Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Im większe gospodarstwa tym mniej efektywne

Megafarmy nie staną się przyszłością globalnego rolnictwa – wynika z najnowszych badań. Wraz ze wzrostem wielkości gospodarstw rolnych drastycznie spada ich produktywność. Do tego stopnia, że przydomowy ogródek może być nawet pięćdziesiąt razy bardziej rentowny niż zmechanizowana, wielkopowierzchniowa farma.
Im większe gospodarstwa tym mniej efektywne

Wielkie farmy są zmechanizowane, ale nieefektywne (CC BY 2.0 by Konrad Gruza)

W wydanej w lipcu 2013 r. przez Bank Światowy pracy Klausa Deiningera, Denysa Nizalova i Sudhira K. SinghaAre Mega-Farms the Future of Global Agriculture?” („Czy megafarmy to przyszłość globalnego rolnictwa?”) autorzy rozprawiają się z twierdzeniem niektórych ekonomistów, że najnowsze technologie uprawy mogą sprawić, iż zasada malejących korzyści skali w przypadku gospodarstw rolnych (wraz ze wzrostem areału upraw wydajność z hektara spada) może przestać obowiązywać. Z taką tezą występują na przykład Paul Collier i Anthony J. Venables w opracowaniu Land Deals in Africa: Pioneers and Speculators, opublikowanym w 2011 r. przez Centre for Economic Policy Research.

Do niedawna, jako dowód na prawdziwość tej tezy, przywoływany był przykład Ukrainy, gdzie 40 największych holdingów rolniczych posiada 4,5 mln ha gruntów, czyli 13,6 proc. ziemi uprawnej tego kraju. W ostatnich latach zwiększenie ilości ziemi będącej w posiadaniu megafarm zbiegło się ze zwiększeniem ich produktywności.

Tymczasem z analizy Banku Światowego (uwzględniającej wszystkie ukraińskie gospodarstwa o powierzchni powyżej 200 ha) wynika, że wyższa produktywność i wyższe zyski nie wynikają bynajmniej z korzyści skali. To skutek tego, że słabo funkcjonujące farmy wycofywały się z rynku, a te lepsze dokupywały ziemi. Według autorów badania zbieżność między pojawieniem się większej ilości bardzo dużych gospodarstw na Ukrainie, a poprawą produktywności w rolnictwie tychże jest przypadkowa.

Zalety miniskali

Zdaniem części ekonomistów mechanizm malejących korzyści skali w rolnictwie jest jedną z najważniejszych przyczyn podziału na biedne i bogate kraje na świecie. Wiele państw tzw. trzeciego albo drugiego świata próbowało się wyrwać z ubóstwa specjalizując się w dostawie dóbr, których względne koszty produkcji były znacząco niższe niż w innych państwach, zgodnie z teorią przewagi komparatywnej Davida Ricardo z 1817 r. Problem polega na tym, że w momencie, gdy ta przewaga miała miejsce w działalności, w której występują malejące korzyści skali (czyli właśnie w rolnictwie, albo przy wydobyciu surowców), kraj de facto specjalizował się w biedzie. Pomimo większej skali działalności płace w kraju bowiem spadały.

Ten mechanizm opisuje prof. Erik S. Reinert z Uniwersytetu w Oslo w artykule z 1996 r. „Diminishing Returns and Economic Sustainability: The Dilemma of Resource-based Economies under a Free Trade Regime” („Malejące korzyści skali a ekonomiczne przetrwanie: Dylemat gospodarek surowcowych otwartych na wolny handel”). Przypomina w nim, jak na początku lat 60. XX w. Ekwador postanowił wyspecjalizować się w produkcji bananów. Areał przeznaczony na plantacje bananów wzrósł z ok. 90 tys. ha w 1962 r. do prawie 170 tys. w 1966 r. W tym czasie wydajność z hektara spadła o prawie połowę (z blisko 20 do ok. 10 ton). W kolejnych latach powierzchnia pod uprawę bananów spadła do ok. 70 tys. ha, a wydajność z hektara wzrosła do prawie 35 ton.

Najciekawsze w działalności rolniczej jest jednak to, że niewielkie ogródki mogą być nawet 50 razy bardziej rentowne niż wielkopowierzchniowe, zmechanizowane farmy. Jak to możliwe? Jak pisze Joe Studwell w wydanej w 2013 r. książce „How Asia Works”(„Jak działa Azja”) profesjonalnie uprawiany ogródek warzywny potrafi przynieść 5-10 kg żywności na metr kwadratowy rocznie, o rynkowej wartości 11-22 dol. W 2009 r. Roger Doiron, bloger popularnej strony internetowej Kitchen Gardeners International, zważył i oszacował wartość warzyw i owoców, jakie wyrosły w jego mającym 160 mkw. ogródku. Okazało się, że z metra kwadratowego miał 16,50 dol., czyli 2200 dol. z całego warzywniaka. Gdyby w taki sam sposób uprawiał hektar ziemi przyniósłby on 135 tys. dol. Dla porównania, w 2010 r. hurtowa cena plonów z hektara najpopularniejszej rośliny uprawnej w USA – kukurydzy – wynosiła 2,5 tys. dol.

Raj bardzo pracochłonny

Dzieje się tak ze względu na pracę ludzką istotnie zwiększającą plony, której nie mogą zastąpić maszyny. Na przykład sadząc rośliny ręcznie można uwzględnić różny czas dojrzewania każdej z nich i w ten sposób maksymalnie wykorzystać miejsce (możliwe jest sadzenie na jednej grządce marchewki i rzodkiewki, ponieważ rzodkiewki dojrzewają wcześniej, jednak zbierać je trzeba ręcznie, tak by zrobić miejsce na dojrzewające marchewki). Z kolei warzywa takie jak szpinak czy seler dobrze tolerują cień i można je sadzić tuż obok innych roślin, tylko że podobnie jak w przypadku rzodkiewek i marchewek zbieranie ich może się odbywać tylko ręcznie.

Inny sposób na podniesienie produktywności to początkowo sadzenie nasion na tackach w domu i dopiero gdy sadzonki podrosną przeflancowanie do ogrodu. Na rośliny ma także wpływ temperatura ziemi, którą można podnosić (stosując tzw. podwyższone grządki – ziemia jest zamknięta w skrzyniach o szerokości 1-1,2 m. i dowolnej długości co sprawia, że sadzonki rosną 0,2-1 m powyżej poziomu gruntu), albo obniżać (kopiąc dziury w ziemi i w nich sadząc rośliny). Także nawożenie i podlewanie (wyższe potrzebują więcej wody niż niższe) daje świetne rezultaty, gdy robi się to ręcznie, tak by uwzględnić potrzeby każdej rośliny. Podobnie, jak istotnie zwiększa plony regularne wyrywanie chwastów, gdy tylko się pojawią oraz wspomaganie roślin różnego rodzaju rusztowaniami, siatkami, patykami (montowanymi ręcznie).

Dlaczego więc wszystkie kraje nie przestawiają się na ogrodnictwo, skoro jest takie zyskowne? Dlatego, że taki efekt wymaga mnóstwo pracy. Jedna osoba nie da rady zająć się więcej, niż 10 arami, co oznacza, że na wspomniane wcześniej 135 tys. dol. z hektara musiałoby intensywnie pracować 10 osób. A to sprawia, że cały projekt jest nieopłacalny w krajach rozwiniętych, gdzie płace są wysokie.

To główny powód, że w USA trzy czwarte prac w gospodarstwach rolnych wykonuje rodzina farmera. Średnia wielkość farmy rosła w tym kraju wraz ze wzrostem PKB: z ok. 50 ha pod koniec XIX w. do prawie 200 ha, ale rolnicy kupują tylko tyle ziemi i sadzą takie rośliny (na przykład kukurydzę), które można zebrać korzystając z niewielkiej ilości pracy ludzkiej, za to wspierając się maszynami. Farmerzy akceptują niższe plony w przeliczeniu na hektar, ponieważ maksymalizują zysk z farmy w przeliczeniu na osobę pracującą w gospodarstwie.

Azjatyckie ogrody nie dla Polski

Za to ogrodnictwo to dobra alternatywa dla krajów mało rozwiniętych, z niewielkim udziałem przemysłu, gdzie jest dużo wolnych rąk do pracy (dlatego w ostatnich miesiącach w amerykańskim mieście Detroit, gdzie upada przemysł samochodowy i jest mnóstwo bezrobotnych zaczęły się masowo pojawiać niewielkie, miejskie ogródki).

Zrozumienie mechanizmu malejących korzyści skali w rolnictwie leżało u źródeł sukcesu azjatyckich tygrysów: Japonii, Korei Południowej czy Tajwanu, a brak zrozumienia – u podstaw klęski gospodarczej państw bloku socjalistycznego. Otóż zarówno jedne, jak i drugie kraje rozpoczęły od reformy rolnej. O ile jednak w bloku socjalistycznym była ona tylko wstępem do późniejszej kolektywizacji, o tyle w Japonii, Korei Południowej i Tajwanie od początku jej cel stanowiło stworzenie idealnych warunków do rozwoju ogrodnictwa.

Dlatego w tych trzech krajach wprowadzono maksymalną wielkość większości farm – 3 ha (co ciekawe, w Korei Południowej prawie połowa farmerów po reformie miała mniej niż 0,5 ha). Chodziło o zmaksymalizowanie dochodu na obywatela, po to by mieszkańcy tych krajów nie tylko byli w stanie się wyżywić, ale także wyprodukować nadwyżkę i sprzedać ją na rynku. A uzyskane pieniądze przeznaczyć m.in. na zakup dóbr przemysłowych (oczywiście produkcji krajowej, po to by umożliwić rozwój własnego przemysłu).

O skuteczności tej metody świadczy fakt, że w ciągu 10-15 lat po przejściu na ogrodnictwo ilość wyprodukowanej żywności zwiększyła się od 50 proc. w Japonii (wówczas miała najbardziej produktywne rolnictwo) do 75 proc. na Tajwanie. W kieszeniach rolników pojawiły się pieniądze ze sprzedaży nadwyżek, na co od razu zareagowały lokalne firmy. Na przykład Toyota i Nissan zaczynały od budowy niewielkich ciężarówek przystosowanych do jazdy po polnych drogach.

Reforma rolna w Japonii, Tajwanie i Korei Południowej stworzyła także książkowy przykład doskonałej konkurencji. Utworzyła miliony podobnej wielkości gospodarstw rywalizujących jakością i ceną oferowanej żywności.

Jak bardzo jest to ważne dla przyszłego rozwoju gospodarczego kraju pokazali Klaus Deininger i Lyn Squire w opublikowanej w „Journal of Development Economics” z 1998 r. pracy „New ways of looking at old issues: inequality and growth” („Nowe sposoby patrzenia na stare problemy: nierówności i wzrost gospodarczy”). Ustalili, że tylko krajom z niewielkimi nierównościami w podziale ziemi udało się uzyskać długoterminowy wzrost gospodarczy powyżej 2,5 proc. rocznie. Spośród krajów z nierównym podziałem ziemi długo udawało się to Brazylii, ale zakończyło się kryzysem gospodarczym w latach 80.

Co z tego wynika dla polskiego rolnictwa? Przykład azjatyckich tygrysów pokazuje, że mała wielkość gospodarstw rolnych nie musi być wadą. Polska jest jednak na innym etapie rozwoju niż Japonia w latach 50. XX w. Biorąc pod uwagę koszty pracy w naszym kraju, ogrodnictwo nie jest sensowną opcją (tym bardziej, że średnia wielkość gospodarstwa rolnego w Polsce to ok. 10 ha, czyli zbyt wiele, jak na ten sposób gospodarowania). Wydaje się więc, że docelowo powinniśmy wzorować się na amerykańskich farmerach i stworzyć dużą ilość zmechanizowanych, nowoczesnych, ale niezbyt dużych, rodzinnych gospodarstw rolnych.

OF

Wielkie farmy są zmechanizowane, ale nieefektywne (CC BY 2.0 by Konrad Gruza)

Otwarta licencja


Tagi