Los funduszy hedgingowych, które powszechnie obarcza się winą za dobicie europejskiej waluty, jest już praktycznie przesądzony. Przez cały wtorek (18 maja) ministrowie finansów UE debatowali nad regulacjami, które mają ograniczyć wpływ hedge funds na europejski rynek finansowy. Pod presją unijnej większości skapitulowali nawet Brytyjczycy, którzy mają na swoim terytorium zarejestrowanych 80 proc. funduszy hedgingowych działających w UE. Konserwatywny minister skarbu Wielkiej Brytanii George Osborn próbował bronić rynku, zatrudniającego w londyńskim City 40 tysięcy ludzi i generującego co roku około 5 miliardów funtów w podatkach. Czynił to jednak bez przekonania; szczegóły ograniczeń dla funduszy hedgingowych w UE zostały ustalone jeszcze za rządów laburzystów. Teoretycznie są jeszcze szanse na zmiany, bo zgodnie z wymogami Traktatu lizbońskiego projekt musi zyskać akceptację europarlamentu. Jednak w atmosferze strachu przed upadkiem euro deputowani nie będą mieli argumentów do obrony funduszy, zajmujących się m.in. spekulacjami walutowymi.
Regulacje mają chronić wydmuszkę
Europejscy regulatorzy planują wprowadzić dla działających w UE funduszy specjalne koncesje. W praktyce mogą one wyeliminować z rynku firmy zarejestrowane w USA, na Karaibach, Bliskim lub Dalekim Wschodzie. Krytycy pomysłu unijnego zwracają uwagę na fakt, że w hedge funds inwestuje większość funduszy emerytalnych w UE. Spodziewany odpływ spekulacyjnych kapitałów z Unii może więc uderzyć w zyski europejskich emerytów, pogłębiając rozmiary kryzysu w strefie euro.
Argumenty te odrzucane są jednak przez zwolenników ukrócenia działalności funduszy hedgingowych. Faktem jest, że globalny kryzys, za który mają być współodpowiedzialne, nie zaszkodził specjalnie ich interesom. Do upadku Lehman Brothers obracały one w skali świata sumą rzędu 1,28 trylionów euro, która w ubiegłym roku spadła do tryliona euro. Jednocześnie według danych branżowego magazynu „AR Absolute Return Alpha” dochody osobiste 25 szefów największych funduszy na świecie po kryzysie amerykańskim podwoiły się, osiągając sumę 18 miliardów USD.
To właśnie spekulanci z hedge funds okazali się w oczach przedstawicieli Brukseli głównymi sprawcami kryzysu unijnej waluty. – Przez wiele miesięcy potężna armia zbliżała się do twierdzy europejskiej waluty z krzykiem: to nie będzie działać! Armia była szybka i jednomyślna, obrońcy cytadeli powolni i podzieleni – pisał w„Financial Times” Tommaso Padoa-Schioppa, były włoski minister finansów i były członek zarządu Europejskiej Banku Centralnego. Padoa-Schioppa przedstawiał zawirowania wokół euro jako odwieczną walkę dobra, reprezentowanego przez euro, ze złem, uosabianym przez chciwych spekulantów, grających na osłabienie Unii. Kwestia rosnącego długu publicznego i braku dyscypliny budżetowej, które wywołały zapaść euro, zeszły na dalszy plan. Tekst włoskiego finansisty wywołał burzliwą dyskusję.
Krytycy takiego mesjanistycznego podejścia zwracali uwagę, że znacznie łatwiej obarczać winą świat zewnętrzny, niż zabrać się za poważne i trudne reformy. – Pakiet pomocy to przereklamowana wydmuszka – ogłosił genewski ekonomista Charles Wyplosz.
Chwieje się sojusz Francji z Niemcami
Jeśli wierzyć hiszpańskiemu premierowi Jose Zapatero, na którego powoływała się gazeta „El Pais”, wydmuszkę stworzył prezydent Francji. Nicolas Sarkozy groził wycofaniem Francji ze strefy euro, jeśli Niemcy nie zdecydują się zapłacić za ratowanie Grecji.
Angela Merkel zgodziła się wreszcie na stworzenie pakietu ratunkowego, stawiając jednak konretne warunki. – Pakt Stabilizacji i Rozwoju nie jest wystarczający, musimy zapobiegać kryzysom budżetowym, potrzebujemy lepszego nadzoru polityki gospodarczej w ramach UE – ogłosił rzecznik niemieckiego ministerstwa finansów Michael Offer.
Niemców poparł w poniedziałek szef Europejskiego Banku Centralnego. – Potrzebujemy gwałtownego przyspieszenia w zarządzaniu finansami strefy euro, które zapobiegłoby złym zachowaniom i wprowadzało efektywne sankcje dla tych, którzy naruszają dyscyplinę – mówił Jean Claude Trichet.
Według przecieków z prasy niemieckiej minister finansów Wolfgang Schaeuble chce powołania specjalnej instytucji do kontrolowania budżetów państw narodowych. Chce też wprowadzenia sankcji, obejmujących zarówno kary finansowe, jak i pozbawienie krajów członkowskich prawa głosu na forum UE.
Niemcy, którzy mają ponosić główny ciężar ratowania euro, żądają gwarancji, że miliardy dolarów z budżetu federalnego nie zostaną wyrzucone w błoto. Dlatego forsują na forum UE pomysł, który zrealizowali u siebie po kryzysie amerykańskim. W 2009 roku po wpompowaniu w swoją gospodarkę miliardów euro w ramach pakietu stymulującego ustalono limit w deficycie budżetowym na poziomie 0,35 procent PKB, który ma być osiągnięty do 2016 roku. Teraz ten mechanizm stopniowego ograniczania zadłużenia miałby być rozciągnięty na całą UE.
Cała ta strategia spotyka się z oporem państw Unii, które z jednej strony wyciągają chętnie ręce po pomoc, a z drugiej zazdrośnie strzegą prawa do dowolnego dysponowania swoimi budżetami. Ta sama Francja, która na początku maja domagała się pakietu ratunkowego dla euro, dziś jest głównym przeciwnikiem realizacji pomysłów, bez których cały pakiet nie ma sensu. – Jesteśmy suwerennymi państwami z demokratycznie wybranymi parlamentami i rządami, unijny audyt byłby do zaakceptowania jako kontrola po fakcie, a nie cenzurowanie a priori – ogłosił francuski minister do spraw budżetu Francois Baroin.
Twarda waluta od Beneluksu po Polskę i Finlandię
Wobec oporu Francji i niepewnego losu reform w krajach południowej Europy dojrzewają w Niemczech całkiem nowe koncepcje. Promuje je wpływowy dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, ten sam, który opublikował wywiad z premierem Donaldem Tuskiem, mówiącym, że Polska nie spieszy się do strefy euro. Opublikowany w FAZ tekst, zatytułowany „Alternatywa”, proponuje stworzenie nowej twardej waluty, opartej na Niemczech, Austrii, krajach Beneluksu, Czechach, Polsce i Finlandii, ale z wyłączeniem Francji.
FAZ pisze, że próba wymuszenia reform na Grecji zepchnie ten kraj na krawędź wojny domowej. Europa powinna porzucić próby trzymania razem dwóch nie pasujących do siebie części: pogrążonego w kryzysie rozrzutnego południa i pracowitej, zdyscyplinowanej północy. Spekulacje te można naturalnie traktować jako próbę wywarcia nacisku na niechętną reformom Francję. Nie są one jednak całkowicie pozbawione podstaw. Badania Allendbach Institute, opublikowane przez popularny tabloid „Bild”, pokazują, że Niemcy wcale nie są tak przywiązani do euro. Prawie połowa z nich chce powrotu niemieckiej marki, którą bardziej niż euro kojarzą z dobrobytem i ekonomiczną stabilnością.
Zwłaszcza że prawdopodobieństwo fiaska planu ratowania zadłużonych krajów strefy euro jest spore. Pierwsza transza pomocy unijnej dla Grecji w wysokości 20 miliardow euro trafiła do Aten we wtorek. W zamian za pomoc rząd grecki obiecał drastyczne cięcia w wydatkach państwa. Już sama zapowiedź oszczędności wywołała gwałtowne zamieszki w Grecji, której mieszkańcy od 30 lat przyzwyczaili się do wygodnego życia dotowanego po cichu przez bogatszą część Europy.
Pod wielkim znakiem zapytania są także reformy w Hiszpanii. Premier Jose Luiz Zapatero, który większość kadencji poświęcił na walkę z nauczaniem religii w szkołach, legalizowanie związków homoseksualnych i aborcji, będzie musiał zmierzyć się teraz z prawdziwymi problemami społecznymi. Zapowiedź pięcioprocentowych cięć zarobków pracowników państwowych czy rezygnacja z hiszpańskiej wersji becikowego już wywołały zapowiedź w początkach czerwca potężnych protestów społecznych.
Co ciekawe, ruchy te, wsparte przez francuską deklarację zamrożenia wydatków w potężnym nad Sekwaną sektorze publicznym, nie odniosły pożądanego skutku. Tydzień zaczął się od najniższych od czterech lat notowań euro w stosunku do dolara. Był to dowód na to, że rynki straciły wiarę w zdolność państw narodowych do wyjścia z kryzysu finansowego.