Hiszpania to nie Grecja, sama zdusi recesję

Grecji powinny pomóc MFW oraz kraje strefy euro. Recesja w Hiszpanii nijak się ma jednak do sytuacji greckiej. Hiszpania sama sobie poradzi, bo ma w miarę stabilny rynek finansowy i jest mocna na rynkach eksportowych. A 12-procentowy deficyt budżetowy zredukujemy, tnąc wydatki i podwyższając podatki.
Hiszpania to nie Grecja, sama zdusi recesję

Niemiecka kanclerz Angela Merkel 22 marca oświadczyła oficjalnie w prywatnym berlińskim radiu,  że Niemcy nie udzielą pomocy Grecji, bo ta nie przedstawiła wiarygodnego planu ratunkowego. To nie jest chyba dobra wiadomość dla krajów strefy euro, które mają kłopoty gospodarcze.

To jest trudny moment i kraje eurolandu powinny pomóc Grecji, oczywiście pod warunkiem, że rząd grecki znacząco zredukuje deficyt budżetowy i dług publiczny. Pytanie tylko, w jaki sposób pomagać, jakich użyć instrumentów. Moim zdaniem byłoby najlepiej, gdyby Grecja zwróciła się o pomoc finansową do MFW. W ten sposób rozwiązałaby się kwestia wiarygodnego ograniczenia deficytu budżetowego, bo takie są warunki funduszu. Równocześnie  hojna pomoc finansowa powinna napłynąć do Grecji ze strony krajów strefy euro. Nie sądzę, aby takie rozwiązanie mocno różniło się od stanowiska kanclerz Merkel. W latach 1996-1999 pracowałem w MFW i pamiętam podobną sytuację w Brazylii, która oprócz naszej pomocy otrzymała także zastrzyk finansowy od Hiszpanii, krajów Ameryki Łacińskiej i USA. Ich pomoc okazała się skuteczna. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten scenariusz powtórzyć w stosunku do Grecji.

Grecja nie jest jedynym krajem eurolandu, który wpadł w kłopoty. Po 16 latach wzrostu hiszpańską gospodarkę, czwartą co do wielkości w strefie euro, dotknęła głęboka recesja. Dlatego wielu ekspertów obawia się, że to przede wszystkim Hiszpania, a nie Grecja stanowi zagrożenie dla strefy euro. Jest aż tak źle?

W żadnym razie. Różnice między sytuacją Grecji i Hiszpanii są wręcz fundamentalne. Problemy Grecji polegają na kombinacji bardzo wysokiego deficytu budżetowego i gigantycznego, grożącego niewypłacalnością poziomu zadłużenia. Tymczasem Hiszpania ma niewielki dług publiczny. Obecnie wynosi on około 60 procent PKB, czyli jest jednym z niższych długów w Unii Europejskiej. Stąd nie rozumiem, dlaczego porównuje się naszą sytuację do greckiej. Choć muszę przyznać, że także u nas trend nie jest najlepszy. Wprawdzie dług zagraniczny Hiszpanii i dług publiczny utrzymują się na niskim poziomie, ale rosną, i to dość szybko.

I stąd biorą się tak pesymistyczne oceny gospodarki Hiszpanii?

Mamy w tej chwili dwa poważne problemy do rozwiązania. To przede wszystkim słabe perspektywy na osiągnięcie wzrostu gospodarczego i wysoki poziom bezrobocia. Jeszcze zanim zaczął się światowy kryzys w Hiszpanii, mieliśmy kłopot z bańką na rynku nieruchomości. Kiedy pękła, natychmiast odbiło się to negatywnie na wzroście gospodarczym. Sektor nieruchomości stanowił przecież 10 procent hiszpańskiego PKB. W dodatku boom na rynku nieruchomościowym finansowano przede wszystkim ze środków zagranicznych, stąd zresztą tak wysoki obecnie poziom prywatnego długu zewnętrznego. Kiedy więc wybuchł światowy kryzys finansowy, zabrakło pieniędzy na kontynuowanie inwestycji na rynku nieruchomości i koło się zamknęło. Aktywność tego sektora spadła o 60 procent.

Na skutki załamania rynku nieruchomości nie trzeba było długo czekać. Poziom bezrobocia w Hiszpanii sięga już 20 procent, a może, według ekonomistów, podskoczyć do 22.

Jeszcze w 2006 roku hiszpańska gospodarka rozwijała się jak szalona, a wskaźnik bezrobocia wynosił 8 procent. Dziś mamy recesję, mnóstwo nierozwiązanych problemów na rynku pracy i bezrobocie wciąż rośnie. Choć trzeba przyznać, że skutków tej sytuacji nie widać ot tak po prostu na ulicach Hiszpanii. Spora część dzisiejszych bezrobotnych pracowała bowiem w szarej strefie.

Jaka cześć gospodarki będzie nowym źródłem miejsc pracy? Może rynek energii odnawialnej, w który Hiszpania tak bardzo dotąd inwestowała?

Nie sądzę. Choć rzeczywiście mamy spore doświadczenie w wykorzystaniu energii odnawialnej: słonecznej i wiatrowej. Eksportujemy nawet, m.in. do USA, urządzenia służące do produkcji zielonej energii.

Jakie są największe słabości hiszpańskiego rynku pracy?

Płaca minimalna jest zbyt wysoka. W tej chwili wynosi około 700 euro. Bardzo hojne są także zasiłki dla bezrobotnych. Z kolei wynagrodzenia rosną zbyt szybko, bo ze względu na ogólnokrajowe uzgodnienia akceptowane przez rząd pracodawcy nie mogą kształtować siatki płac zgodnie z sytuacją finansową ich firm. Niezwykle trudne i kosztowne dla przedsiębiorców są także zwolnienia pracowników. Pracownik, który traci pracę otrzymuje odprawę w wysokości 45 dni roboczych za każdy rok, który przepracował w firmie. Równocześnie zaczyna otrzymywać zasiłki. Stąd niektórzy ludzie uznają, że zwolnienie z pracy to dla nich niezły biznes. Dlatego tak ważne jest, żeby obniżyć koszty zwolnień i zmienić system ubezpieczeń dla bezrobotnych. Można na przykład opóźnić wypłacanie zasiłków. Jeśli ktoś otrzymał odprawę za 10 lat pracy, czyli pensję za 450 dni roboczych, to zasiłek powinien zacząć otrzymywać dopiero po tych 450 dniach.

Na przeszkodzie stoją związki zawodowe?

Tak. Są bardzo silne. A rząd, niestety, nie potrafi się im przeciwstawić. W tej chwili trwają rozmowy z centralami związkowymi. Być może pójdą na jakieś ustępstwa. Wszyscy zdają sobie przecież w Hiszpanii sprawę, że nie można pozwolić na to, żeby bezrobocie nadal rosło. Czy coś z tych rozmów wyjdzie? W każdym razie nie jestem w tej sprawie skrajnym pesymistą. Jakiś postęp z pewnością jest możliwy.

Czy problemy ze zbyt drogim rynkiem pracy obniżają konkurencyjność hiszpańskich produktów na rynkach eksportowych?

Myślę, że w ciągu dwóch ostatnich lat konkurencyjność naszych towarów na rynkach zagranicznych pozostaje na tym samym poziomie. Wysokie koszty pracy mają za to olbrzymi wpływ na wewnętrzny rynek towarów i usług. Ceny rosną. A to negatywnie wpływa na przykład na turystykę, co ma przecież dla gospodarki Hiszpanii niebagatelne znaczenie.

A jaka jest w tej chwili sytuacja na rynku finansowym w Hiszpanii?

Na szczęście duże banki, takie jak Santander czy BBVA wyszły z kryzysu na rynku nieruchomości obronną ręką. Są to banki międzynarodowe i swoje zyski czerpią m.in. z rynków w Brazylii, Meksyku czy USA. Inaczej wygląda sytuacja małych, regionalnych banków, szczególnie kas oszczędnościowych, które były szczególnie narażone na załamanie rynku nieruchomości. To one udzieliły więcej niż połowę z 324 miliardów euro kredytów deweloperom w Hiszpanii, z których duża część znajduje się dziś na skraju bankructwa. Te małe banki przejęły w ramach zaległych płatności budowane nieruchomości. Sęk w tym, że nie wiadomo jak je w tej chwili wyceniać. Trwają na ten temat dyskusje z bankiem centralnym (Banco de Espana). Ocena sytuacji na rynku finansowym będzie więc zależeć od decyzji, która zapadnie w BDE. Może się okazać, że wszystkie małe banki po prostu zbankrutowały.

Dlaczego nie doszło więc do konsolidacji na rynku bankowym? Rząd stworzył przecież w ubiegłym roku specjalny fundusz, wspierający takie fuzje.

Odpowiedź jest prosta. Ogromny wpływ na przynajmniej część z tych banków regionalnych mają miejscowi politycy. Nie chcą stracić władzy. Dlatego tak trudno o zgodę na fuzje, a jeśli już do nich dochodzi, to w tym samym regionie, co oczywiście nie poprawi ich sytuacji finansowej.

Czy rząd ma plan jak wyjść z recesji?

W pewnym sensie nie ma wyjścia. Musi mieć, bo jesteśmy w strefie euro. Rząd wysłał już do Brukseli plan redukcji deficytu budżetowego, który w tej chwili wynosi w Hiszpanii 12 procent. Rząd chce obniżyć ten wskaźnik do zaledwie 3 procent w 2013 roku.

Jak to możliwe?

Zostaną podwyższone podatki. Z drugiej strony, rząd chce przede wszystkim ograniczyć wydatki. O około 5 procent PKB.

Premier Zapatero wydaje się jednak w tej sprawie niezdecydowany. Najpierw mówi na przykład o zamrożeniu wynagrodzeń w sferze budżetowej, po czym jego minister finansów temu zaprzecza. Gdzie rząd będzie więc oszczędzał?

Obniży inwestycje w sektor publiczny. Myślę, że to się da wytrzymać, bo po latach inwestowania infrastruktura w Hiszpanii jest w tej chwili dostatecznie nowoczesna.

Jakie widzi Pan sposoby na przyspieszenie wzrostu gospodarczego?

Stymulować wzrost można z pomocą eksportu. Światowa gospodarka powoli wychodzi z kryzysu i ten moment warto wykorzystać. Naszym głównym rynkiem zbytu jest Unia Europejska, ale także Ameryka Łacińska, w przyszłości być może Chiny i Indie. Ale rekonwalescencja zajmie nam sporo czasu. W tym i w przyszłym roku wzrost gospodarczy będzie oscylował wokół zera. Przyspieszenie będzie miało miejsce dopiero w 2012 roku.

Juan Jose Toribio, były dyrektor wykonawczy w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, obecnie dziekan IESE Business School na Uniwersytecie Navarra, jednej z trzech najlepszych uczelni biznesowych w Europie.

Rozmawiała Anna Gwozdowska


Tagi


Artykuły powiązane

Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ imigrantów z Ukrainy w czasie obecnej wojny krótkoterminowo powoduje trudności, natomiast w długim terminie jest szansą na uzupełnienie polskiego rynku pracy - mówi Obserwatorowi Finansowemu Beata Javorcik, Główna Ekonomistka EBOR.
Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse