Francja pełza

Konsumpcja we Francji spadła w styczniu o 2,7 proc. porównaniu z poprzednim miesiącem. Część ekonomistów wierzy, że to skutek wycofywania się z pakietu stymulacyjnego, związanego z dopłatami do nowych samochodów, i że w I kwartale impuls gospodarce da rządowe finansowanie projektów infrastrukturalnych. Ale gospodarka francuska jest przeregulowana, za bardzo opodatkowana i dlatego nawet po kryzysie będzie rozwijać się niewiele szybciej.

Obserwator Finansowy: Francuska gospodarka została wsparta dwukrotnie potężnym pakietem stymulacyjnym – 26 mld euro w 2008  i tyle samo w 2009 r., co było za każdym razem odpowiednikiem 1,6 PKB.  Dlaczego więc – jak to określił finansista i ekonomista Marc Faber – Francja pełza?

Prof. Guy Sorman: Nie wiadomo, ile i na co rząd wydał te środki. Trudno określić, ile zostało wpompowanych bezpośrednio do systemu świadczeń socjalnych: dla bezrobotnych, w formie dopłat do ubezpieczeń czy dodatków do pensji, które zostały wymuszone przez związki zawodowe. Warto jednak pamiętać, że tak olbrzymich środków, o których tu mówimy, nie da się wydać nawet w ciągu roku.

Niestety, nie mamy narzędzi, którymi moglibyśmy zbadać, czy rzeczywiście rząd, jak twierdzi prezydent Sarkozy, wydał 70 proc. środków na inwestycje strukturalne. Zwykle dzieje się tak, że im wyższy pakiet stymulacyjny, tym trudniej go zainwestować, zwłaszcza we Francji ze względu na niejasne przepisy, widzimisię urzędników i bardzo powolne procedury. Można jednak próbować oceniać skuteczność pakietu liczbą nowych miejsc pracy. We Francji nie powstały żadne w przemyśle, od którego zależy realny wzrost PKB. Natomiast o 1,7 proc. więcej miejsc pracy powstało w sektorze publicznym, w którym w 2008 r. zatrudnionych było 22 proc. wszystkich pracujących Francuzów. Według amerykańskiego ekonomisty Roberta Burrowe’a miejsca pracy w sektorze publicznym w ciągu 2-3 lat zwiększają jedynie  wewnętrzny dług państwa, nie przyczyniając się do wzrostu gospodarczego.

Niektórzy amerykańscy ekonomiści proponują oceniać skuteczność pakietu stymulacyjnego, szacując, ile miejsc pracy zostałoby zlikwidowanych, gdyby pomocy państwowej nie było. Według mnie to są puste dywagacje. We Francji nie mamy wiarygodnych statystyk. Jest to bardzo kontrowersyjny problem i nikt nie chce się tym zajmować.

Ale na to pełzanie, o którym pan mówi, wpływają też tradycyjne problemy gospodarki francuskiej, które w czasach kryzysu i postkryzysu stały się jeszcze bardziej uciążliwe .

Jakie problemy ma pan na myśli ?

Nie ma mocniejszych hamulców rozwoju gospodarczego niż rosnące wydatki budżetowe, coraz wyższe podatki, rozdymany sektor publiczny i niechęć do pracy.

W 2008 i 2009 roku źle zaplanowano wydatki publiczne w budżecie, który był nieprzemyślany, a miejscami napisany jakby pod dyktando związków zawodowych. Francuscy politycy są ich więźniami, bo zależy im na poparciu związkowców w wyborach.

Skąd to wiadomo, że za mało pracujemy? Wystarczy pomnożyć procent populacji pracującej przez liczbę godzin roboczych, to okaże się, że Francuzi pracują o 30 proc. mniej od Amerykanów i przynajmniej o 20 proc. mniej od ludzi Europy Środkowej. We Francji utrzymuje się wysoki poziom bezrobocia  i jest to skutek 35-godzinnego tygodnia pracy. Ta mała liczba godzin pracy jest nieco rekompensowana przez wysoką produktywność francuskiego przemysłu i usług – produktywność francuska przewyższa nawet amerykańską czy brytyjską – ale nie na tyle, by  przyspieszyć rozwój gospodarki.

Choć PKB niemal stoi w miejscu, to w zawrotnym tempie rośnie sektor publiczny. Nie dotyczy to tylko urzędników służby publicznej, ale przede wszystkim udziału państwa we francuskich firmach. Rząd jest współwłaścicielem blisko 70 proc. przedsiębiorstw różnych sektorów przemysłu i usług, zatrudniających od kilkuset do kilkudziesięciu tysięcy osób. I to jest także spowalniacz wzrostu.

Ostatnim, ale wcale nie najmniej ważnym problemem gospodarki  francuskiej, są wysokie podatki. Należymy do państw, które rozważają podnoszenie podatków w odpowiedzi na kryzys. Na liście najbardziej opodatkowanych wyprzedza nas tylko Szwecja, trzeba jednak dodać, że nasz system podatkowy jest najbardziej niestabilny w Europie. Dowodem na to są coroczne nowelizacje taryf podatkowych wraz ze wzrostem wydatków z budżetu. A dla biznesu jest to najgorsza z możliwych sytuacji.

Nie dość, że Francuzi pracują najkrócej w Europie, to jeszcze, według dziennika „Wall Street Journal”, najwięcej strajkują, przynajmniej tak było  w 2009 r. To też nie może pozostać bez wpływu na gospodarkę.

Ma pan rację, choć we Francji nikt nie obliczył tych strat. Proszę jednak zauważyć, kto strajkuje teraz: kontrolerzy lotów. Ta grupa uzyskała najlepsze warunki finansowe, bo ma możliwość sparaliżowania lotów nad całą Francją. W zeszłym miesiącu ukazał się raport Cours des Comptes – instytucji, która kontroluje wydatki budżetowe. I co z niego wynika? Że szefowie kontrolerów nie wiedzą, ile dni w roku pracują ich pracownicy, ponieważ nadzór nad nimi, również jako wystrajkowany przywilej, przekazano szefom brygad, którzy nie są zobowiązani do ujawniania tych informacji mediom. Z raportu wynika, że kontrolerzy pracują około 100 dni w roku, czyli jak zauważył „The Economist”, pięć godzin mniej niż ich koledzy z Holandii. I zarabiają przeciętnie ponad 7 tys. euro.

Co słabość gospodarcza Francji oznacza dla całej Europy, która jest w stanie stagnacji?

Moim zdaniem kryzys w Unii Europejskiej dobiega już końca. W USA już się skończył jesienią zeszłego roku, kiedy po raz pierwszy widzieliśmy wzrost produkcji. Tyle że Europa powróci do swojego zwyczajnego stanu czołgania się; bardzo powolnego wzrostu gospodarczego i coraz większych regulacji. Nie można jednak zapominać, że Unia Europejska nadal jest jeszcze innowacyjna. Dostarcza wysokiej jakości usług i najwyższej jakości towarów, na które jest popyt na całym świecie. I właśnie ze względu na innowacje gospodarka będzie rosnąć, ale niezbyt szybko ze względu na bariery biurokratyczne. Sytuacja gospodarcza powróci do tej sprzed 2008 roku.

Chyba że – jak twierdzą tacy ekonomiści, jak Nouriel Roubini, Peter Schiff czy Gary Becker – dług wewnętrzny doprowadzi  kraje unijne do takiego kryzysu, jaki jest obecnie w Grecji, i wówczas strefa euro się rozpadnie.

Nie byłbym aż takim pesymistą. Dopóki istnieją Norwegia, Japonia i Chiny, które chcą kupować długi, możemy w Europie spać spokojnie. W innym przypadku pozostawałaby nam dewaluacja. Jeśli idzie o sprzedaż długu, pozostaje pytanie o wysokość stóp procentowych. Najprawdopodobniej Grecja je nieznacznie podniesie. Ale nie zbankrutuje dlatego, że może swoje obligacje sprzedać na globalnym rynku. I dlatego, że zostanie udzielona jej pomoc najprawdopodobniej przez Niemcy i Francję. Jednak, moim zdaniem, będzie to bardzo dyskretne działanie, nie ogłaszane przez banki centralne. Oczywiście, wyższe stopy procentowe będą miały negatywny wpływ na rozwój gospodarczy całej strefy euro.

Rozmawiał Tomasz Pompowski

Guy Sorman – makroekonomista. Był wykładowcą ekonomii w Paris Institute of Political Sciences. Był doradcą ds. ekonomicznych premiera Francji. Jest autorem 20 książek. Publikuje m.in. w „Journal of International Economy”, „Wall Street Journal” i „Global Economy”. W 2009 r. opublikował „Ekonomia nie kłamie”.


Tagi