Belke: Nie należy bać się chińskiego kapitału

W tym tygodniu prezydent Chin Hu Jintao odwiedza USA i część amerykańskich ekspertów już przewiduje, że pewni swych sił Chińczycy pójdą na konfrontacyjny kurs wobec Ameryki. Z kolei w Europie niemal codziennie można znaleźć w prasie informacje na temat rosnącej roli tego „nowego światowego mocarstwa”. Rządy Grecji, Portugalii i Hiszpanii już korzystają z finansowego wsparcia Pekinu.
Belke: Nie należy bać się chińskiego kapitału

Ansgar Belke, fot. arch. autora

Według „Wall Street Journal Europe” Industrial&Commercial Bank of China (ICBC), który pod względem kapitalizacji jest największym bankiem na świecie, w najbliższych dwóch tygodniach otworzy pięć nowych biur w Europie (miał ich do tej pory cztery), co świadczy o nowej fazy ekspansji ICBC. Czy Europa może się czuć zagrożona chińską ekspansją? Rozmawiamy na ten temat z profesorem Ansgarem Belke, ekspertem Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW) w Berlinie.

Obserwator Finansowy: Jak my w Europie powinniśmy przyjmować tę gospodarczą i finansową ofensywę Chińczyków?

Obecna debata przypomina mi dyskusję z 2007 r., kiedy m.in. w Niemczech spieraliśmy się o podejście do państwowych chińskich funduszy, które chciały inwestować w niektóre europejskie branże i przedsiębiorstwa. Przygotowując wówczas ekspertyzę dla frakcji Zielonych w Bundestagu napisałem, że zastrzeżenia wobec zaangażowania kapitałowego Chińczyków są bardzo wątpliwe, ponieważ wcześniej nikomu nie przeszkadzało, by Pekin znaczną część swoich rezerw walutowych lokował w papierach skarbowych USA. Wtedy nawet Amerykanie nie mówili o zależności od Chin. Z dzisiejszej perspektywy widać nawet, że chińskie zakupy amerykańskich obligacji uchroniły nas wszystkich przed zaostrzeniem kryzysu finansowego.

Dzisiejszą aktywność finansową Chińczyków również ocenia pan tak pozytywnie?

Oczywiście, jest to bardzo dobra wiadomość. Kupując papiery skarbowe krajów UE Chińczycy zdejmują część ciężaru z Europejskiego Banku Centralnego, który bardzo mocno zaangażował się w zakupy obligacji i który w ten sposób subwencjonuje niektóre rządy oraz ryzykuje, że stanie się swoistym „bad bankiem”. Dzięki temu redukowane są koszty kolejnych akcji ratunkowych w UE. To, co jeszcze podoba mi się w działaniach Chińczyków, to fakt, że w ten sposób zdywersyfikują oni swoje rezerwy walutowe i przyczyniają się do budowy bardziej zrównoważonego światowego systemu finansowego.

Chiny kupiły niedawno obligacje Portugalii i Hiszpanii oraz zapowiedziały, że w 2013 r., kiedy wygasną mechanizmy wsparcia dla Grecji, zrobią zakupy również u Greków. Nie przeszkadza Panu, że Chińczycy stają bankierami Europejczyków?

Nie widzę powodów, by rozróżniać między dobrym a złym kapitałem. Nie wiem również dlaczego kapitał chiński, czy rosyjski należałoby uznać za zły, a np. niemiecki dobry. Tym bardziej, że kraje UE potrzebują nowego kapitału i kto jeśli nie Chińczycy miałby go zaoferować. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia, czy na dłuższą metę ich zaangażowanie przekona rynki finansowe, ale co do zasady nie mam tu zastrzeżeń. W tej dyskusji ważna jest również kwestia sald wymiany handlowej, którą często przedstawia się jako grę o sumie zerowej. Tymczasem nie można sprowadzić nadwyżki handlowej jednego kraju do deficytu drugiego. Widać to na przykładzie Chin, które mają ogromną nadwyżkę w handlu z eurolandem, ale które równocześnie przyczyniają się do stabilizacji w strefie euro.

A czy widzi pan jakieś ryzyka związane z chińską ekspansją w Europie?

Widziałbym je raczej w dziedzinie handlu i czystej polityki niż w sferze inwestycji w europejskie firmy. Zupełnie zaś nie dostrzegam ryzyka, jeśli chodzi o nabywanie przez Chiny obligacji rządowych. Ta działalność nie jest motywowana posiadaniem odpowiedniego portfolio, które może zostać łatwo zmienione, lecz wynika z idei konfucjańskich. Ten system wartości sprawia, że Chińczycy są nastawieni na stopniowe i długoterminowe inwestycje, a w razie pojawienia się jakiś kłopotów nie wyprzedają nagle posiadanych papierów. Dlatego ich zaangażowanie na europejskim rynku obligacji nie wywoła znaczących wahań kursów – także z tego powodu, że wciąż nie są to wielkie sumy.

Według wielu analiz już za dwadzieścia lat Chiny będą mocarstwem nr 1 na świecie, oczywiście pod warunkiem, że utrzyma się ich obecne tempo rozwoju, a sytuacja w tym kraju pozostanie stabilna. Czy ten scenariusz dalszego awansu Chin jest pańskim zdaniem najbardziej prawdopodobny?

Największym partnerem handlowym Chin jest UE. Wspierając finansowo kraje południa Unii, które teraz przeżywają kłopoty budżetowe, Chińczycy stabilizują nie tylko Europę, ale również popyt na swoje produkty. Tym samym działają w swoim interesie. Dziś w Chinach do władzy powoli dochodzi nowa fala polityków, których priorytetem jest polityka wewnętrzna i większa harmonia społeczna w kraju. Tym samym są oni gotowi do bardziej agresywnej polityki zagranicznej i wojskowej. Nie mogą jednak przesadzić w tych działaniach, gdyż ich rozwój będzie tylko wtedy trwały, jeśli ich gospodarka pozostanie zorientowana na eksport i utrzyma się popyt na chińskie produkty. Częścią tej strategii jest zmniejszenie uzależnienia od amerykańskiego dolara, co uważam za bardzo sensowne. Obecna polityka FED-u i zadłużenie publiczne USA sprawiają, że ryzyka związane z dolarów są wyższe niż te, które mogą zaszkodzić strefie euro.

Wspominał pan o wielu korzyściach związanych z kapitałową ekspansją Chin w Europie, jednak nawet chińscy partnerzy w UE nie zawsze chcą się chwalić współpracą z Państwem Środka. Np. rząd Hiszpanii nie chciał się ostatnio wypowiadać na temat zakupów obligacji przez Chińczyków. Jak pan to tłumaczy?

Gabinetowi premiera José Zapatero zależy bardzo na tym, by przekonać rynki, że to właśnie jego twarda polityka i zainicjowane przez rząd reformy np. w sektorze socjalnym są tym, co wyprowadza kraj z kryzysu. Madryt nie chce, by powstało wrażenie, że ściągając inwestorów z Chin ucieka tym samym przed presją konsolidacji finansów publicznych, jaką UE wywiera na Hiszpanię.

Z materiałów opublikowanych przez WikiLeaks widać, że Amerykanie mają jednak poważne kłopoty z Chińczykami. „Jak mam twardo rozmawiać ze swoim bankierem? – miała się żalić szefowa amerykańskiej dyplomacji Hillary Clinton.

Oczywiście, że jest tak, iż to bankierzy stawiają warunki. Pieniędzy nikt przecież nikomu nie wciska. Jeśli ktoś, tak jak USA, ma wysoki deficyt handlowy, to musi skądś pożyczać pieniądze na zakup importowanych towarów. Ponieważ Chińczycy nie mają wymienialnej waluty, trudno na nich skutecznie wpływać. Chińska nadwyżka w handlu z Ameryką jest zwyczajnie amerykańskim deficytem, który dla Chińczyków stanowi oszczędności. Tej sytuacji są winni sami Amerykanie, którzy zadłużają się w Chinach.

Czy Europejczycy mogą również wmanewrować się w podobną sytuację, co Amerykanie?

Niemcom to nie grozi. Np. Adidas produkuje w Chinach, a Mercedes-Benz ze Stuttgartu tak szybko poradził sobie z kryzysem, ponieważ korzysta z dużego chińskiego popytu. To pokazuje, że dotychczasowy model współpracy jest korzystny dla obydwu stron. Tym bardziej, że również na szczeblu politycznym, np. u Angeli Merkel widać zainteresowanie współpracą z Chinami. Obecna bardzo luźna polityka pieniężna w USA prowadzi do aprecjacji euro, która szkodzi nastawionej na eksport gospodarce niemieckiej. Wspólnie z Chińczykami Europa może wywierać presję na Amerykanów  i dzięki temu uniknąć niekorzystnych dla nas zmian kursowych.

W XVIII wieku, aż do początków wieku XIX, Chiny były pod względem gospodarczym najsilniejszym państwem na świecie. Z tego, co pan mówi, wynika, że powinniśmy się nastawić na szybki powrót do przeszłości i nie powinniśmy się wcale go obawiać.

To prawda. Kiedyś światowe centrum gospodarcze leżało w Chinach i jak widać z różnych dyskusji w ramach grupy G-20, m.in. tych dotyczących polityki walutowej, sprawy wracają do tamtego punktu wyjścia. Jednak my jako Europejczycy powinniśmy cieszyć się z faktu, że Chińczycy chcą kupować nasze obligacje i wspierają naszą walutę, dzięki czemu euro wzmacnia się na światowych rynkach. Dzisiejsze decyzje finansowe Chińczyków świadczą również o tym, że myślą oni pragmatycznie i rynkowo. Po prostu przejrzeli oni działania FED-u, który drukuje coraz więcej pustych pieniędzy, i uważają politykę ECB za bardziej wiarygodną niż amerykańskiego banku centralnego, czy Bank of England. Oczywiście nie można zapominać, że Chińczycy mają też i inne oczekiwania – spodziewają się przecież, że za wsparcie strefy euro otrzymają większy dostęp do nowoczesnych technologii europejskich.

Rozmawiał: Andrzej Godlewski

Prof. Ansgar Belke jest ekspertem Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW) w Berlinie.

Ansgar Belke, fot. arch. autora

Tagi


Artykuły powiązane

Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach

Kategoria: Sektor niefinansowy
Chiny to rynek trudny, dla polskich przedsiębiorców bardzo egzotyczny, jednak aby się na nim znaleźć trzeba go dobrze poznać – wynika z książki Radosława Pyffela „Biznes w Chinach”.
Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach