Nie regulacje, ale konkurencja wzmocni banki

Barack Obama popełnia błąd, próbując narzucić bankom nowe regulacje. Wolność banków i tak jest już ograniczona. A przykłady z historii pokazują, że liberalizacja nie destabilizuje systemu finansowego, wręcz przeciwnie, dzięki konkurencyjności eliminuje czynniki, które doprowadziły do kryzysu.

W czasie spotkania z najważniejszymi dyrektorami  największych banków amerykańskich w ubiegłą środę prezydent Barack Obama powiedział wprost: Daliśmy wam, a teraz czas, byście się nam oddali i zaczęli podlegać ostrzejszej dyscyplinie. Prezydent sugerował w ten sposób, że potrzebne są nowe regulacje dla banków, które ograniczyłyby ich działalność komercyjną. Ale w celu ratowania gospodarki prawodawca – zamiast nakładać nowe regulacje – powinien zastanowić się, co zrobić, by banki jak najefektywniej mogły funkcjonować w wolnym społeczeństwie.

Wolność amerykańskich banków jest już od dawna ograniczona w czterech głównych obszarach. Obszar pierwszy to zespół przywilejów, które zostały odebrane wraz powołaniem banku centralnego, a dotyczą zwłaszcza prywatnej emisji pieniądza. Obszar drugi to restrykcje geograficzne, a trzeci dotyczy relacji między bankami i innymi instytucjami finansowymi. Ograniczenie czwarte, wynikające z trzech pierwszych, to obowiązkowe ubezpieczenie depozytów.

Banki centralne i emisja pieniądza

Aby banki centralne mogły prowadzić działalność uważaną przez nie same lub przez ich politycznych nadzorców za niezbędną, muszą mieć monopol na produkcję pieniądza. To ograniczenie wolności poszczególnych banków do tworzenia takich instrumentów finansowych, jakich mogliby sobie życzyć ich klienci, ma zasadniczy wpływ na makroekonomię i na skalę ingerencji państwa w gospodarkę. Ponieważ „klienci” muszą korzystać z pieniądza emitowanego przez państwo, nie mają jak wyrazić swego niezadowolenia z jego jakości lub wartości. To umożliwia państwu używanie systemu bankowego do podnoszenia swoich dochodów: zawsze znajdzie chętnych na wydrukowane przez siebie banknoty.

Nawet jeśli banki centralne zdołają się oprzeć politycznej presji inflacyjnej, mają poważne problemy z dokładnym ustaleniem, jaka powinna być ilość pieniądza w obiegu. Zmuszone zmierzyć się na małą skalę z wyzwaniami, przed którymi stali zarządcy gospodarek planowanych, banki centralne usiłują oszacować popyt na pieniądz i dostosowują do tego podaż. Z powodów, które znakomicie sformułowali Mises i Hayek, istnieją potężne bariery niewiedzy, które utrudniają tego rodzaju centralne planowanie, nawet w jednej branży.

Można oczekiwać, że w wolnym społeczeństwie banki będą emitowały własne waluty, konkurujące ze sobą o klienta. Od dawna funkcjonujemy w gospodarce z jedną walutą, przez co pomysł ten wydaje nam się dziwny, lecz wcale nie odbiega on daleko od obecnej sytuacji. Banki już teraz oferują konkurujące ze sobą rodzaje pieniądza. Rachunek bieżący w Chase Manhattan jest innym rodzajem prywatnie emitowanego pieniądza niż rachunek bieżący w Citibank. Rachunki te są pasywami zakładających je banków, a zatem stanowią prywatnie emitowany pieniądz. Różnią się natomiast stopą procentową, wysokością prowizji, wysokością dopuszczalnego debetu, dodatkowymi usługami i tak dalej. Klienci wybierają pakiet, który najbardziej im odpowiada. Można się spodziewać, że tak samo byłoby z prywatnie emitowanym pieniądzem.

Co istotniejsze, w warunkach konkurencji emitenci mieliby bodziec do tego, żeby nie produkować za dużo ani za mało pieniądza, a tym samym utrzymywać jego wartość na stałym poziomie. Aby pieniądz był akceptowany przez klientów, banki musiałyby zapewnić jego wymienialność na jakiś towar (na przykład złoto) lub inne aktywa. Klienci nie wzięliby papierowych aktywów niepowiązanych z czymś, co miałoby wartość poza systemem bankowym.

W rezultacie klienci banków produkujących za dużo waluty zwracaliby niechcianą walutę, co spowodowałoby spadek wartości aktywów zabezpieczających i zmniejszenie możliwości udzielania pożyczek. Z kolei w bankach emitujących za mało waluty rezerwy by się piętrzyły, co oznaczałoby rezygnację z odsetek od pożyczek, których można by udzielić, opierając się na tych rezerwach. W wolnym społeczeństwie walutą rządziłyby te same siły rynkowe, które stwarzają bodziec do produkowania odpowiedniej liczby butów, szczoteczek do zębów czy jaj. Podaż pieniądza w takim systemie byłaby zbliżona do optymalnej, co pozwoliłoby uniknąć inflacji i deflacji, czyli problemów makroekonomicznych wynikających z faktu, że istnieje nieliberalny system bankowości centralnej.

Prawie każdy kraj świata ma jakieś doświadczenia z prywatnie emitowaną walutą. Historia uczy, że im mniej reguluje się produkcję pieniądza, tym mniej banków upada i tym stabilniejsza jest sytuacja makroekonomiczna. Dobrą tego ilustracją jest szkocki system bankowy z przełomu XVIII i XIX w., znacznie bardziej liberalny niż system angielski z tego samego okresu. Z kolei XIX-wieczne doświadczenia amerykańskie pokazują, do jakich problemów może doprowadzić nawet nadmierna regulacja prywatnej produkcji waluty. Powtarzające się kryzysy i przypadki paniki bankowej były niezamierzonym skutkiem działania złych przepisów finansowych.

Bankowość międzystanowa 

W wolnym społeczeństwie banki powinny podlegać tym samym prawom, co inne spółki. Z pewnością tak nie jest w kwestii bankowości międzystanowej. Otworzenie filii w stanie innym od macierzystego dla wielu amerykańskich banków jest bardzo trudne. Restrykcyjne przepisy są uchwalane przez poszczególne stany i różnią się między sobą. W ciągu ostatnich dwudziestu lat większość stanów w jakimś stopniu zliberalizowała te przepisy, ale bariery wciąż istnieją.

W rezultacie wiele banków prowadzi niedostatecznie zdywersyfikowaną działalność, ponieważ są za bardzo powiązane z branżami aktywnymi w ich stanie. Kiedy branże te upadają, ciągną banki za sobą. Rozłożenie ryzyka na wiele stanów zmniejsza prawdopodobieństwo plajty. Historyczny argument na poparcie tej tezy pochodzi z Kanady. Banki kanadyjskie zawsze mogły działać na terenie całego kraju. W latach dwudziestych i na początku trzydziestych w USA upadło 5000 banków, a w Kanadzie tylko jeden, chociaż zamknięto wiele oddziałów. Przykład ten stanie się jeszcze bardziej przekonujący, jeśli weźmiemy pod uwagę, że różnice między wiejskimi i miejskimi warunkami ekonomicznymi są w Kanadzie większe niż w USA, co stwarza trudniejsze wyzwanie dywersyfikacyjne.

W wolnym społeczeństwie banki powinny działać tam, gdzie chcą, podobnie jak inne firmy. Gdyby istniała prawdziwa bankowość ogólnokrajowa, nie trzeba byłoby wozić ze sobą czeków podróżnych ani zmieniać banku po przeprowadzce. Przy takim systemie spadłaby liczba dużych instytucji bankowych, ale jak wskazują doświadczenia krajów, które nie nakładają na banki ograniczeń geograficznych, duże banki prowadziłyby więcej oddziałów per capita niż mniejsze banki. Oznaczałoby to większą dostępność bankowości dla większości ludzi i zmniejszenie kosztów działalności banków.

Restrykcje Glassa-Steagalla 

Kolejny zestaw przepisów ograniczających działalność amerykańskich banków to tak zwane restrykcje Glassa-Steagalla. Reformujące system bankowy ustawy z lat trzydziestych nie pozwalają łączyć bankowości detalicznej z inwestycyjną, a także sprzedażą polis ubezpieczeniowych czy subskrybcją papierów wartościowych. Wielu ekonomistów przekonywało, że łączenie działalności detalicznej z inwestycyjną było przyczyną licznych upadków banków na początku lat trzydziestych, toteż należało je rozdzielić murem przepisów. Późniejsze badania wykazały, że taka interpretacja plajt bankowych była chybiona, co osłabiło argumenty za restrykcjami Glassa-Steagalla. Administracja Billa Clintona przyjęła to do wiadomości i włączyła liberalizację tych przepisów do swojego pakietu reform.

W wolnym społeczeństwie mielibyśmy finansowe supermarkety, pozwalające w jednym miejscu zaspokoić wszystkie potrzeby finansowe (bankowość, ubezpieczenia, inwestycje). Skutkiem byłby wzrost efektywności po stronie producenta i lepsza obsługa klienta, z jedną osobą lub grupą osób nadzorujących cały jego portfel finansowy.

Działania banków centralnych i rozmaite wymienione powyżej przepisy powodują, że w nieliberalnych systemach banki stosunkowo często upadają. Skłoniło to władze państwowe do narzucenia obowiązkowych ubezpieczeń depozytów, aby zapobiec przypadkom masowego wycofywania środków przez spanikowanych klientów. W liberalnym systemie problem paniki bankowej byłby znacznie mniej istotny i zniknęłoby uzasadnienie dla obowiązkowego ubezpieczenia depozytów.

Trzy lekcje z historii

Czego uczy historia względnie liberalnych systemów bankowych? Płyną z niej trzy zasadnicze wnioski, które spróbuję przedstawić w zwięzłej formie, bez nadmiernego obciążania czytelnika szczegółami, przypisami i zastrzeżeniami.

LEKCJA PIERWSZA: NIEREGULOWANA BANKOWOŚĆ NIE POWODUJE INFLACJI PODAŻY PIENIĄDZA ANI CEN

Wielu ekonomistów wyraża pogląd, że gdyby nie istniały przepisy o rezerwach obowiązkowych, mielibyśmy do czynienia z nadmierną podażą rachunków bieżących lub banknotów ze strony banków. Jest to pogląd historycznie nieuzasadniony. Konkurencyjny rynek zmusza banki do tego, aby ustalały wartość swoich depozytów i banknotów według pieniądza bazowego, oferując pełną wymienialność. Dawniej pieniądzem bazowym były złote lub srebrne monety. „Dolar” pierwotnie był srebrną monetą. Nie mając ochrony państwa, bank nie mógł emitować zbyt wielu walorów w stosunku do rezerw w pieniądzu kruszcowym. W warunkach wymienialności wartość pieniądza spada (występuje inflacja cenowa) tylko wtedy, kiedy podaż pieniądza bazowego rośnie szybciej niż realny popyt na niego. W XIX wieku, kiedy obowiązywał parytet złota i srebra, inflacja była minimalna według dzisiejszych standardów. Przez całe pokolenie uśrednione ceny prawie się nie zmieniały.

LEKCJA DRUGA: NIEREGULOWANA KONKURENCJA MIĘDZY BANKAMI NIE DESTABILIZUJE SYSTEMU BANKOWEGO

Ekonomiści, którzy uważają, że liberalne przepisy obowiązujące na niektórych obszarach dawnej Ameryki stworzyły nieodpowiedzialną czy też „dziką” bankowość, często posługują się straszakiem destabilizacji. Okazuje się, że „dzika” bankowość jest w dużej mierze mitem. Historie o oszukańczych praktykach bankowych mają niemałe walory rozrywkowe – i dlatego ciągle zamieszcza się je w podręcznikach – ale współcześni historycy gospodarki ustalili, że w rzeczywistości było bardzo niewiele banków, które spełniałyby rozsądną definicję „dzikiego banku”. Na przykład na 141 banków działających w latach 1851-1861 w oparciu o „liberalne” przepisy bankowe tylko jeden istniał krócej niż rok, został założony po to, aby czerpać zyski z emisji banknotów i był zarządzany z odległego miejsca.

Tak zwane liberalne systemy w XIX-wiecznej Ameryce często należały do najbardziej rygorystycznie regulowanych, i tam, gdzie występowała destabilizacja, nie powodowała jej dzika bankowość, lecz przepisy stanowe, które na przykład ułatwiały popełnianie oszustw czy utrudniały lub uniemożliwiały dywersyfikację aktywów. Bankowość była bardziej stabilna w mniej uregulowanych systemach obowiązujących w Kanadzie, Szkocji i Nowej Anglii.

Jak to możliwe, aby system bankowy bez gwarancji depozytów i państwowego pożyczkodawcy ostatniej instancji (takiego jak Rezerwa Federalna) był stabilny? Klienci staranniej wybierali banki, a mając ostrożnych klientów, banki musiały tworzyć portfele aktywów ostrożniej niż dzisiejsze instytucje finansowe, które dysponują siatką bezpieczeństwa w postaci gwarancji depozytów i pożyczkodawcy ostatniej instancji.

Banki czasem upadały, ale z kilku powodów nigdy nie było to zaraźliwe i nie przenosiło się na zdrowe firmy. Każdy bank starał się czymś odróżniać od rywali, co było możliwe, ponieważ przepisy nie wymuszały tworzenia podobnych produktów. Klienci nie mieli zatem powodów sądzić, że kłopoty jednego banku rozleją się na inne. Banki generalnie były dobrze dokapitalizowane, co oddalało strach przed niewypłacalnością. Niektóre banki dysponowały dodatkowym kapitałem „pozabilansowym”, ponieważ akcjonariusze zobowiązywali się w umowach, że sięgną do własnych zasobów kapitału, jeśli aktywa banku okażą się niewystarczające do spłacenia właścicieli kont. Banki dobrze dywersyfikowały swoje aktywa i pasywa, ponieważ były wolne od restrykcji w tej dziedzinie.

Banki starały się ograniczać udziały w innych bankach, minimalizując ryzyko obudzenia się z bezwartościowymi papierami w ręku. Pewien poziom ekspozycji był nieunikniony, ponieważ banki przyjmowały depozyty w postaci czeków i banknotów wystawionych przez inne banki. W takiej sytuacji ryzyko trwa do chwili, kiedy papiery trafią do izby rozliczeniowej. Prywatne izby rozrachunkowe, zwłaszcza w XIX-wiecznych Stanach Zjednoczonych, obniżały ryzyko ekspozycji międzybankowej, narzucając bankom członkowskim rygorystyczne standardy wypłacalności i płynności. Można zatem powiedzieć, że zbudowały dobrowolny system samoregulacji. Stowarzyszenia izb rozrachunkowych stworzyły pionierskie metody monitorowania i egzekwowania wypłacalności i płynności, takie jak sprawozdania finansowe i audyty. Izbom zdarzało się też pożyczać pieniądze wypłacalnym bankom, które miały przejściowe kłopoty z płynnością. System Rezerwy Federalnej nie wprowadził, tylko znacjonalizował przepisy bankowe oraz instytucję pożyczkodawcy ostatniej instancji.

LEKCJA TRZECIA: BANKOWOŚĆ NIE JEST NATURALNYM MONOPOLEM

Doświadczenia historyczne pokazują, że większe banki są bardziej efektywne, ale tylko do pewnych rozmiarów. Banki ogólnokrajowe z reguły mają przewagę konkurencyjną w większości działów bankowości, ale nie we wszystkich. Banki muszą być dostatecznie duże, aby odpowiednio zdywersyfikować aktywa i pasywa, ale to nie oznacza, że powinny być jak największe. Najnowsze rozwiązania finansowe, takie jak syndykacja i sekurytyzacja kredytów, spowodowały, że minimalna z punktu widzenia dywersyfikacji wielkość banku jest mniejsza niż dawniej. Gdyby nie było przepisów państwowych faworyzującej największe banki oraz wyznawanej przez Rezerwę Federalną i Federalną Korporację Ubezpieczenia Depozytów doktryny „za duży, żeby pozwolić mu upaść”, powstałaby stabilna i liberalna struktura finansowa, w której prawdopodobnie byłoby miejsce zarówno dla dużych, jak i dla małych banków.

Prywatne ubezpieczenie depozytów

W wolnym społeczeństwie banki mogłyby prywatnie ubezpieczać depozyty, aby uśmierzyć obawy klientów. Mogłyby też zawierać międzybankowe umowy o wzajemnej pomocy lub ubezpieczać się poprzez izby rozrachunkowe. Na przestrzeni dziejów banki stosowały te i inne metody zdobywania zaufania klientów. Zanim wprowadzono ubezpieczenia depozytów, banki publikowały swoje bilanse i listy członków zarządu, co podnosiło ich wiarygodność w oczach obecnych i potencjalnych posiadaczy kont. Można się spodziewać, że w wolnym społeczeństwie banki będą budowały niezbędne w bankowości zaufanie za pomocą starych metod i wymyślały nowe.

W wolnym społeczeństwie banki nie będą się niczym wyróżniały. Nieliberalność obecnych przepisów bankowych wynika z faktu, że traktujemy te firmy inaczej od pozostałych. Praworządność, która charakteryzowałaby wolne społeczeństwo, wymagałaby, aby wszystkie podmioty gospodarcze traktować jednakowo. Jeśliby oszukiwały albo dopuszczały się wymuszeń, to poniosłyby konsekwencje, ale wszelkie dobrowolne umowy między bankami i klientami byłyby dozwolone. Taki system bankowy byłby nie tylko bardziej liberalny, ale również bardziej efektywny, bezpieczny i produktywny.


Tagi