conti (1385 – 1469), wielokrotnie wspominanego przez towarzyszących admirałowi Zheng He kronikarzy, rezultaty wielowiekowej pracy chińskiej nauki dotarły do Europy, Europejczycy wyruszyli „odkrywać świat” z gotowymi mapami. Już tylko te fakty obrazują techniczną, naukową, a przede wszystkim gospodarczą przepaść pomiędzy dokonaniami Europy a Chin w Średniowieczu.

Jeszcze pierwsze lata XIX wieku to niewątpliwie chińska dominacja na świecie. To państwo o obszarze 10 mln kilometrów kwadratowych zamieszkałe było przez 420 mln ludności. Europa liczyła wtedy około 210 mln mieszkańców. Chiny posiadały rozwiniętą infrastrukturą komunikacyjną – bite drogi i kanały wodne, sieci banków i bezgotówkową wymianę towarową, rozwinięte rzemiosło i zaawansowane rolnictwo. Udział Chin w światowym produkcie sięgał około 29 proc. Obecnie wynosi około 8 proc.

Dalszy rozwój „kruchego mocarstwa”, jak nazwała Chiny Susan Shirk, odpowiedzialna za czasów Billa Clintona za relacje USA – ChRL, zahamowała zachłanność europejskiej kolonizacji. To „kruche mocarstwo” nie wykorzystało szansy ugruntowania swojej światowej dominacji i pozycji światowego mocarstwa w 1793 roku, odrzucając propozycję równoprawnego sojuszu z Wielka Brytanią i udziału w budowie „nowego ładu na świecie”.

8 stycznia 2011 roku premier David Cameron wraz z ministrem finansów George Osbornem stanęli na czele biznesowej delegacji brytyjskiej do Chin. Można powiedzieć, że historia zatoczyła wielkie koło. Była to bowiem największa brytyjska delegacja gospodarcza w Chinach od września 1793 roku, w którym to roku do Chin dotarła wielka wyprawa handlowa pod kierownictwem lorda George Macartny (1773 -1806), zorganizowana przez Brytyjską Kompanię Wschodnioindyjską.

U progu XXI wieku obserwujemy więc nie „pojawienie się” –  jak świat błędnie nazywa trzydziestoletnie dokonania ChRL –  lecz chiński renesans, odrodzenie wprawdzie kruchego jeszcze organizmu gospodarczego, ale już mocarstwa. Na naszych oczach odbywa się dziejowy zwrot, początek przywracania historycznej proporcji. Chiny będą w przyszłości miały taki sam udział w globalnej produkcji jak 200 lat temu. Nie jest to zatem „pojawienie się” Chin, ale powrót, a z nim zmierzch ery dominacji europejskiego egocentryzmu.

Andrzej J. Sajkiewicz jest jednym z najwybitniejszych polskich znawców języków, kultury oraz gospodarek krajów dalekowschodnich. Andrzej Sajkiewicz przez wiele lat mieszkał w Japonii i w Chinach, piastując wysokie funkcje w ponadnarodowych japońskich korporacjach gospodarczych.

Kolejne odcinki cyklu Wschód oczami Wschodu, w każdy wtorek i piątek

pomnik Konfucjusza (CC BY-NC-SA) JayPLee

Otwarta licencja


Tagi