Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Euro: stan oskarżenia

Noblista Joseph E. Stiglitz postanowił zająć się jedną z najważniejszych kwestii w gospodarce europejskiej. Tezę zawarł już w tytule: „Euro: Jak wspólna waluta zagraża przyszłości Europy". Jako keynesista autor uznaje projekt euro za ideologiczny, a nie gospodarczy i dlatego źle funkcjonujący.
Euro: stan oskarżenia

Ta książka to w zasadzie jeden wielki atak – nie pierwszy zresztą w wykonaniu tego autora – na neoliberalizm, zwany przez niego wymiennie „rynkowym fundamentalizmem”. Wyciągając wnioski z kryzysów w 1997 r. w Azji i w 2008 r. na rynkach światowych, Stiglitz nie wierzy w zbawienną moc rynku i jego zdolność do uczciwej i sprawiedliwej regulacji i samoregulacji. Opowiada się, jak ostatnio coraz większe grono ekonomistów, za mieszanką rynku i państwowego interwencjonizmu obudowanego solidnymi instytucjami.

Niemcy za silne, Grecja za słaba

Euro, jego zdaniem, jest dzieckiem epoki pełnego triumfu rynków i jako takie jest pomysłem po pierwsze politycznym, a po wtóre błędnym, ponieważ „powołano wspólną walutę bez obudowania jej siecią instytucji, które umożliwiłyby regionowi europejskiej różnorodności na efektywne funkcjonowanie z jedną walutą”. Co więcej, jest przekonany (i wielokrotnie to powtarza), że eurozona jako system „nawet po ostatnich próbach reform na dalszą metę pozostanie nieefektywna”.

Dlaczego? Argumentów ma Stiglitz wiele. Podkreśla, że cały pomysł został wprowadzony w życie „przez liderów oderwanych od swoich elektoratów, którzy w efekcie powołali system nie służący dobrze obywatelom” bez należytej korelacji z integracją polityczną. W efekcie mamy w przypadku euro do czynienia z demokratycznym deficytem, od czego należy zacząć, bo projekt był przede wszystkim polityczny i oparty na prorynkowej ideologii, a dopiero wtórnie ekonomiczny. Niestety w tej kwestii też nie ma żadnych powodów do zadowolenia, bo w wymiarze gospodarczym zarzutów wobec euro jest wiele.

Po pierwsze: funkcjonowanie euro jako jednej waluty zwiększa nierówności, zamiast je niwelować, np. PKB Niemiec w 2007 r. było 10,4 raza większe niż PKB Grecji, a w roku 2015 już 15 razy wieksze. Mamy z tymi nierównościami do czynienia tak między państwami, jak i wewnątrz nich/ Stiglitz powraca tu do swej głośnej i ulubionej tezy, iż rynkowy fundamentalizm tak naprawdę służy dobrze jedynie 1 proc. najbogatszych w poszczególnych państwach oraz międzynarodowym korporacjom i gigantom, podczas gdy klasa średnia albo tkwiła w stagnacji, albo podlegała pauperyzacji (na co podaje wiele danych i dowodów).

Kolejny grzech euro to rosnące, a nie malejące zadłużenie tych państw, które popadły w tarapaty. W okresie 2007 – 2015 udział długu publicznego w stosunku do PKB w Hiszpanii wzrósł z 36 proc. do 99 proc., w Grecji ze 103 proc. do 178 proc. („a oczekuje się, że może eksplodować do ponad 200 proc.”), na Cyprze z 54 proc. do 109 proc. Nie uchroniła się od tego nawet zaradna i oszczędna Finlandia, gdzie nie tylko utrzymuje się wysoki dług publiczny, ale też dochody na głowę mieszkańca w 2017 r. wyniosą 93 proc. wartości sprzed dekady. A to oznacza, że nie jest to fenomen ograniczony tylko do basenu Morza Śródziemnego.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego – mimo programów pomocowych, np dla Grecji – nie można gospodarki rozruszać? Stiglitz widzi główny błąd strukturalny eurozony i mającego ją utrzymywać przy życiu Europejskiego Banku Centralnego (EBC) w tym, że zgodnie z rynkową ortodoksją walczy jedynie z inflacją, a poza kręgiem zainteresowania decydentów jest sprawa nie mniej ważna, czyli poziom bezrobocia. Tymczasem utrzymuje się ono w wyżej wymienionych krajach na stale wysokim poziomie, podobnie jak w całej strefie euro, gdzie przekracza 10 proc. A przy wysokim bezrobociu nikt gospodarki nie rozrusza i nie zapewni jej wzrostu.

Bodaj najwięcej uwagi poświęca J. Stiglitz Grecji. Nie koncentruje się na groźbie Grexit, ale prezentuje ten kraj jako ofiarę decydentów, a przede wszystkim Berlina oraz decydującej po 2010 r. o losach tego kraju Trojki (czyli EBC, Komisji Europejskiej i MFW). Chociaż autor docenia wysiłki i starania aktualnego szefa EBC Mario Draghiego, zbyt wiele uwagi najnowszym inicjatywom europejskim nie poświęca. Nie wspomina nawet o głośnym raporcie pięciu przewodniczących z czerwca ubiegłego roku, rysującym perspektywę utworzenia Unii Gospodarczej i Walutowej. Zamiast tego mocno uderza w ortodoksję zarówno Berlina, jak i Trojki. Podaje też wiele przykładów, począwszy od tego, że trzy pakiety pomocowe dla Grecji – w sumie ponad 240 mld euro – w istocie poszły na spłacenie długów wobec niemieckich i francuskich banków, „podczas gdy tylko niespełna 10 proc. z tych środków trafiło w ręce Greków”.

W tym kontekście pojawia się kolejny potężny zarzut wobec rynkowego fundamentalizmu – że miast prowadzić do polityki prorozwojowej i wzrostu, zmusza – mając ma uwadze jedynie inflację – do kontrproduktywnej polityki zaciskania pasa i oszczędności. To ona właśnie zdaje się być głównym winnym w tym wielkim akcie oskarżenia, jakim w istocie jest ta książka, która z tego powodu nie zostanie przyjęta z entuzjazmem, wzbudzi kontrowersje i ostre spory.

Worek postulatów

Na szczęście – dla siebie i dla czytelnika – Stiglitz nie ogranicza się tylko do czasami wręcz brutalnej krytyki, ale postuluje też rozwiązania. Dla całej eurozony widzi wyjście nie w postaci Grexit, ale podziału strefy euro jej na co najmniej dwie mniejsze złożone z krajów o różnych dochodach – na północy i południu kontynentu. W wersji rozszerzonej forsuje koncepcję „elastycznego euro”, co oznacza, że ta waluta w Grecji byłaby wymieniana inaczej niż na Cyprze, nie mówiąc o Niemczech.

W kolejnym postulowanym scenariuszu idzie w ślad za wielkim graczem giełdowym i filantropem Georgem Sorosem, który już kilka lat temu sformułował ideę, żeby ze strefy euro wyszły Niemcy jako organizm w niej najsilniejszy, a nie Grecja, czyli organizm teraz najsłabszy. I to rozwiązanie, jak podkreśla, byłoby najmniej kosztowne ze wszystkich.

W tym kontekście Stiglitz dodaje i wyjaśnia: kolejnym błędem strukturalnym strefy euro (oprócz skupiania się jedynie na inflacji) jest niemożność regulowania kursów walut wewnątrz całej strefy, co prowadzi do podobnej pułapki, jaką było niegdyś przywiązanie walut do złota. Owszem, sztywna i jedna polityka kursowa pozwala na oszczędności przy przeliczaniu walut i w rachunkowości, ale cała dotychczasowa praktyka i dostępne dane mówią jednoznacznie: taki mechanizm wzmacnia najsilniejszych, jak Niemcy, a słabym nie pozwala wyjść z pułapki zadłużenia, słabego wzrostu i wysokiego bezrobocia, z której np. wydobyła się w początkach tego stulecia Argentyna, pozwalając sobie na wysoką dewaluację swej waluty.

Dlatego patrząc w przyszłość, J. Stiglitz proponuje pakiet rozwiązań w ramach projektu, który nazwał „budową strefy euro, która funkcjonuje”. Tu wychodzi bowiem z założenia, że projekt euro nadaje się nie tyle do wyrzucenia do kosza, jakby z większości tej lektury wynikało, lecz do naprawy – choć nie za wszelką cenę. Tutaj autor naprawdę kreatywnie postuluje aż siedem reform strukturalnych oraz kilkanaście rozwiązań szczegółowych. To niewątpliwie najciekawsza część książki, jak też jeszcze bardziej zmuszająca do myślenia. Oraz do przeczytania wszystkiego szczegółowo, bo całości postulatów autora nie da się omówić skrótowo, a na dodatek wiele z nich – jak można przypuszczać – wymaga dalszej debaty i analizy.

Dwa cele autor wskazuje jako nadrzędne w postulowanych przez siebie reformach: położenie nacisku na zagwarantowanie pełnego zatrudnienia (już widzę malkontentów pytających, jak to zrobić) oraz obudowanie wspólnej waluty lub unii monetarnej dodatkowymi instytucjami, takimi jak już wprowadzana w życie unia bankowa, instytucjonalne gwarancje na rzecz stabilności, wspólna odpowiedzialność za długi (np. przez większą emisję europejskich bonów skarbowych) czy działania na rzecz konwergencji i solidarności, a nie kontynuacja obecnego narodowego egoizmu. To ostatnie jest szczególnie ważne w kontekście groźnego narastania – także w wyniku kryzysu w strefie euro – tendencji populistycznych, ruchów nacjonalistycznych i działań odśrodkowych, o których autor wielokrotnie wspomina.

Stiglitz kończy swoją ważną, acz dla wielu zapewne mocno kontrowersyjną pracę tak: „Z przeprowadzonej tutaj analizy płyną trzy klarowne wnioski. Wspólna waluta zagraża europejskiej przyszłości. Polityka buksowania w miejscu nic nie daje. Projekt europejski jest zbyt cenny, by go poświęcać na ołtarzu euro”. Stiglitz bowiem jest głęboko przekonany, że wspólna Europa – jako ważny punkt odniesienia dla USA czy Chin (o Rosji nie wspomina) – jest światu potrzebna. Tyle tylko, że niestety wspólna waluta w dotychczasowej formie przyszłości integracji europejskiej dobrze nie służy.

Gdy wielu mówi to samo

Warte dodania jest jeszcze to, że Stiglitz w swoich mocno krytycznych wobec obecnego funkcjonowania strefy euro poglądach nie jest bynajmniej odosobniony. Bardzo podobne tezy do niego stawia i wyraża Yannis Varoufakis, były minister finansów w rządzie lewicowej koalicji Syriza w Grecji, zarówno w książce już wydanej w Polsce („Globalny minotaur”), jak i najnowszej – niedawno przez nas omawianej.

Na podstawie swych gorzkich greckich doświadczeń oraz wniosków płynących z wielkiego kryzysu na rynkach światowych w 2008 r. Varoufakis jest równie krytyczny wobec rynkowego fundamentalizmu, jak J. Stiglitz, a jego filipiki wymierzone w Berlin czy Trojkę nie mniej dosadne niż te wyrażane przez noblistę zza oceanu.

Argumenty jakże podobne do tych Stiglitza (przede wszystkim wymierzone w brak możliwości dostosowania kursów walutowych oraz w obronę za wszelką cenę strefy euro w obecnej formie) można znaleźć w niedawno wydanej uznawanej za kontrowersyjną książce dwóch polskich autorów Stefana Kawalca i Ernesta Pytlarczyka. Jeśli wielu mówi to samo, to może jednak coś w tym jest?

Otwarta licencja


Tagi