Zakład Taurona w Będzinie
W czwartek Komisja Nadzoru Finansowego zatwierdziła prospekt emisyjny spółki Tauron. Do pierwszego notowania energetycznego kolosa na warszawskiej giełdzie może dojść jeszcze przed wakacjami.
Tauron zatrudnia ok. 28 tys. osób, sprzedaje energii elektrycznej za ponad 9 miliardów zł rocznie, kontroluje ok. 20 proc. polskich zasobów węgla kamiennego, w zeszłym roku jego zysk sięgnął prawie 900 mln zł, a aktywa przekroczyły 22 mld zł. Wcześniej mówiono o planach sprzedaży do 25 proc. akcji Tauronu, ostatecznie stanęło na tym, że w ofercie publicznej zostanie zaoferowanych do 53 proc. Widać, że minister skarbu Aleksander Grad idzie za ciosem, próbując maksymalizować efekty sukcesu, jakim była prywatyzacja PZU.
Było gorzej
Czy „operacja PZU” była tylko szczęśliwym trafem w karierze niezbyt udanego ministra, czy też na odwrót – może jego słabe pierwsze dwa lata wynikały z trafienia na zły moment?
Brak sukcesów w ciągu pierwszych dwóch lat swojego urzędowania minister Grad tłumaczy, że po swoim poprzedniku – ministrze Wojciechu Jasińskim z PiS – zastał resort nieprzygotowany do przeprowadzenia jakiejkolwiek prywatyzacji. A jak już się to udało zmienić, wybuchł światowy kryzys. Faktem jest jednak, że te prywatyzacje, do których doszło, nie budziły entuzjazmu. Tak jak prywatyzacja przez giełdę Zakładów Azotowych w Tarnowie, na której drobni ciułacze stracili – w dniu pojawienia się na GPW papiery potaniały o 6 proc. Albo wprowadzenie jesienią 2008 roku na GPW spółki energetycznej Enea. Mniejszościowy pakiet kilkunastu procent akcji spółki nabył koncern Vattenfall. Gdy w zeszłym roku resort chciał prywatyzację dokończyć, okazało się, że Vattenfall nie ma ochoty zwiększać zaangażowania w spółkę, ale za to skutecznie zniechęca do jej kupienia innych inwestorów branżowych.
Obok niepowodzenia z dokończeniem sprzedaży Enei były dwa inne – nie udała się prywatyzacja GPW i tzw. pierwszej grupy chemicznej. W efekcie zeszłoroczne wpływy ze sprzedaży państwowych firm sięgnęły ledwie połowy z zaplanowanych 12 mld złotych. Przy tej porażce bledły drobniejsze wpadki ministra, w rodzaju zamieszania ze zmianą zarządu PKO BP. Natomiast ogromne prestiżowe i polityczne znaczenie miała kompromitacja w sprawie nieudanej sprzedaży stoczni w Gdyni i w Szczecinie tajemniczemu „katarskiemu inwestorowi”. Minister Grad do ostatniej chwili zapewniał, że pieniądze zaraz wpłyną. Nie wiadomo – zmyślał czy padł ofiarą intrygi. Oczekiwano, że poda się do dymisji albo zostanie zdymisjonowany przez premiera Tuska.
Karta się odwraca
Ministra skarbu uratowało doprowadzenie do ugody z Eureko w sprawie PZU, a także zła sytuacja budżetowa. Tegoroczny plan rządowych przychodów i wydatków przewiduje uzyskanie z prywatyzacji 25 mld złotych. Bez tych pieniędzy konieczne byłoby zwiększenie deficytu, a w ślad za tym puchłby polski dług, przekraczając w tym roku poziom 55 proc. relacji do PKB. To uruchomiłoby zaś procedury przewidziane w ustawie o finansach publicznych i wybory parlamentarne i samorządowe jesienią 2011 roku toczyłyby się w cieniu przygotowywania budżetu na 2012 rok, przewidującego m.in. zamrożenie płac budżetówki i ograniczenie waloryzacji rent i emerytur.
W praktyce wraz z wyśrubowanym planem prywatyzacyjnym minister Grad dostał więc ważną misję polityczną – uratowania rządu Donalda Tuska. Na przestrzeni paru zaledwie miesięcy minister-nieudacznik, z którego naśmiewały się media, zamienił się w opatrznościowego męża stanu. Zaczął od wyzbywania się tak zwanych resztówek – czyli akcji tych przedsiębiorstw, w których państwo zostawiło sobie po kilka procent. To był krok niby oczywisty, ale trudny, bo godzący w interesy politycznych nominatów zasiadających w radach nadzorczych spółek z udziałem skarbu państwa. Warto zwrócić uwagę, że aż 90 proc. ubiegłorocznych transakcji prywatyzacyjnych dotyczyło firm, w których Skarb Państwa miał poniżej 10 proc. udziałów.
– Minister rzeczywiście jest orędownikiem własności prywatnej, to nie jest udawane. Moim zdanie, jeśli chodzi o prywatyzację, to naprawdę ma dobre zamiary – twierdzi świetnie znający problemy prywatyzacji ekonomista z UMCS prof. Maciej Bałtowski. Jego zdaniem Grad miał początkowo związane ręce, gdyż koledzy z rządu obawiali się o reakcję społeczną na szeroką prywatyzację. Jednak obawy o budżet pozwoliły ministrowi wreszcie zabrać się do roboty. W stworzeniu dobrej atmosfery wokół prywatyzacji pomogło mu zbudowanie dobrych relacji medialnych i z rynkiem finansowym.
Dzięki giełdzie i OFE
Na razie Ministerstwo Skarbu jest na fali. Część analityków, jak cytowany przez „Gazetę Wyborczą” Alfred Adamiec z firmy Efect, obawia się o szanse Tauronu. Podkreśla, że w ciągu miesiąca, jaki minął od oferty PZU, pogorszyła się koniunktura na giełdach, a na dodatek Tauron jest słabo rozpoznawalny przez przeciętnego zjadacza chleba. Inni – jak Adam Ruciński, b. szef Związku Maklerów i Doradców – machają ręką na te wątpliwości, mówiąc, że „jak pójdzie fama, że minister sprzedaje tanio kolejną spółkę po PZU, to inwestorzy się zapiszą na jej akcje. Nie będzie miało znaczenia, czy to Tauron, czy spółka XYZ, bo są przekonani, że kupując od ministra, można zarobić”.
Resortowi skarbu pomaga też znakomita współpraca z OFE, którą Grad zawdzięcza ministrowi finansów finansów Jackowi Rostowskiemu. Rostowski jesienią zeszłego roku zdrowo nastraszył Otwarte Fundusze Emerytalne, proponując zabranie im części składki i przekazanie jej do ZUS. Zagrożone fundusze zaczęły rozglądać się za sojusznikiem. Aleksander Grad wyszedł im naprzeciw, proponując, aby w tym roku kupiły przynajmniej jedną trzecią akcji oferowanych przez Skarb Państwa. I fundusze kupiły 30 proc. oferowanych akcji KHGM, uczestniczyły w dokończeniu prywatyzacji Mennicy, a logistycznym majstersztykiem był zakup przez nie pakietu akcji kopalni Bogdanka. Jak opowiada ekonomista z lubelskiego UMCS i jeden z najlepszych w Polsce speców od prywatyzacji prof. Maciej Bałtowski, zaskoczenie było tak wielkie, że gdy pod kopalnię podjechała ekipa telewizyjna, by prosić o komentarz szefa związku zawodowego, ten sądził, że robią sobie z niego żarty.
Doświadczenie z Bogdanką – ale także z KGHM – może procentować w przyszłości, gdy resort będzie chciał zmniejszyć zaangażowanie w akcje któregoś z wielkich przedsiębiorstw, a będzie obawiał się reakcji związków zawodowych. Jeśli spółka jest już notowana na giełdzie, to sprzedaż OFE kolejnych pakietów akcji może odbyć się błyskawicznie, zanim związkowcy zdążą zmobilizować się do protestu.
Swoją drogą po fiasku zeszłorocznego strajku ostrzegawczego w KGHM wcale się do awantur nie palą. Wiceminister Leszkiewicz: – Jeśli chodzi o współpracę ze związkami zawodowymi, to mamy przykłady odpowiedzialnej postawy. Związkowcy wiedzą, że prywatyzacja oznacza dla firmy kapitał, często know-how, dostęp do nowych rynków zbytu, do surowców. A gdy firma się rozwija, to pracownicy korzystają z tego w pierwszym rzędzie. Doceniamy tego partnera i przy każdym projekcie staramy się zadbać o to, żeby strona społeczna na prywatyzacji zyskiwała. Często z prowadzonym przez nas procesem wiążą się zobowiązania ze strony inwestorów, np. dotyczące pakietów socjalnych. Przykładem spółki w Bukowej Górze czy Markowiczach.
Bardziej dosadnie mówi o ministerialnej taktyce ekonomista Stefan Krajewski z łódzkiego uniwersytetu. Jego zdaniem „związki zawodowe kupiono, żeby zachęcić je do prywatyzacji”. – W większości przedsiębiorstw energetycznych załogi wywalczyły pewność zatrudnienia w perspektywie 10-15 lat, zapewniły sobie wieloletni wzrost płac, wysokie odprawy. To wszystko, plus należne załodze akcje, to cena za zgodę na nieblokowanie prywatyzacji – mówi profesor Krajewski, który podkreśla, że kij ma też drugi koniec. Nadmiar pracowniczych gwarancji odstręcza dużych inwestorów.
Giełdowa i energetyczna monokultura
Resort skarbu i tak woli prywatyzację przez giełdę, która jest nie tylko bardziej przejrzysta, a więc politycznie bezpieczniejsza, ale – jak podkreśla wiceminister Leszkiewicz – także wzmacnia pozycję GPW w regionie. Wiceminister mówi, że „planowana suma 25 mld przychodów z prywatyzacji powinna zostać osiągnięta, jeśli nie dojdzie na rynkach do jakichś nieprzewidywalnych wydarzeń i jeśli w gospodarce utrzymają się pozytywne tendencje”. Te zastrzeżenia pokazują problem – sukces tegorocznej prywatyzacji zależy od tego, czy utrzyma się giełdowa koniunktura.
Dlatego tak ważna wydaje się prywatyzacja Energi, którą podobno zainteresowane są duże zachodnie koncerny, takie jak GDF Suez, EdF czy E.On (a także Jan Kulczyk). Gdyby doszło do sprzedania jej inwestorowi branżowemu, byłby to ważny sygnał – od dobrych paru lat nie było udanej prywatyzacji tego typu dotyczącej dużego polskiego przedsiębiorstwa.
Choć na liście spółek przeznaczonych do sprzedaży figuruje ok. 350 firm, to tak naprawdę poza energetyką liczy się tylko chemia i GPW. Do sprzedania pozostaje oczywiście jeszcze górnictwo, ale na ten temat resort najchętniej milczy.
Koncepcja prywatyzacji branży chemicznej zmieniała się w ostatnich latach kilkukrotnie. Najpierw miało dojść do konsolidacji branży w obrębie dwóch grup. Ponieważ nie udało się pogodzić interesów poszczególnych podmiotów, próbowano prywatyzacji kawałkami. Też bez sukcesów. Prywatyzacja Zakładów Azotowych Kędzierzyn-Koźle nie udała się, gdyż Skarb Państwa pobrał z zakładu dywidendę za zeszły rok w maksymalnej wysokości. W efekcie pozbawienia ZAK funduszy własnych banki wstrzymały finansowanie budowy instalacji do produkcji kwasu azotowego, koniecznej dla wypełnienia unijnych wymogów ekologicznych. To z kolei miało wpływ na niepowodzenie negocjacji z niemiecką firmą PCC, która zaproponowała zbyt niską cenę.
Wiceminister Leszkiewicz zapewnia, że w II półroczu resort wróci do tematu prywatyzacji pierwszej grupy chemicznej, w której obok Zakładów Azotowych Kędzierzyn-Koźle są też notowane już na giełdzie Azoty Tarnów (ZAT) i Ciech S.A. – Można np. wykorzystać to, że Tarnów jest spółką giełdową. Będziemy analizowali, jaki tryb prywatyzacji przyjąć, i nie wykluczamy żadnego rozwiązania, jeśli chodzi o ZAK i ZAT. Natomiast jeśli chodzi o Ciech, to trzeba najpierw rozluźnić gorset zadłużenia, który krępuje spółkę, i dopiero wtedy wyjść z nią do inwestorów – mówi Leszkiewicz, dodając że „może to być także czas na ewentualne konsolidacje”.
Innymi słowy – firmy muszą dogadać się między sobą. To jest możliwe. Krzysztof Jałosiński, prezes ZAK , podkreśla, że prywatyzacja jest dla jego spółki kluczowa.
– Aby rozszerzyć rynek działania, potrzebujemy przede wszystkim dostępu do finansowania oraz konsolidacji z innymi podmiotami w branży. Biorąc pod uwagę efekty synergii: surowcowej i produktowej, a także możliwość dywersyfikacji produktowej, w naszym przypadku najlepszy byłby scenariusz połączenia się z ZA Tarnów – zauważa Jałosiński. – Musimy razem z naszymi partnerami z Tarnowa wyjść naprzeciw wyzwaniom stawianym nam przez światowe koncerny, które mają niższe koszty funkcjonowania oraz większy potencjał finansowy. W Europie firmy chemiczne proces konsolidacji mają za sobą, dla nas staje się ona koniecznością.
Prezes ZAK dodaje, że konsolidacja jest ważna dla spółki także z uwagi na „możliwość oddziaływania na gremia decydujące o legislacji, np. w UE. Sprawą, która będzie istotna dla przemysłu chemicznego, jest też kwestia kosztów energii, efektywności energetycznej i limity emisji CO2”.
A może nie teraz?
Czy to dobrze, że to potrzeby budżetu wymuszają prywatyzację? Profesor Stefan Krajewski z łódzkiego uniwersytetu uważa, że w kryzysie trudno uzyskać dobrą cenę. – Pytanie jest – mówi Krajewski – o ile więcej moglibyśmy dostać w dobrych czasach? 20-30 procent? Może mimo wszystko lepiej byłoby zadłużyć się?
Niekoniecznie. Na przykład 10 proc. akcji KGHM resort sprzedał na początku roku w cenie 103 złote za akcję – mniej niż maksimum 135 zł z 2007 roku, ale powyżej przeciętnego poziomu poniżej 100 złotych w ciągu ostatnich czterech lat (w zeszłym roku przez parę miesięcy kosztowały poniżej 50 zł). Ale kwestia prywatyzacji to nie tylko pieniądze dla Skarbu Państwa, ale także szansa dla firm. Przedstawiciel jednej z szykowanych do prywatyzacji spółek mówi, że dziś jej zarząd traci mnóstwo energii na utrzymywanie relacji z ministerstwem i bieżące zarządzanie zakładem. Nie ma miejsca na stawianie sobie długofalowych wyzwań, skoro zmienna koniunktura polityczna może z dnia na dzień spowodować wymianę zarządu. Z kolei prof. Bałtowski dorzuca, że upolitycznienie prowadzi do tego, że „dobór menedżerów do zarządzania spółkami pozostającymi pod kontrolą państwa nie jest najlepszy”. – Trudno, żeby było inaczej, choćby ze względu na ograniczenia wynikające z ustawy kominowej – uważa Bałtowski. – Wyjątkowo się zdarza taki menedżer jak Andrzej Klesyk, który podjął się kierowania PZU bardziej dla idei niż dla pieniędzy.
Może więc kryzys jest jednak jedyną szansą na ostateczne „odpaństwowienie” i odpolitycznienie naszej gospodarki? Bałtowski wspomina, że na liście spółek strategicznych, które mają pozostać w rękach Skarbu Państwa, kiedyś było ich sto kilkadziesiąt. Potem 50. Potem 30. A teraz zostało ich tylko 13 i wreszcie jest w miarę jasne, do czego są państwu potrzebne – to przede wszystkim przedsiębiorstwa infrastrukturalne i sieciowe, istotne z punktu widzenia strategicznego bezpieczeństwa polskiej gospodarki (choć np. o Lotos można by się tu spierać).
– Jeżeli firma chce uczestniczyć w obiegu gospodarczym w pełny sposób i mając możliwości wchodzenia w rożnego typu transakcje, to musi mieć prywatną strukturę kapitału – dodaje prezes GWP Ludwik Sobolewski. – Tylko zaś firmy mające taką zdolność mogą działać efektywnie na rynku i przysparzać zysków swym udziałowcom. Jeżeli rynek w danym segmencie ma wysoki poziom konkurencyjności, staje się to wręcz warunkiem – oczywiście niewystarczającym, lecz zarazem koniecznym – długoterminowego funkcjonowania przedsiębiorstwa na takim rynku.
25 mld w zasięgu ręki?
Czy uda się zebrać planowane 25 mld złotych z prywatyzacji? W okresie styczeń-czerwiec br. resort skarbu znalazł inwestorów za 7,2 mld złotych. Większość analityków ocenia wartość Tauronu na 12-14 mld złotych, co by znaczyło, że planowana sprzedaż 52-53 proc. akcji holdingu energetycznego może dać kolejnych 7 mld zł. Podobnego rzędu wielkości może przynieść prywatyzacja Energi i Enei. Jeśli do tego dodać 3-4 miliardy złotych za Giełdę Papierów Wartościowych, spółki chemiczne i rozmaitą drobnicę, to cel jest w zasięgu ręki.
Warto jednak pamiętać, że minister Grad ma asa w rękawie. Jeśli nawet nie powiedzie się prywatyzacja Energi i Enei, to resort może sprzedać nawet do 20 proc. akcji PGE (ma ich obecnie 85 proc.) za nawet ponad 8 mld złotych.
A jak takiej potrzeby nie będzie? Przyszłoroczne plany prywatyzacyjne opiewają na ledwo 7 miliardów. Któż jednak zaręczy, że budżetowe potrzeby nie zmuszą rządu do podwyższenia tej kwoty?