Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Ratunkowa misja Europejskiego Banku Centralnego

Od maja 2010 r. Europejski Bank Centralny skupuje obligacje krajów strefy euro, które mają kłopoty z refinansowaniem swojego długu. Ta niekonwencjonalna działalność była i jest krytykowana szczególnie w Niemczech. Rozmawiamy na ten temat z profesorem Norbertem Dieckmannem,  ekspertem ds. bankowości w Euro-Business College w Hamburgu.
Ratunkowa misja Europejskiego Banku Centralnego

Norbert Dieckmann fot. arch. autora

Obserwator Finansowy: Czy pańskim zdaniem także w tym roku EBC powinien kontynuować tę akcję, którą podjął de facto pod presją m.in. rządu francuskiego?

Norbert Dieckmann: Tamta decyzja została podjęta w szczególnych okolicznościach. Jeśli się uwzględni ówczesny kontekst oraz fakt, że EBC kupował obligacje na rynku wtórnym, a nie bezpośrednio od rządów, można uznać te działania za uzasadnione. Po wybuchu kryzysu greckiego EBC chodziło przecież nie tylko o to, by pomóc temu krajowi, ale również, by zapewnić płynność na rynku międzybankowym. Mimo to trzeba pamiętać, że zakup papierów skarbowych, które nie cieszą się wielkim zaufaniem inwestorów, nie jest podstawowym zadaniem EBC. Dlatego byłoby dla wszystkim lepiej, gdyby tą działalnością zajął się europejski fundusz stabilizacyjny ESFS.

W innym razie Europejski Bank Centralny stanie się „złym bankiem” (bad bank), przed czym przestrzegają niektórzy z ekspertów?

To sformułowanie, którego używa m.in. były minister finansów Niemiec Peer Steinbrück, jest z pewnością na wyrost. Wystarczy się o tym przekonać porównując skalę zakupów obligacji przez EBC z wartością jego rezerw złota – to pierwsze wynosi 76 mld euro, zaś drugie aż 343 mld euro. A przecież złoto to niecałe zasoby EBC. Przesada jest więc nie na miejscu. Tym bardziej, że to, co w tej dziedzinie robi FED w Ameryce, porusza się w zupełnie innych relacjach. Poza tym mylne są interpretacje, że z tą nową sytuacją EBC należy łączyć podwyższenie jego kapitału w grudniu 2010 r. (z 5,7 mld euro do 10 mld euro). Wynika to po prostu z tego, że poprzednia wartość kapitału była zbyt niska.

Czy EBC może być rzeczywiście zastąpiony przez ESFS, który jest przecież niewielkim funduszem ulokowanym w Luksemburgu?

EFSF jest spółką, która co prawda dysponuje bardzo małym kapitałem podstawowym (zaledwie 30 tys. euro), ale której zobowiązania do wysokości 440 mld euro są gwarantowane przez państwa Eurolandu. Dzięki temu obligacje emitowane przez EFSF mają bardzo wysoki rating, co sprawia, że fundusz płaci niskie odsetki. Zaufanie inwestorów, w tym szczególnie tych z Azji, było widać szczególnie podczas drugiej styczniowej emisji obligacji, z której dochód był przeznaczony na kredyty dla Irlandii. EFSF uzyskał podczas aukcji 5 mld euro, ale księga podaży wykazywała wielokrotnie wyższe zainteresowanie kupców (ponad 44 mld euro). Jak widać ten model wspierania członków eurolandu może być bardzo efektywny. Tym bardziej, że niemieckie doświadczenia dowodzą, że wszyscy zyskują na tym, że bank centralny pozostaje niezależny i koncentruje się na zapewnieniu stabilności cen.

Właśnie – oprócz walki z kryzysem finansowym w strefie euro, EBC musi teraz walczyć z inflacją. Według wstępnych danych Eurostatu roczny wzrost cen w styczniu 2011 r. wyniesie 2,4 proc. i znajduje się na poziomie najwyższym od dwóch lat. Na ile poważne jest ryzyko, że inflacja może jeszcze wzrosnąć?

Na razie nie jest to poważny problem. Zwrócę uwagę, że w zeszłym tygodniu, krótko przed komunikatem Eurostatu, EBC podał informację o zmianach podaży pieniądza w ujęciu M3 w strefie euro. Otóż w okresie październik-grudzień 2010 r. nastąpił wzrost o 1,6 proc., zaś od września do listopada wyniósł 1,4 proc. Ponieważ ilość pieniądza stymuluje inflację, niektórzy z ekspertów oceniają te dane jako uspokajający sygnał ze strony EBC. Tym bardziej, że w grudniu podaż pieniądza w Eurolandzie wzrosła zaledwie o 1,7 proc., podczas gdy w listopadzie było to 2,1 proc.

To skąd biorą się obawy, że nawet podczas najbliższego posiedzenia Rady Prezesów EBC może podnieść stopy procentowe w strefie euro?

Tendencje proinflacyjne są oczywiste. Nie chcę wróżyć z fusów, ale przypuszczam, że latem presja inflacyjna jeszcze wzrośnie. Te pieniądze, które zostały w tak ogromnej ilości wpompowane do gospodarki poprzez różnego rodzaju pakiety stymulacyjne, muszą się przecież gdzieś znajdować. Jednak nie jest to aż tak palący problem dla banku, o czym świadczą fundamentalne dane. Choć oczywiście może się też zdarzyć, że szefowie EBC zdecydują się na minimalną podwyżkę stóp, by zasygnalizować rynkom swoją determinację w walce o stabilność cen. Jednak moim zdaniem taka decyzja nie jest teraz konieczna.

Jak EBC może zapewnić stabilność cen w unii walutowej i równocześnie nie zaszkodzić ciągle dość słabemu ożywaniu gospodarczemu w Eurolandzie?

To dylemat, przed którym często stawał Bundesbank i ciągle stają inne banki centralne. Na przykład w latach 70. kanclerz RFN Helmut Schmidt lubił mówić, że woli 5-procentową inflację niż 5-procentowe bezrobocie. Jednak na początku lat 80., czyli na koniec jego rządów, mieliśmy jedno i drugie. Te i inne niemieckie doświadczenia uczą, że poprzez inflację nie da się osiągnąć wzrostu gospodarczego. Ta kultura przywiązania do stabilności cen z czasem przeniosła się do innych krajów UE. Oczywiście, np. tradycja ekonomiczna Włoch ciągle sprawia, że nawet przy widocznych zjawiskach inflacyjnych jest silna niechęć do podwyżki stóp procentowych, która mogłaby zaszkodzić gospodarce.

Konflikt interesów wśród członków unii walutowej nie wynika jedynie z różnej tradycji ekonomicznej, ale również z realnych interesów. Dla nadmiernie zadłużonych krajów południa podwyżka stóp oznacza bowiem także wzrost kosztów obsługi długu, czyli nowe dziury w budżecie. Czy EBC może poradzić sobie jakoś z tą sprzecznością?

Ten konflikt interesów między różnymi krajami w strefie euro jest oczywisty. Notabene wzrost kosztu pieniądza byłby poważnym problemem również dla dużej części sektora bankowego. Dziś znajdujemy się w wyjątkowej sytuacji – zakrojona na szeroką skalę interwencja państwa na rynkach finansowych pozostawiła trwałe ślady. Dlatego teraz trzeba coś zrobić z tą nadpłynnością. Wydaje mi się, że powinniśmy już powoli zastanawiać się nad oddłużeniem Grecji. Przecież w przeszłości tego typu decyzje były podejmowane już m.in. w stosunku do Brazylii i Meksyku, a więc krajów, które z różnych powodów były przygniecione ciężarem długu publicznego.

Na koniec swojej kadencji jako prezesa EBC, Jean-Claude Trichet zgodziłby się na takie działania w strefie euro, które są jeszcze mniej standardowe niż zakup obligacji rządowych?

W latach 80. jako przedstawiciel niemieckiego rządu pracowałem w Klubie Paryskim, który zrzesza państwa-wierzycieli i któremu wówczas przewodził Jean-Claude Trichet. Takie kraje jak Meksyk, które wtedy zabiegały o redukcję zadłużenia, musiały z nami negocjować, a negocjacjami ze strony Klubu kierował Trichet. To dzięki jego staraniom i zdolnościom doszło wtedy do porozumienia między pożyczkodawcami i dłużnikami. Przecież Meksyk nigdy nie spłaciłby 80 mld dolarów, czy Brazylia 180 mld dolarów. A mało kto już dziś pamięta, że wtedy ta góra długów wynosiła łącznie już 2 biliony dolarów i na początku lat 80. światowemu systemowi finansowemu również groziła katastrofa. Dlatego dziś Jean-Claude Trichet jako szef ECB jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu we właściwym czasie. Tym bardziej, że po tym, jak obawy przed zapaścią na globalnych rynkach finansowych w latach 80. okazały się z czasem bezpodstawne, Trichet pracował jako prezes centralnego Banku Francji i uczynił z Banque de France prawdziwie nowoczesną i niezależną instytucję.

Jego prawdopodobny następca Axel Weber, czyli obecny prezes Bundesbanku, nie będzie lepiej spełniał oczekiwań niemieckich ekspertów?

Początkowo Weber będzie musiał poruszać się śladami wielkiego poprzednika. Zresztą wątpię, by i później znalazł wiele istotnych kwestii, co do których musiałby zmieniać politykę Tricheta. To będzie musiała być raczej kontynuacja tego, co robi obecny szef EBC, którego nie tylko ja bardzo szanuję.

Nawet bardziej niż Bena Bernanke?

W takich sprawach muszę wypowiadać się bardzo ostrożnie.

Więc zapytam inaczej: czy w tych kryzysowych i z wielu innych względów wyjątkowych czasach Europejski Bank Centralny radzi sobie lepiej niż amerykańska Rezerwa Federalna?

Odpowiem następująco: Ben Bernanke wystawiony jest na znacznie większą presję polityków niż Jean-Claude Trichet. Działając w wyznaczonych ramach szef EBC prowadzi bardzo zrównoważoną politykę pieniężną. Nadmierna kreacja pieniądza w USA daje niestety niemal pewność, że kolejne bąble na poszczególnych rynkach są już niestety niejako zaprogramowane.

Rozmawiał: Andrzej Godlewski

Prof. Norbert Dieckmann jest ekspertem ds. bankowości w Euro-Business College w Hamburgu

Norbert Dieckmann fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi