Inwestycje pozostaną, ale długi mogą wzrosnąć

Samorządowcy cieszą się z porozumienia, jakie zawarli z premierem Donaldem Tuskiem. Nie zostanie wprowadzona w życie – jak tego chciał minister finansów - reguła 4-3-2-1, polegająca na obniżaniu do tylu właśnie procent deficytu wszystkich samorządów, bez zwracania uwagi na poziom ich zadłużenia. Informacja ta nie powinna jednak uspokajać mieszkańców samorządów.

Osiągnięte porozumienie zakłada, że obecny limit zadłużania, czyli do 60 proc. dochodu (przy czym obsługa zadłużenia nie może być wyższa niż 15 proc. dochodu), zostanie zastąpiony innym mechanizmem. Najważniejsze jest to, że limity zadłużenia (być może zamiast 4-3-2-1 będzie 5-3-2-1) maja się odnosić do stanu całego sektora, a nie będą obliczane dla każdej jednostki oddzielnie.

Z informacji, jakie dotarły do mediów po naradzie kilku ministrów z premierem, wynika, że o zmianie rządowej propozycji zadecydowała opinia minister rozwoju regionalnego, iż forsowane przez ministra finansów koncepcja może zagrozić wykorzystaniu unijnych funduszy na samorządowe inwestycje.

Komu teraz rośnie dług?

W ostatnich latach zadłużenie samorządów przyrastało nierówno. Jego dynamika wyraźnie spadła w 12 największych miastach, należących do Unii Metropolii Polskich, które do tej pory generowały największe zadłużenie. W roku 2010 ich zadłużenie wzrosło o 18 proc., a w miastach na prawach powiatu o 28 proc. Za to w gminach miejsko-wiejskich, a już szczególnie w wiejskich wystrzeliło ono ostro do góry, wzrastając rok do roku ponad dwukrotnie.

– Do 2009 r. zadłużenie napędzały wielkie miasta, ale one już się nasyciły kredytami i dla nich nadszedł czas spłaty – mówi prof. Paweł Swianiewicz, społeczny doradca prezydenta RP. – Potem będą musiały się ponownie zadłużyć, gdyż są to zmiany związane z cyklami inwestycyjnymi. I pewnie w gminach wiejskich za rok, czy dwa też dynamika zadłużenia spadnie.

Prof. Swianiewicz opowiada się za przyspieszeniem wprowadzenia limitów określonych w ustawie z 2009 r.

– Z symulacji, które zrobiłem wynika, że nowa regulacja ograniczy zdolności kredytowe samorządów, ale ograniczy w sposób zdrowy, czyli najbardziej tym, którzy najmniej powinni się zadłużać – mówi prof. Swianiewicz. – Narażam się samorządowcom, bo oni w większości nienawidzą tej ustawy, zwłaszcza powiaty, które mówią, że pod jej rządami stracą zdolność kredytową. Ale oni nie tracą zdolności, gdyż nigdy jej nie mieli, a ta ustawa to pokazuje. To jest oczywiście problem, że powiaty mają tak kiepski stan finansów. Dziś proponują jednak stłuczenie termometru zamiast leczenia choroby.

Według Pawła Swianiewicza trzeba zastanowić się, co zmienić po stronie dochodowej w finansach powiatów, a przy okazji przemyśleć, czy musimy mieć 380 powiatów. Gdyby ich było 200, stan ich finansów powinien być lepszy i zdolności kredytowe większe.

Na co te pieniądze?

Główny argument samorządowców, protestujących przeciw ograniczeniom w zadłużaniu się był dokładnie taki sam, jak argumentacja minister Elżbiety Bieńkowskiej – nie będziemy mieli pieniędzy na inwestycje współfinansowane przez UE, będziemy musieli wiele inwestycji przerwać, a innych nie zaczniemy. Z pewnością jest to w wielu przypadkach prawda. Ale nie cała, a w każdym razie nie w odniesieniu do wszystkich samorządów.

Mitem jest, że samorządy zadłużają się głównie na prefinansowanie projektów unijnych. Ze sprawozdań budżetowych JST wynika, że na unijne inwestycje bezpośrednio idzie zaledwie 12 proc. środków z nowo zaciąganych kredytów i pożyczek i tylko 3 proc. pieniędzy z emisji obligacji. Oczywiście kwoty zaangażowane pośrednio są wyższe, ale co by oznaczało ograniczenie samorządom możliwości zadłużania się, dokładnie nie wiadomo.

– Widać, że na projekty unijne idzie ułamek ogólnej kwoty kredytów i to nie taki wielki. Nikt dotychczas nie zrobił porządnej symulacji, tak więc nie wiemy naprawdę, na ile ten krzyk samorządów jest uzasadniony – uważa prof. Swianiewicz.

Spółki, czyli czarna dziura

Duże miasta znajdą też możliwość obejścia ewentualnych restrykcji dotyczących poziomu zadłużenia, na przykład przez spółki komunalne.

– Nie jestem za tym, żeby włączać zadłużenie spółek do długu samorządów, ale przeraża mnie, że zadłużenia spółek my nawet nie monitorujemy – mówi Paweł Swianiewicz. – Nikt nie wie na ile zadłużone są spółki komunalne. Od kilku lat w ankietach pytam miasta na prawach powiatu o nowo zaciągane zadłużenia, ale po pierwsze – tylko te miasta, po drugie – nie wszyscy mi odpowiadają, a po trzecie – nie wiem, czy mówią prawdę. Jak patrzyłem na dane z lat 2006-2009 to między 10 a 30 proc. nowego zadłużenia dużych miast, to było zadłużenie ich spółek komunalnych. Zadłużenie spółek komunalnych to może być bomba, która nam kiedyś wybuchnie, bo wskazywanie, że spółka ma osobowość prawną niczego nie rozwiązuje. Wyobraźmy sobie bankructwo wodociągów w dużym mieście. Czy miasto może powiedzieć – to osobna spółka, nas to nie interesuje?

W ustawie o samorządzie gminnym jest powiedziane, że jednym z zadań miasta jest dostarczanie usług komunalnych. Woda, ścieki, komunikacja miejska – bez nich nie ma miasta. I żaden prezydent czy burmistrz nie będzie mógł pozwolić na bankructwo spółki komunalnej, na zaprzestanie przez nią działalności.

– Nie mówię, żeby zadłużenie spółek wpisać do długu samorządów, ale powinniśmy wiedzieć, które spółki i na jakie kwoty są zadłużone. Kiedy samorządy składają sprawozdania, powinny tam dodać informację o stanie zadłużenia spółek. Radni powinni to wiedzieć, a przy okazji regionalne izby obrachunkowe i resort finansów – dodaje prof. Swianiewicz.

Tylko bank się cieszy

Co się dzieje, jeśli gmina nadmiernie się zadłuży? W naszym systemie gmina nie może zbankrutować. Jeśli się nadmiernie zadłużyła i nie jest w stanie spłacać kredytów, z ustawy wynika, że budżet państwa oferuje jej system pożyczek. Bank nie ponosi więc żadnego ryzyka, zawsze ma pewność, że cały kredyt zostanie spłacony. To znaczy, że bankowi jest obojętne, jak wygląda zdolność kredytowa gminy. W gminie może być zarząd komisaryczny i program naprawczy, który może się okazać dość dotkliwy, ale dla banku nie ma to żadnego znaczenia. Banki nie mają więc żadnej zachęty, aby badać wiarygodność kredytową gmin. Są kraje, w których takie procedury bankructwa samorządu istnieją. Pożyczkodawca może nie odzyskać całości pożyczonych pieniędzy, a skoro tak, to będzie znacznie ostrożniejszy i zastanowi się czy i ile pożyczać.

Niezależnie od kompromisu, który został (bardzo wstępnie, bo diabeł tkwi w szczegółach) zawarty, w finansach samorządów jest, jak widać, sporo problemów. O niektórych z nich mówi się mało, o innych (spółki komunalne) niemal wcale. Obyśmy się kiedyś nie obudzili w bardzo niekomfortowej sytuacji – na przykład spłacając z budżetu zadłużenie wodociągów, czy komunikacji miejskiej w swoim mieście.

Otwarta licencja


Tagi