W 1992 r., rok po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości, pojechaliśmy z kolegami ze Studenckiego Centrum Filmowego w ukraińskie Karpaty kręcić film dokumentalny o Hucułach. „Chcecie? Pokażę wam polską kosę” – zaproponował pewnego dnia gospodarz, u którego się zatrzymaliśmy. Trochę zmieszani dziwną propozycją przytaknęliśmy, a po chwili nasz rozmówca wrócił z długim trzonkiem, na końcu którego błyszczał cienki pasek metalu. „To kosa jeszcze z przedwojennej Polski, dostałem ją od ojca i co roku właśnie nią zaczynam koszenie, żeby praca szła lekko” – tłumaczył. Przedwojenna, polska kosa, podobnie jak wybudowana w okresie II RP „polska droga”, którą nas woził, już wtedy były za wschodnią granicą synonimem jakości z wręcz magicznymi właściwościami. Minęło prawie trzydzieści lat i Polska znów stała się symbolem jakości, wzorem do naśladowania w debacie o kierunku rozwoju gospodarczego całej Ukrainy.
Dogonić króliczka
W momencie rozpadu ZSRR ukraiński PKB przewyższał polski. Dziś jest porównywalny z PKB województwa mazowieckiego. Ukraina znajduje się niestety na niechlubnej liście 18 krajów świata, których gospodarka w latach 1990 – 2017 skurczyła się zamiast się rozwinąć. Średnioroczny spadek ukraińskiego PKB w tym okresie wyniósł 0,2 proc. Realnych szans na zmianę sytuacji obecnie nie ma.
„Żeby osiągnąć polski poziom rozwoju gospodarczego, PKB Ukrainy powinien rosnąć co roku o 6 proc. I to przez 20 lat. Zakładany przez rząd wzrost 4 proc. rocznie nie wystarczy” – oceniał przedstawiciel Unii Europejskiej w Kijowie Goesta Ljungman. Jeszcze bardziej srogi w swoich ocenach jest Dimitar Bogow z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, który uważa, że chcąc dogonić sąsiednie gospodarki Kijów potrzebuje aż 7 proc. wzrostu PKB rocznie.
Według Ljungmana Ukraina, ze względów systemowych, jest na straconej pozycji. Międzynarodowa Organizacja Pracy prognozuje, że w latach 2018 – 2030 liczba osób w wieku produkcyjnym będzie malała o 1,2 proc. rocznie. Wkrótce nie będzie komu pracować na rozwój kraju, a bez reform znaczącego wzrostu produktywności, o więcej niż 2,5 proc. rocznie, nie da się wycisnąć.
Ukraińscy eksperci ekonomiczni analizują polskie rozwiązania i stawiają je jako wzór do naśladowania, ale przyznają, że kolejne ekipy za nic mają polskie doświadczenia i forsują archaiczne rozwiązania. Jeśli wierzyć ich opiniom Polska nie musi obawiać się konkurencji ukraińskiego przemysłu.
Ukraina znajduje się na niechlubnej liście 18 krajów świata, których gospodarka w latach 1990 – 2017 skurczyła się zamiast się rozwinąć.
Anatolij Amelin porównuje sytuację producentów obu krajów i stwierdza, że ukraiński przedsiębiorca na starcie przegrywa konkurencję z polskim, jeśli wytwarza analogiczny produkt, bo koszty kredytów dla biznesu są astronomiczne. „W Polsce wasz konkurent weźmie kredyt na 5 lat z oprocentowaniem 5 proc. rocznie. Na Ukrainie weźmiecie na 3 lata z oprocentowaniem 20 proc. W rezultacie produkcja ukraińskiego producenta będzie droższa od polskiej o minimum 20 proc. z powodu kosztów kredytowych” – wylicza.
Nad Dnieprem od dawna przyglądają się też polskiemu rolnictwu i gryzą palce, porównując wyniki gospodarujących przeważnie na kiepskich gruntach naszych rolników indywidualnych z tymi, które na świetnych czarnoziemach osiągają dysponujące praktycznie nieograniczonymi finansami ukraińskie agroholdingi.
„W Polsce z 4,75 mln hektarów ziemi państwowej w 1992 r. pozostało trochę ponad milion ha oddanych w dzierżawę i 200 tys. ha wolnych, mniej atrakcyjnych pól. To przy 18,8 mln ha całej ziemi rolnej. Na Ukrainie są 42 mln ha ziemi rolnej, a gospodarstw rolnych jest 100 razy mniej (Polska 3 mln gospodarstw, Ukraina 33-46 tys.)” – analizuje Jurij Romanenko z think-tanku Ukraiński Instytut Przyszłości.
Przy tym, jak zauważa, sektor rolny w Polsce daje 3,3 proc. PKB, czyli około 19 mld dolarów. Rolnictwo Ukrainy w 2018 r. przyniosło 18,8 mld dolarów. Poza tym polskie rolnictwo wypełnia rolę społeczną i daje impuls napędowy całej gospodarce stymulując konsumpcję, bo w pierwszym kwartale 2020 r. w tym sektorze pracowało półtora miliona Polaków, a na Ukrainie w 2019 r. zatrudnionych było zaledwie 408 tys. „Na tym polega główna różnica. Polski sektor rolny produkuje na dwa razy mniejszej powierzchni tyle samo co Ukraina, dając trzy razy więcej miejsc pracy. A uwzględniając emigrantów zarobkowych z Ukrainy, jeszcze więcej” – napisał Romanenko. Ukraińcy z aprobatą patrzą też na polskie rozwiązania dotyczące ograniczeń obrotu gruntami rolnymi. Liczni komentatorzy podkreślają, że Polska rozwija drobne rolnictwo i w przeciwieństwie do Ukrainy nie dopuszcza do koncentracji gruntów.
Rolnictwo Ukrainy w 2018 r. przyniosło 18,8 mld dolarów, a w 2019 r. na roli pracowało zaledwie 408 tys. osób.
Ekonomista Wiaczesław Czerkaszyn zwraca uwagę na projekt wprowadzenia w Polsce tzw. estońskiego CIT, zaprezentowany w czerwcu przez premiera Mateusza Morawieckiego. O podobne rozwiązanie, znane pod nazwą podatku od wyprowadzonego kapitału (NNWK), ukraińscy przedsiębiorcy bezskutecznie walczą od kilku lat.
„Ukraina, która zaczęła dyskusję o wprowadzeniu podatku od wyprowadzonego kapitału pięć lat temu, w dużej mierze pod naciskiem MFW, z powodu niezdecydowania polityków nie dała rady posunąć jego wprowadzenia dalej niż poza polityczne obietnice i złożenie w parlamencie projektów ustaw bez zamiaru wdrożenia. Zmarnowano czas i możliwości, a nasz sąsiad, Polska pewnie idzie naprzód” – komentował Czerkaszyn. Pod jego postem w sieci społecznościowej ukraińscy przedsiębiorcy pisali, że 1 stycznia 2021 r. to dobry czas, by otworzyć firmę w Polsce.
„Przedsiębiorcy mogą działać efektywnie w dowolnym systemie. I w sowieckim, i w autorytarnym. Ale nie masowo. Za to kraj może odnieść sukces tylko wtedy, jeśli przedsiębiorcy będą masowo odnosić sukcesy bez nadludzkich wysiłków. Kiedy nie ma barier dla startu. W naszym przypadku powinny zostać przeprowadzone takie zmiany, żeby w ciągu roku pojawiły się dwa miliony osób prowadzących działalność gospodarczą i pół miliona spółek. To realny wskaźnik efektywności działań rządu. W Polsce w ciągu pierwszych dwóch lat reform wyrosło 600 tys. firm. U nas tak dokręcono śrubę, że nawet się nie zbliżamy do takich wskaźników” – oceniał Paweł Sebatianowicz ze Stowarzyszenia Ukraińskich Przedsiębiorców.
Mity na osłodę
Na przyzwyczajonej do wyciągania ręki po zagraniczne wsparcie finansowe Ukrainie czasami próbują sobie osłodzić polskie sukcesy gospodarcze „winiąc” za nie unijne wsparcie finansowe dla naszego kraju. Jak zauważa ekspert rozwoju regionalnego Wiaczesław Gorobec, wpływ unijnych dotacji na sukces polskiej gospodarki jest bardziej wyobrażony niż rzeczywisty. Dopłaty do rolnictwa wciąż są znacznie niższe niż na Zachodzie, a unijne środki z funduszy strukturalnych to śladowa część polskiego PKB. „Poza tym Polska jest nie tylko biorcą,” – podkreślał – „ale i sama co roku wpłaca niemałą kwotę do unijnego budżetu, co oznacza, że część przyznanych krajowi funduszy strukturalnych to w rzeczywistości redystrybuowane via Bruksela pieniądze polskich podatników.”