EU bez euro przegoni USA

Ze wspólną walutą Unia jest niekonkurencyjna i niestabilna.

Jakie są korzyści z euro? To pytanie, które wydawałoby się wybrzmiało już dawno w Polsce, przed Unią stanęło na nowo w obliczu kryzysu hiszpańskiego. W Hiszpanii pękła bowiem bańka na rynku nieruchomości, którą spowodował m.in. dostęp do łatwego kredytu. Właśnie wtedy Paul Krugman, a za nim Bradfrod DeLong, Gregory Mankiw i Richard Posner zaczęli się zastanawiać, czy euro jest na pewno dobrze przemyślaną koncepcją. Bo przecież jak dotąd Europa nie ma wspólnego rządu (a zatem ciężar recesji musi ponieść lokalny, hiszpański budżet) i jednak wciąż nie ma zintegrowanego rynku pracy (tak, by z rejonów wysokiej stopy bezrobocia można było przenieść się do bardziej prosperujących). Choć Unia dużo mówi o ułatwianiu mobilności, to jednak często rządy wydają się być na ten postulat głuche, nie wspominając różnic językowych i kulturowych. Paul Krugman wówczas zauważył, że przypuszczalnie najłatwiejszym rozwiązaniem dla Hiszpanii byłaby dewaluacja waluty… ale właśnie znajduje się w reżimie euro. I nie może. Jak zauważył Krugman, a wraz z nim i Posner był to kontrargument wobec twierdzenia, że euro ratuje przed kryzysem.

I właśnie w tym kontekście do debaty włącza się dr Nichole Gelinas, ekonomistka z Manhattan Institute, autorka niezwykle interesującej książki „After The Fall – Saving Capitalism From Wall Street – and Washington”.

Gelinas twierdzi, że najpoważniejszy problem, jaki euro stanowi dla państw europejskich, polega na tym, że zachęca do inwestowania ponad granicami, ale wiele z tych inwestycji jest bezproduktywnych. Banki i fundusze zbyt łatwo i tanio pożyczały Portugalii, Włochom, Irlandii, Grecji i Hiszpanii. Grecja spożytkowała tanie kredyty na utrzymanie archaicznej struktury zatrudnienia, a Irlandia na nadmuchanie bańki nieruchomości i kredytowej.

Euro nie ułatwia też zwiększania konkurencyjności gospodarek. Jak dotąd raporty na temat postępu reform ocenia brukselska biurokracja, która według Gelinas nie jest tak skuteczna jak inwestorzy. Biurokracja zainteresowana jest liczbami, a inwestorzy bogactwem. Ci drudzy więc naturalnie sceptycznym, jeśli nie nacechowanym nieufnością podejściem zmuszaliby rządy do realnych działań.  A spadkom deficytów przyglądałyby się dodatkowe instytucje finansowe pomagające inwestorom przy wykorzystaniu ryzyka walutowego.

Amerykańska ekonomistka daje też słabą ocenę najnowszemu tworowi Unii – European Financial Stability Facility, czyli Europejskiemu Funduszowi Walutowemu mającemu zapobiec bankructwu Grecji. Jej zdaniem tego typu pomoc jedynie opóźni w czasie upadek tych gospodarek. I duży ciężar dla tych, które rozwijają się stabilnie. I co więcej, wspólna waluta, jak dowodzi Gelinas, staje się w momencie kryzysu jednego z państw członkowskich platformą transportującą inflację do całej Unii.

I choć Gelinas nie mówi tego wprost, to jednak z jej tekstu wypływa wniosek, że by Europa mogła lepiej konkurować ze Stanami Zjednoczonymi, jej państwa członkowskie powinny powrócić do swoich walut.


Tagi


Artykuły powiązane

Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Kategoria: Oko na gospodarkę
Wysoka inflacja to w dużej mierze cena za wyjście gospodarki światowej z kryzysu wywołanego pandemią i wojną w Ukrainie. Nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata wzrost cen zbliża się już do 10 proc. w skali rocznej. Kosztem jest także wzrost długów, a inną realną konsekwencją – wzrost podatków.
Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków