Plakat ETUC
Europejska Konfederacja Związków Zawodowych (ETUC), która istnieje od 1973 roku i reprezentuje 82 organizacje, już zapowiedziała na 29 września wielką demonstrację w Brukseli. Równocześnie mają wyjść na ulicę związkowcy wielu innych krajów europejskich. Takie plany zapowiada m.in. jedna z największych organizacji związkowych w Hiszpanii – UGT. Europejczycy będą protestować przeciw planom oszczędnościowym swoich rządów (pod hasłem: no to austerity). Wiele haseł skandowanych na demonstracjach, szczególnie te używane na południu Europy, gdzie ideologia marksistowska miała największe wpływy, do złudzenia przypomina propagandę z czasów komunizmu. Pracodawca i bankier mają się kojarzyć z krwiopijcą.
Liderzy ETUC są trochę mniej radykalni. Według Joela Decaillona, wiceszefa ETUC, nie można dopuścić do tego, by to pracownicy płacili za kryzys. – Na dodatek wymaga się od zatrudnionych zaciskania pasa i zaakceptowania oszczędności budżetowych, które prostą drogą prowadzą nas do recesji. Rządy europejskie powinny raczej skoncentrować się na przywróceniu w swoich krajach wzrostu gospodarczego i na walce z bezrobociem – przekonywał Decaillon w czasie Europejskiego Forum Społecznego, zorganizowanego w tym roku w Turcji.
Związkowcom nie podoba się również rozpoczęta przez Komisję Europejską debata dotycząca podwyższenia wieku emerytalnego.
– Gdzie jest dowód na to, że pracodawcy będą chcieli dłużej zatrudniać ludzi starszych? Większość firm woli zastępować starszych młodszymi pracownikami, bo ci ostatni lepiej dostosowują się do zmieniających się warunków pracy – uważa John Monks, szef ETUC. Swój stosunek do reform emerytalnych planowanych choćby we Francji pokazali też zwykli pracownicy, organizując w czerwcu masowe protesty. Ich sprzeciw budzi plan francuskiego rządu, by podnieść wiek emerytalny do 62 lat.
Nie ma dnia bez protestów w południowej Europie, nie tylko w Grecji, ale także w Hiszpanii czy we Włoszech. 8 lipca jeden z dwóch największych w Portugalii związków zawodowych, CGTP-Intersindical Nacional, zorganizował Narodowy Dzień Protestu i Walki, sprzeciwiając się w ten sposób wprowadzanemu programowi stabilizacji i wzrostu. Ton odezwy opublikowanej dzień przed demonstracją przypomina oświadczenia wygłaszane przez inne europejskie centrale związkowe: za kryzys są odpowiedzialni finansowi spekulanci i nie można dopuścić do tego, żeby koszty ich polityki spadły na pracowników.
Strajków i protestów obawia się również brytyjski rząd, mimo że tradycyjnie związki zawodowe północnej Europy są znacznie mniej radykalne niż te działające w krajach śródziemnomorskich. Nowy konserwatywno-liberalny rząd Wielkiej Brytanii, który planuje rekordowe cięcia budżetowe, zamierza nawet zmienić prawo, tak by zablokować ewentualne zapowiadane na jesień protesty. Chodzi o to, by utrudnić związkowcom podejmowanie decyzji o strajku. Brytyjskie związki zawodowe już oskarżyły rząd Davida Camerona o próbę wywołania wojny. – Rząd zdaje sobie po prostu sprawę, że najostrzejsze protesty przeciw polityce oszczędności zorganizują związkowcy i dlatego przygotowuje antyzwiązkowe prawo, które zdusi te protesty w zarodku – skomentował plany rządu Camerona Bob Crow, przewodniczący Rail Maritime and Transport Union.
Ze związkami zawodowymi liczą się teraz wszystkie europejskie rządy, także Komisja Europejska, która wszystkie propozycje dotyczące rynku pracy i polityki społecznej musi konsultować z ETUC.
OPINIA
„Obserwator Finansowy”: Czy europejscy związkowcy mogą zagrozić powodzeniu planów oszczędnościowych, które zapowiada większość rządów w Europie?
Kurt Vandaele: Na efekty większości planów oszczędnościowych przyjdzie nam poczekać jeszcze kilka miesięcy. Sądzę więc, że największa fala protestów zacznie się we wrześniu. Zresztą na 29 września zapowiadana jest wielka demonstracja ETUC w Brukseli. Od niej mogą się zacząć kolejne protesty, organizowane przez narodowe konfederacje związkowe. Trzeba jednak pamiętać, że europejskie organizacje związkowe różnią się między sobą. Nie wszystkie są gotowe wychodzić od razu na ulicę, szczególnie te z północy Europy, gdzie radykalny syndykalizm miał znacznie mniejsze wpływy niż na południu. W każdym razie zgodnie z europejską tradycją rząd musi przynajmniej wysłuchać zdania związkowców, nawet rząd o zabarwieniu konserwatywnym.
Jak silne są obecnie związki zawodowe w Europie?
Wpływy związków zawodowych maleją. I będą maleć, jeśli nastąpią masowe zwolnienia w sektorze publicznym. W porównaniu do lat 80. związki mają znacznie mniej członków. Częściowo wynika to z faktu, że dzisiaj rośnie bezrobocie. Stosunkowo większe wpływy związkowcy mają nadal w krajach nordyckich: w Szwecji, Finlandii, Norwegii czy Danii, także w Belgii, gdzie liczba związkowców przypadająca na wszystkich pracowników aktywnych zawodowo przekracza średnią europejską. W Belgii związkowcy mogą dodatkowo liczyć na poparcie Partii Socjalistycznej. Takie ciepłe stosunki z partiami politycznymi o zabarwieniu lewicowym mają zresztą miejsce w całej Europie.
Słabo reprezentowane są związki w Środkowej i Wschodniej Europie. W Niemczech, w Wielkiej Brytanii i w Grecji ten wskaźnik utrzymuje się na poziomie 20-25 procent, zaś we Francji wynosi 8 procent.
A wydawałoby się, że właśnie we Francji, gdzie ciągle odbywają się jakieś strajki, związkowcy są najsilniejsi.
Wpływy związków zawodowych mogą się przejawiać w różny sposób. We Francji prawo do strajków jest wpisane do konstytucji. Siła związków wyraża się też w tym, że potrafią zmobilizować do wyjścia na ulicę także ludzi nie należących do żadnej organizacji. Francuscy związkowcy, w przeciwieństwie np. do belgijskich, zachowują się jak bojownicy, są niezwykle aktywni. Łatwiej im zwrócić uwagę opinii publicznej na problemy dotyczące często tylko pojedynczych sektorów gospodarki. To tajemnica sukcesu takich akcji. Im więcej protestujących, tym większa szansa, że uda się wpłynąć na stanowisko rządu. Tak jest w przypadku planów podwyższenia wieku emerytalnego we Francji. Bez poparcia central związkowych może się to okazać niemożliwe.
Tym razem podatnikom powinno jednak zależeć na oszczędnościach. Jak pokazały przykłady zadłużonych krajów: Grecji, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii, Europejczycy żyją ponad stan. Związkowcy nie mogą zaprzeczać faktom.
Być może będą próbowali przedstawić jakąś alternatywę dla ostrych cięć budżetowych i obniżki płac, które mogą przecież doprowadzić do zmniejszenia popytu, a tym samym zahamować nowy wzrost gospodarczy. Przywódcy związkowi mogą się nawet okazać grupą łagodzącą konflikt wywołany planami oszczędnościowymi.
W jakich sektorach gospodarki możemy się spodziewać najostrzejszych protestów?
Prawie w całej Europie największe wpływy mają związkowcy z sektora publicznego. W sektorze prywatnym wskaźnik, o którym wspomniałem wcześniej, wynosi zaledwie 3 procent. Zresztą plany oszczędnościowe, które budzą taki niepokój wielu Europejczyków, uderzają przede wszystkim w administrację publiczną. Dlatego można założyć, że właśnie urzędnicy i pracownicy państwowej gospodarki będą teraz protestować częściej niż ludzie zatrudnieni w prywatnych firmach. W 2008 roku, kiedy światowy kryzys uderzył w przemysł, te proporcje były odwrotne. Skalę protestów jest jednak trudno określić. Wiele krajów, np. Grecja, a ostatnio Włóchy nie ujawniają statystyk dotyczących protestów. Boją się, że dane na temat siły związków zawodowych mogą odstraszyć potencjalnych zagranicznych inwestorów.
Czy istnieje jakieś porozumienie między związkami w sektorze publicznym i prywatnym?
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby związkowcy zatrudnieni w sektorze publicznym zmobilizowali do protestów kolegów z sektora prywatnego, tym bardziej że plany cięć budżetowych mogą także rykoszetem uderzyć w prywatną gospodarkę.
Rozmawiała Anna Gwozdowska
Kurt Vandaele, ekspert European Trade Union Institute, placówki analitycznej, finansowanej m.in. przez Komisję Europejską.