Fragment muru oddzielającego Meksyk od USA. (CC By Jonathan McIntosh)
Wiele jest słynnych murów na świecie: rzymski Wał Hadriana na północy Anglii, Wielki Mur Chiński, Mur Berliński czy pola minowe i zasieki w poprzek Korei. Czy słyszał kto jednak o wysokim i szerokim jak dom żywopłocie długim na tysiące kilometrów, który podzielił w XIX wieku na pół wielkie Indie? Nie znam takich, więc pora usunąć tę niewiedzę. Historia jest tak pouczająca, że nie warto jej upraszczać, potrzebne więc będzie wprowadzenie.
Bardziej smykałką i sprytem, choć także na bagnetach i lancach, w połowie XIX wieku po dwóch i pół stuleciach interesów, geszeftów i kantów „pod kryszą” Kompanii Wschodnioindyjskiej Indie stały się w końcu brytyjskie. Terytorium pod berłem królowej Wiktorii rozciągało się od granic dzisiejszego Pakistanu z Iranem i Afganistanem na zachodzie, po Himalaje, a potem wielkie rozlewiska Gangesu i Brahmaputry na wschodnim krańcu. Wielka domena, a na niej tu i tam maharadża albo muzułmański nabab – formalnie panujący, ale pod kontrolą hegemona z wysp odległych, kilka sporych garści urzędników, żołnierzy tudzież kupców z metropolii, a tubylczych nędzarzy bezlik.
Ówczesne bogactwo Indii traktowanych w kategoriach obszaru, z którego egzekwuje się podatki i renty, brało się z rolnictwa i handlu. Do gotowania strawy i przechowywania żywności trzeba soli. W Indiach soli jest w bród, ale tylko dziś nie ma kłopotów z jej dostawą gdzie bądź – koleją, ciężarówką, a w ostateczności rikszą. W XIX wieku w zgodnej opinii kupców nie opłacało się wozić jej dalej niż na 300-400 mil, czyli 500–750 kilometrów, a więc na odległości i tak spore. Stąd istotny deficyt tego życiodajnego minerału na rozległych obszarach ówczesnych Indii, znacznie większych niż dzisiejsze. I stąd też wielkie fortuny, bo co już drogie, a niezbędne, może być zawsze jeszcze droższe.
Subkontynent to wielki półwysep, więc problem dostępności soli z kopalni w interiorze łagodniał dzięki pozyskiwaniu jej z wody morskiej. Saliny nadmorskie działały tam od lat tysięcy, ale nie wszędzie woda morska jest dostatecznie słona. W żyznym Bengalu rozlewają się deltami największymi na świecie i wpadają do morza Ganges i Brahmaputra. Rzeki te toczą w porze monsunów tyle słodkiej wody, że na brzegach Zatoki Bengalskiej odsalanie wody morskiej nie warte jest zachodu.
Tam gdzie handel, tam podatek. Podatki solne znane były w Indiach od niepamiętnych czasów. Założyciel dynastii Maurja król Chandragupta władający terytorium nieco tylko mniejszym od opanowanego w XVIII-XIX wieku Brytyjczyków ustanowił podatek solny kilka stuleci przed Chrystusem. Za sprawą opłat rogatkowych i danin lokalnych cena soli rosła im dalej od kopalni lub saliny.
Minerał ten ma wiele cech ideału podatkowego: jest charakterystyczny, jednorodny, łatwy do rozróżnienia (nie tak jak np. olej z ropy – raz opałowy, raz napędowy), można go mierzyć prostymi sposobami, trudno go ukryć, bo dobry zarobek jest dopiero na dużych partiach. Jest też niezbędny do życia, bo reguluje gospodarkę wodną organizmów.
Gdy Brytyjczycy z Kompanii Wschodnioindyjskiej wyparli równie chciwych konkurentów z Portugalii, Holandii oraz Francji i zadomowili się w Indiach już na dobre, nie było ich zamiarem kupiectwo tradycyjne według utartych przez tysiąclecia zasad, ale handel bardziej rzutki, żeby nie rzec – gwałtowny.
Ustanowiony przez Brytyjczyków nabab Mir Kasim rządzący Bengalem w latach 1760-1764, potem przez tych samych Brytyjczyków pobity na szlaku wojennym i zdjęty, tak pisał o swych zamorskich patronach: „W każdym dystrykcie (pargana), w każdej wiosce i faktorii kupują i sprzedają sól, orzeszki betelu, klarowane masło ghee, ryż, bambus, słomę, ryby, jutowe worki, imbir, cukier, tytoń, opium i inne dobra. Odbierają siłą produkty i towary chłopom na dzierżawie i miejscowym kupcom, płacąc za nie czwartą część wartości… Każą potem płacić tym kupcom po 5 rupii za coś, co nie jest warte nawet jednej rupii… Utworzyli jakieś cztery, a może i pięć setek nowych faktorii… Wystawiają moje rządy na pogardę…”.
Te kilka wierszy oddaje sedno panowania Wielkiej Brytanii w jej zamorskich włościach. Tu ważna jest pozycja soli, którą nabab umieścił przecież w swej wyliczance na pierwszym miejscu. Ekscesy zmienione prawami ewolucji w rutynę czyniły jednak rysy na wizerunku Imperium. W piśmiennictwie i parlamencie brytyjskim wytaczano już wówczas najcięższe działa przeciw podatkom nakładanym w kolonii bez umiaru na dobra niezbywalnej potrzeby.
Po tyradach i dyskusjach ustalił się konsens, że mała rodzina składająca się z dwojga dorosłych i trójki dzieci potrzebuje w Indiach przynajmniej pół maund soli rocznie. Maund to tradycyjna jednostka na wielkich obszarach Azji równa 82,3 funtom, tj. 37,3 kg. Sporo potrzeba było tej soli – dr John Crawfurd z Bengal Medical Service oceniał w 1836 roku, że przeciętny wieśniak musiał wydać co rok na sól swój dwumiesięczny dochód.
W XVIII wieku ludność całej Europy liczyła jakieś 180 mln, a Indie zamieszkiwało 200 milionów ludzi. Subkontynent był (tak jak Europa) podzielony na królestwa i księstwa, z tym że w Europie na katolickie i protestanckie, a w Indiach na muzułmańskie i hindu. Najbogatsze państwa Indii były bogatsze od najbogatszych w Europie, a najbiedniejsze nie różniły się wymiarem biedy od tych nad Wisłą, Dunajem i Dnieprem.
Baza podatkowa była zatem potężna, jednak dawał o sobie znać pewien kłopot. Idąc od wschodu, Brytyjczycy panowali bezpośrednio nad pasem ziem ciągnących się od Birmy, przez podnóże Himalajów, po zachodnie rubieże dzisiejszego Pakistanu, a także nad dużymi obszarami w centrum i na południu subkontynentu. Reszta Indii to wówczas były zależne państwa zwane Princely States lub Native States pod formalnymi rządami miejscowego, marionetkowego w gruncie rzeczy, władcy
W brytyjskich prowincjach, a już zwłaszcza w Bengalu, niemal bez własnych zasobów soli, była ona obłożona wysokimi podatkami, w Native States były one małe lub w ogóle ich nie było. Skutkiem był, rzecz jasna, przemyt rzutujący krytycznie na dochody Kompanii Wschodnioindyjskiej i brytyjskiego Skarbu.
Trywialny sposób na szmugiel to kontrola granic, tym trudniejsza im są one dłuższe. Początkowo zadekretowano zatem w Bengalu urządzanie na każdej drodze i rzece posterunków celnych zwanych „chowkey”, w liczbie mnogiej – „chowkies”. Co z tego, skoro przemytnicy nie byli w ciemię bici i – jak świat stary – próbowali przekradać się między rogatkami.
W brytyjskich i indyjskich archiwach zachowały się instrukcje dotyczące obszarów niezalesionych i w ogóle wystawionych na widok. Tam chowkies miały być oddalone od siebie o równą milę (1,6 km). Ziemia między nimi miała być gruntownie oczyszczona, a posterunki połączone traktem wyniesionym ponad normalny poziom gruntu. Nocną obserwację i pieszy nadzór sprawowały cztery patrole operujące co 400 metrów. Przed przekazaniem służby następnej zmianie każdy strażnik musiał oczyścić swój odcinek traktu za pomocą gałęzi i specjalnej „brony” z liści, po to żeby zostały ślady ewentualnych naruszeń. Ściganiem „złoczyńców” zajmowały się inne patrole operujące na kilka mil w obie strony od granicy.
Tam gdzie było bardziej zielono i w ogóle krajobraz był bogatszy, licząc się z groszem, który miał wpływać do skarbców, a nie wypływać na pokrycie niezbyt efektywnych inwestycji, wzięli się Brytyjczycy na sposób. Zamiast wznosić mury znane od starożytności, sadzili znane sobie z sielskiej Anglii żywopłoty. Ponieważ klimat sprzyja tam gwałtownej i bujnej wegetacji, były to bariery niemal monstrualne, dochodzące wysokością i szerokością do ok. 14 stóp (ponad 4 metry) zielonej i kolczastej gęstwy. Sadzono opuncje, kaktusy, akacje… wszystko co kłuje, drapie do krwi, szarpie i w końcu zatrzymuje.
Gdyby zawiodła kogo wyobraźnia, to warto przywołać obraz tężni (też solanka) w Ciechocinku, Inowrocławiu, Rabce czy podwarszawskim Konstancinie. Porównanie to jest na miejscu również dlatego, że tam gdzie żywopłoty nie przyjęłyby się lub rosły zbyt małe, wytyczano i układano bariery („płoty”) z chrustu i suchych gałęzi prawie tak szerokie jak wysokie, na trzy metry i czasem trochę więcej. Wzdłuż żywopłotu biegł dobrze utrzymany dukt, po którym poruszały się patrole stacjonujące w bramach celnych.
W szczycie walki z przemytem soli do Indii Brytyjskich i cukru z tego kraju Wielki Żywopłot Indii (The Great Hedge of India), a urzędowo Inland Customs’ Line, czyli Wewnętrzna Linia Celna, miał niewyobrażalną długość 2500 mil, tj. 4000 km. W Europie równie długa chroniona jak najpilniej bariera ciągnęłaby się od Gibraltaru do Moskwy. >>Link do mapy
W ówczesnych Indiach Inland Customs’ Line zaczynała się w dzisiejszym Pakistanie na rzece Indus, na wysokości miasta Rawalpindi. Biegła wzdłuż Indusu, więc nie było potrzeby ulepszania tak efektywnej przeszkody naturalnej. W Leia zaczynał się żywopłot skierowany jeszcze południkowo. W Multan bariera skręcała gwałtownie na wschód, dochodząc do Faziki, skąd szła na południowy wschód do Delhi, Agry i Palighar. Tam brała kierunek wprost na południe, aby po wygięciu się na zachód dotrzeć do Burhanpur. Stamtąd wiodła na wschód do Prowincji Orissa, kończąc się w Sonapur, jakieś 150 mil (240 km) od Oceanu Indyjskiego.
Wielka bariera celna powstawała etapami wraz z początkiem XIX wieku. Jako formalna konstrukcja używana zgodnie z prawem przez brytyjskie służby celne działała od 1843 roku do 1879 roku. Dzięki monopolowi solnemu pracowała niezwykle wydajnie na bogactwo Brytyjczyków i niedolę dziesiątków milionów rodzimej ludności Indii.
Z biegiem lat bariera była jednak coraz krótsza. W 1873 roku miała już tylko 2000 mil, a tuż przed likwidacją – ok. 1500 mil. Potrzeba jej utrzymywania umykała wraz z nowymi rachubami w handlu i transporcie, a już zwłaszcza wraz z postępem technicznym. W połowie XIX wieku prawie połowa soli zużywanej w Bengalu przywożona była z Anglii. Miało to sens, bo z braku wystarczającej liczby przesyłek (frachtów) żaglowce udające się z Wysp do Indii i tak musiałyby płynąć pod balastem. Dochodził jeszcze rozwój kolei, który umożliwiał tani i bezpieczny transport soli np. z pełnego złóż soli kamiennej Pendżabu.
Opis bariery przynosi sprawozdanie ostatniego Komisarza Celnego nadzorującego funkcjonowanie Inland Customs’ Line. Był nim W.S. Halsey, który informował w raporcie za rok finansowy 1877-1878 (wtedy linia był już znacznie krótsza niż w apogeum), że:
- żywopłot w stanie doskonałym i dobrym ma 411,50 mili;
- żywopłot przechodzący w „suchopłot” – 298,15 mili;
- „suchopłot” – 471,75 mili;
- mur kamienny – 6,35 mili;
- odcinki do naprawy lub w stanie niewystarczającym – 333,25 mili.
Razem 1521 mil.
Bariera The Great Hedge of India nie stworzyła dużej liczby miejsc pracy. W 1854 roku Komisarz ds. Ceł G.H. Smith raportował, że roczny budżet Inland Customs’ Line wynosi 790 tys. rupii, a jej załoga to 6600 ludzi, czyli nawet nie dwóch żołnierzy i celników na kilometr. W czasach kolonialnych kurs wynosił 10 rupii za jednego funta szterlinga. Według parametrów siły nabywczej, ówczesny (1854 rok) jeden funt szterling wart byłby 84,5 dzisiejszych.
Jeśli z uwagi na olbrzymie różnice warunków i stopnia rozwoju przymknąć oko na niedoskonałość takich porównań, to koszty utrzymania największej materialnej (bo namacalnej, a nie wykreślonej na mapie) bariery celnej świata wynosiłyby dziś niecałe 7 mln funtów, czyli jedno wielkie nic. Potem koszty nieco wzrosły, ale jeszcze szybciej rosły przychody celne.
W roku finansowym 1869-1870 na nadmorskich terenach Bengalu opłata celna wynosiła 3,25 rupii od 1 maund (37,3 kg) soli, na północy Bengalu była nieco mniejsza (3 rupie). W rejonach Indii Brytyjskich nieodseparowanych linią, takich jak np. Bombaj i Madras, podatek solny wynosił 1,9 rupii.
W tymże roku 1869-1870 podatki/cła pobrane wzdłuż całej Linii Celnej wyniosły 12,5 mln rupii. Cła nakładane na sól z importu zamorskiego oraz zyski z wytwarzania soli w miejscowych salinach należących do Skarbu wyniosły aż 30 mln rupii. Cła pobierane od cukru wywożonego z Bengalu poza Linię Celną dołożyły do przychodów skarbowych kolejny milion rupii. Roczny koszt utrzymania The Great India Hedge wyniósł natomiast 1 620 000 rupii.
Najpoważniejsza pozycja kosztów to żołd dla 136 oficerów (niemal wyłącznie Brytyjczyków), 2499 podoficerów i 11 288 szeregowych strażników-celników operujących w 1869 roku z 1727 posterunków. Szeregowców rekrutowano spośród rdzennej ludności, przestrzegając zasady, żeby nie pochodzili z miejsc stacjonowania. Zarabiali przeciętnie 5 rupii miesięczne, podczas gdy robotnik rolny otrzymywał nie więcej niż 3 rupie na miesiąc. Odległość między posterunkami wynosiła niecałe półtora mili (2300 metrów), a na jeden kilometr przypadało statystycznie trzech żołnierzy, więc prześlizgnąć się przez kolczastą barierę, zwłaszcza z dużym ładunkiem, było trudno.
Pracownik Halseya pan Hume uzupełniał: „Nasi oficerowie przemaszerowali na patrolach 350 tys. mil i zważyli 200 tys. ton towarów, a nasi szeregowcy przewędrowali 18 mln mil, wykopali ponad 2 mln stóp sześciennych (56 tys. m sześć.) ziemi szykując rowy i miejsca nasadzeń oraz zebrali 150 tys. ton kolczastych gałęzi.
Wobec konkurencyjnych zarobków zwykłego celnika dyscyplina nie była istotnym problemem. Według kolejnego raportu w roku 1876-1877 zmarło 115 ludzi z załogi linii, 276 zostało zwolnionych, 30 zdezerterowało, 360 nie wróciło z urlopów, a 30 zostało usuniętych jako nieprzydatni.
Przemyt istniał, tyle że jego jednostkowe rozmiary były zazwyczaj małe. Narastał w latach suszy i panoszącej się w następstwie nędzy. W latach wielkich niedoborów żywności władze ani myślały rezygnować z dochodu, więc szmugiel był metodą ratunku nielicznych przed śmiercią z głodu. W roku 1877-1878 komisarz pisał o napięciach wywołanych rosnącymi cenami ziarna. Za przemyt skazano wtedy 6077 osób. Ponad połowa (3252 osoby) z nich nie zapłaciła zasądzonych grzywien, więc zamknięta została w więzieniach, średnio na 6 tygodni.
Schwytanie przemytnika było szczególnie trudne, gdy duża i bardzo duża była różnica ceny między bardzo tanią tu i tam solą bezcłową i tą ocloną. Szmugler nie ratował wówczas towaru, ale siebie, dając nogę. Zdarzały się krwawe starcia z bandami przemytników próbującymi przedzierać się wielką kupą i siłą. Gdy w takich starciach były ofiary śmiertelne, wydawano wyroki śmierci i dożywocia, ale były to przypadki sporadyczne.
Ograniczaniu przemytu sprzyjała zdroworozsądkowa regulacja zezwalająca ludności mieszkającej w pobliżu Linii na bezcłowe przenoszenie 2 funtów soli. Miejscowi wykorzystywali na swój pożytek także zasady państwa prawa stosowane przez Brytyjczyków. Prawo stanowiło, że informator wskazujący ładunki przygotowane do nielegalnego przeniesienia przez granicę celną otrzymywał połowę przychodu ze sprzedaży skonfiskowanej przez władze ilości, i to bez potrącenia z wypłaty cła będącego najwyższym składnikiem ceny. Kto miał głowę na karku, targał ukradkiem po stronie taniej soli, w pobliże żywopłotu, jak najcięższe worki, zgłaszał „znalezisko” celnikom i bez zbędnej zwłoki z ich strony inkasował legalny (choć nielegalny w istocie) dochód.
W zgrubnym przeliczeniu na funty i obecną wartość dodatnie saldo podatkowo-celne w wysokości 41,88 mln rupii to (według measuringworth.com) przynajmniej 350 mln funtów, jeśli porównać ceny wtedy i teraz. Gdyby jednak zmierzyć udział tej kwoty w ówczesnym PKB i ten sam udział wyliczyć dla obecnego poziomu produktu brutto, to jest to już równowartość prawie 8 mld funtów.
Podzwonnym dla solnej opresji zadawanej przez cztery stulecia mieszkańcom Indii przez kolonizatorów brytyjskich był marsz solny poprowadzony przez Mahatmę Gandhiego wiosną 1930 roku. Pochód dziesiątków tysięcy wyzwolił wielką akcję obywatelskiego nieposłuszeństwa, która była katalizatorem niepodległości Indii uzyskanej w 1947 roku. Walka o dostęp do soli ma w tym swój niezbywalny udział.
Nie mnie sądzić, czy warto było poznać tę historię, ale warto z pewnością zapamiętać, że kto wznosi mury lub choćby myśli o tym, ten ma – ani chybi – mur jakiś mentalny w głowie.