Rynek potrzebuje psychologicznych zmian

- Potrzebne są cięcia budżetowe, ale i tymczasowy wzrost podatków - mówi Norman Bailey, doradca Izby Reprezentantów d/s polityki budżetowej. - Tylko kompleksowe działanie może przynieść efekt. Takie działanie zmieniłoby psychologię rynków. A to byłoby dziś najważniejsze osiągnięcie.
Rynek potrzebuje psychologicznych zmian

Norman Bailey fot. arch. autora

W Stanach Zjednoczonych od dwóch lat toczy się wojna z deficytem. Dokładnie rok temu 26 marca 2010 r. po raz pierwszy debatowała Specjalna Komisja ds Ograniczenia Deficytu powołana przez prezydenta USA. I w listopadzie 2010 r. zakończyła pracę specjalnym raportem, w którym zaleca w ciągu 10 lat ograniczenie deficytu budżetu federalnego o 3,8 bln. A do 2020 – 5,8 bln dol. Zaproponowała też wprowadzenie podatku od wartości dodanej. Jednak wkrótce po ogłoszeniu raportu zapanowała cisza. Czy sądzi pan, że propozycje są zbyt radykalne dla gospodarstw domowych obciążonych konsekwencjami kryzysu?

Niestety te rekomendacje w dużej mierze zostały zignorowane. Klasa polityczna musiałaby zapłacić wysoką cenę za ich wprowadzenie. Ale, moim zdaniem, należy zrealizować wszystkie postulaty opracowane przez tę komisję. I zamienić je na akty prawne. Potrzebne są cięcia budżetowe, ale i tymczasowy wzrost podatków (dochodowy dla osób zarabiających więcej niż 0,5 mln dol. rocznie, a także paliwowy, tak by zachęcić do przejścia na ropę) – łączne działanie może przynieść efekt. Ale tylko to działanie zmieniłoby psychologię rynków. A to byłoby dziś najważniejsze osiągnięcie. Bo jedynym sposobem wyjścia z tej trudnej sytuacji jest realny wzrost gospodarczy. I to wysoki wzrost. W innym wypadku czeka nas stagflacja z inflacją wyższą niż w latach 70. Jeśli psyche rynków będzie nadal upadać. A wówczas jedyną drogą wyjścia będzie ogłoszenie bankructwa.

Pana spojrzenie na sytuację gospodarczą stanowi kontrast wśród ekonomistów, którzy są związani z obecną administracją. Szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke ostatnie przesłuchanie w Kongresie rozpoczął od konkluzji, że najgorsze gospodarka ma za sobą. Przyznał, że trudno powiedzieć co może zdarzyć się w Europie. Zaskoczyły go też podwyżki cen ropy. Ale oświadczył, że nie ma powrotu do kryzysu.

Z tą oceną bym się nie zgodził. Nawet jeśli na Bliskim Wschodzie i Północnej Afryce nie byłoby rewolucji i nie miałby miejsca kataklizm w Japonii, to i tak kryzys, który rozpoczął się w 2008 r. nadal by trwał. Inwestorzy nie mają wątpliwości, że kryzys w Europie się nasili. Przede wszystkim z powodu bardzo trudnej sytuacji Grecji, której rząd, w ich przekonaniu, będzie musiał ogłosić bankructwo. Trudno w tej chwili wykluczyć prawdopodobieństwo, że w tym samym położeniu nie znajdą się Belgia, Portugalia czy Włochy. Bo agencje ratingowe już obniżyły ich ratingi.

Ale przecież w takiej samej sytuacji jak Grecja znajduje się też 15 stanów.

Ma pan zupełną rację. Rządy stanowe znalazły się w bardzo trudnej sytuacji. Prawo podatkowe zabrania tworzenia deficytów. Niektóre nie mogą nawet brać pożyczek od instytucji finansowych. W obliczu zmniejszających się dochodów z podatków muszą zatem ciąć wydatki. Zarówno gubernatorzy wywodzący się z partii Republikanów jak i Demokratów. Bo nie ma nawet instytucji, możliwości prawnej, by stany mogły ogłosić bankructwo. Kilka tygodni temu Kalifornia i Nevada zaczęły płacić wierzycielom papierami typu „IOUs” czyli „tyle jestem ci winny”. W 2009 Kalifornia wydrukowała 28750 tego typu papierów wartościowych na sumę 53 mln dol. tylko na potrzeby zwrotu podatku dochodowego. W ubiegłym i także w tym roku ten papier jest jedynym nominałem jakim rząd federalny płaci za swoje zobowiązania. A zatem zamiast zapłacić kontraktorowi należne np milion dolarów wydaje dokument, w którym jest napisane iż „rząd jest mu winny milion dolarów”. Ten papier można przedstawić bankowi i zobaczyć ile jest naprawdę warty. Najpoważniejsza jest sytuacja stanów New Jersey, Arizona, Nowy Jork, Massachusets, Alabama, Minnesota, Florida czy DC. Oczywiście mogą się zwrócić do rządu federalnego o wykup (bail out). I jeśli to zrobią obecna administracja prawdopodobnie zrobi wszystko, by je uratować. Ale wówczas zwiększy się deficyt budżetowy i zadłużenie Stanów Zjednoczonych.

W czerwcu kończy się drugi cykl „ilościowego łagodzenia”. Inwestorzy na Wall Street twierdzą, że Fed przedłuży te działania o trzecią fazę. Czy podziela ich pan opinię?

Sprecyzujmy, że tą eufemistyczną nazwą Fed określa nic innego jak monetyzację deficytu federalnego. Moim zdaniem dojdzie do trzeciej fazy i jest to znak, że Rezerwa znajduje się w stanie paniki. Bo żadne inne instrumenty polityki monetarnej już nie działają. Zdecydowała się na środek, który przedłuża stan niepewności ale w żadnym wypadku nie daje nadziei na poprawę sytuacji gospodarczej. Możnaby określić te działania „kupowaniem czasu”. A ja porównuje je do wielkiego głazu, który podniesiony został trochę, aby zmiażdżeni mogli jakoś się wydostać. Jednak brakuje im siły i posuwają się bardzo powoli. Ten głaz jest obecnie wznoszony coraz wyżej, ale sił do jego podtrzymania brakuje. Zmiażdżeni pozostaną pod nim, bo opadają z sił. I ten głaz spadnie na nich raz jeszcze, tym razem z bardzo dużej wysokości. Tak zwane „ilościowe łagodzenie” nie pomogło ani Japonii ani Argentynie. Nie pomoże też Stanom Zjednoczonym. Zwiększy tylko presje inflacyjne. Jeśli dodać do tego inflację cen metali, minerałów czy źródeł energii to możliwość hyperinflacji na świecie staje się bardziej realna.

A deficyt budżetowy nie został ograniczony. W lutym Amerykańscy podatnicy zapłacili 223 mld dolarów za wydatki administracji swojego prezydenta. To największy w historii USA deficyt w skali miesiąca. Jeszcze w 2007 r. był to roczny deficyt.

Tak, widać wyraźnie jak zadłużenie galopuje. Ale prosze nie zapominać iż przed objęciem rządów przez obecnego prezydenta już poprzedni wytworzył horrendalny deficyt. Największe wydatki zostały przeznaczone na wojny w Iraku i w Afganistanie. A także nietrafione programy Medicare jak recepty darmowe bądź częściowe opłacone na różne specyfiki dla seniorów. Wskutek czego budżet federalny, który miał nadwyżkę przed dojściem do władzy George’a W. Busha został obciążony bardzo poważnym deficytem. Na to nałożył się kryzys na rynku nieruchomości i kryzys kredytowy. I rząd federalny próbował złagodzić ich skutki programami wykupu (bail-out). Ale problem został źle zdiagnozowany: nie był to brak płynności, ale niewypłacalność. A większość tych programów zwiększyła płynność. W dłuższej perspektywie te programy pogorszyły sytuację gospodarczą USA. I jeszcze bardziej obciążyły je długiem. Kondycję USA pogarsza problem programów opieki społecznej (Social Security) i zdrowotnej (Medicare). I w bardzo krótkim czasie staną się one źródłem jeszcze szybszego zwiększania się deficytu. Bo na lata 2012-17 przypada wzrost o ok 10-15 proc. liczby emerytów.

Rozmawiał: Tomasz Pompowski

Norman Bailey – makroekonomista. Jest doradcą Izby Reprezentantów d/s polityki budżetowej, fiskalnej i energetycznej. Był doradcą ds strategii gospodarczej prezydenta Rady Bezpieczeństwa Narodowego w okresie prezydentury Ronalda Reagana w latach 1981-87. Doradzał międzynarodowym korporacjom naftowym Mobil International Oil Company, Shell i Amoco. Był doradcą dyrektora Office of the Director of the National Intelligence. Wykładał na Columbia University i University of New York.


Norman Bailey fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi