Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Grecja i tak zostanie wypchnięta ze strefy euro

Bankructwo Grecji kolejny raz tylko odroczono. Jest to jedynie doraźne rozwiązanie. Grecka gospodarka jest niekonkurencyjna i najdalej za kilka miesięcy na nowo trzeba ją będzie ratować. Dewaluacja zewnętrzna lub wewnętrzna nie pomogą, a pozostanie kraju w unii walutowej jest coraz mniej prawdopodobne.
Grecja i tak zostanie wypchnięta ze strefy euro

Wolfgang Schäuble, minister finansów Niemiec, jest przeciwny udzielaniu Grecji dalszej pomocy. (CC By-SA World Economic Forum)

20 lutego w nocy zażegano kryzys grecki namaksymalnie tydzień. 27 lutego niemiecki parlament będzie bowiem głosował nad drugim pakietem pomocowym dla Aten i zgodą na wykorzystanie EFSF dla ochrony nowych greckich obligacji. Angela Merkel powinna to głosowanie wygrać, chociaż sprzeciwia się jej własny minister finansów – Wolfgang Schäuble i coraz liczniejsza grupa polityków.

Potem mamy 10 i 11 marca – kiedy nastąpi zamiana obligacji i należy mieć nadzieję, że wszystkie formalności będą już dopełnione. W kwietniu Grecję i Francję czekają wybory. Jeśli nowy grecki rząd będzie dalej ciął wydatki, protestujący się zmęczą, a 6 maja drugą turę wyborów we Francji wygra Nicolas Sarkozy, dopiero wówczas będzie można powiedzieć, że wszystko zostało po staremu.

Nawet ta pobieżna wyliczanka wskazuje, że utrzymywanie Grecji w strefie euro za wszelką cenę skończy się prędzej czy później. Szczególnie, że nie jest to tanie przedsięwzięcie.

Jak podaje Bruegel Institute dług publiczny Grecji we wrześniu 2011 roku wynosił 347 miliardów euro, z czego Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz państwa strefy euro pożyczyły 80 miliardów euro. Resztę wyłożył Europejski Bank Centralny oraz sektor prywatny. Do tego należy dodać świeże 130 miliardów drugiego pakietu pomocowego.

Te pieniądze są nie do spłacenia w żadnym rozsądnym terminie. Szczególnie, że grecka gospodarka skurczyła się o 6.8 procent w 2011 roku, a od wybuchu kryzysu w 2008 roku już ponad 16 procent. Dług publiczny wynosi ponad 160 procent PKB i nawet w wewnętrznych analizach Troiki udowodniono, że gdyby polityka ostrych cięć zadziałała (a że nie działa to zupełnie inna sprawa), wówczas spadnie do 129 procent PKB w 2020 roku. Dlatego, wpisanie do finalnego porozumienia zadłużenia na poziomie 120,5 procent PKB może dziwić.

Z drugiej strony może to być furtka, którą zostawiła sobie Angela Merkel, jeśli przed wyborami w Niemczech w 2013 roku chciałaby zmienić zdanie i przestać finansować Grecję. Zniecierpliwienie w Niemczech bowiem narasta. Subtelnie wyraża je Wolfgang Schäuble, mniej subtelnie CEO Boscha i doradca Merkel – Franz Fehrenbach, który w wywiadzie dla Manager Magazin powiedział, że „państwo fikcyjnych emerytów i bogatych ludzi, którzy nie płacą podatków, państwo bez funkcjonującej administracji nie powinno się znajdować w Unii Europejskiej”.

Coś jest na rzeczy – Grecja ma przestarzałą strukturę gospodarki i eksportuje proste produkty. Dla takiego kraju teoretycznym wyjściem mogłoby być wyjście ze strefy euro i dewaluacja starej waluty – drachmy. Płace Greków byłyby wtedy konkurencyjne na tle strefy euro, a ceny dla turystów bardziej atrakcyjne.

Dlaczego to wyjście tylko teoretyczne? Po pierwsze taka operacja byłaby bardzo trudna nie tylko ze względów formalnych. Greckie gazety kreśląc takie scenariusze zaczynają od runu na banki, przerw w dostawie paliwa, a kończą na stanie wojennym. Po drugie – w wyniku dewaluacji drachmy przynajmniej o 50 procent greckie zadłużenie denominowane w euro wzrosłoby z dzisiejszych 160 procent do 320 procent. Tego zaś nie da się spłacić do końca świata.

Teoretycznie możliwa jest także dewaluacja wewnętrzna – tzn. dalsze obniżanie płac i świadczeń do takiego poziomu, który przyciągnąłby inwestycje zagraniczne i pozwolił odzyskać konkurencyjność. Do tego należałoby zmienić jednak mentalność samych Greków.

Grecka tragedia polega na tym, że nawet obecny scenariusz – restrukturyzacja w ramach strefy euro powoli się wyczerpuje. „W strefie euro jest wielu takich, którzy już nas nie chcą” – zauważył grecki minister finansów Evangelos Venizelos po tym jak Niemcy, Finlandia i Holandia chciały przełożyć część greckiego pakietu pomocowego  na kwiecień po wyborach w tym kraju.

Co prawda z tego pomysłu szybko się wycofano, ale szukanie pretekstów do wypchnięcia Grecji ze strefy euro dopiero się zaczęło.

Europejscy politycy nabierają bowiem pewności, że uspokoili rynki i ustawili wokół Grecji zapory ogniowe, które powstrzymają rozprzestrzenianie kryzysu. Wierzą także w Europejski Bank Centralny, który w grudniu 2011 roku udzielił bankom komercyjnym niskooprocentowanych pożyczek na 489 miliardów euro, a 29 lutego ma tę operację powtórzyć. Łącznie da to bankom prawie bilion euro, co nie pozostaje bez wpływu na spadek rentowności obligacji wszystkich krajów strefy euro . Wszystkich oprócz Grecji i Portugalii.

Czas pokaże czy intuicja europejskich polityków nie zawiedzie i zmuszenie do odejścia Greków nie spowoduje wydarzenia na miarę upadku Lehman Brothers. To jest teraz główna obawa, bo samą Grecją niestety nikt już się nie przejmuje.

Wolfgang Schäuble, minister finansów Niemiec, jest przeciwny udzielaniu Grecji dalszej pomocy. (CC By-SA World Economic Forum)

Otwarta licencja


Tagi