Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

To politycy, a nie banki odpowiadają za kryzys

Regulacje bazylejskie zwiększą bezpieczeństwo sektora bankowego, ale ich koszt osłabia wzrost światowej gospodarki. Politycy już to zauważyli. Z niektórych wymogów się wycofują, wdrożenie innych odkładają. A kluczem do zażegnania kryzysu jest dyscyplina fiskalna, której politycy, a nie banki, muszą stawić czoła – mówi Krzysztof Kalicki, prezes DB Polska
To politycy, a nie banki odpowiadają za kryzys

Krzysztof Kalicki, prezes Deutsche Bank Polska (Fot. DB Polska)

Obserwator Finansowy: Z regulacjami Bazylea III rzeczywiście będzie bezpieczniej?

Krzysztof Kalicki: Na pewno pozytywnym efektem Bazylei III jest to, że bezpieczeństwo wzrośnie, ale skutkiem zacieśnienia regulacji i zwiększenia wymogów jest zmniejszenie akcji kredytowej i wzrost kosztów ponoszonych przez banki.

Banki ograniczają kredyty, bo boją się regulacji, czy ze względu na gospodarczą dekoniunkturę?

Wobec zwiększających się wymogów kapitałowych, które są lub mają być wprowadzone przez Bazyleę III, banki ograniczają tę część bilansu po stronie swoich aktywów, która może być zaangażowana w kredytowanie. I według różnych ocen, tempo wzrostu kredytów będzie mniejsze od kilku do kilkudziesięciu punktów bazowych. Oczywiście trudno powiedzieć, ile z tego jest spowodowane przez czynnik koniunkturalny, a ile przez regulacyjny.

Ale trzeba pamiętać, że także kolejny wymóg – utrzymywania wysokiej płynności – oznacza mniejsze dochody, ponieważ koszt alternatywny jest dosyć wysoki. Sam też wymóg jest daleki od poziomu optymalnego z punktu widzenia banku. Banki będą więc zmuszone utrzymywać znacznie większą płynność, niż wynikałoby to tylko ze względów biznesowych.

Jakie koszty kreują te nowe regulacje?

Generalnie są to dwa rodzaje kosztów: utrzymywania systemu nadzoru zewnętrznego w postaci regulatorów oraz koszty wewnętrzne, związane z zasilaniem regulatorów w informacje i z koniecznością stworzenia biurokratycznych systemów oceny oraz monitorowania banku w zakresie wszystkich rodzajów ryzyka. Zacznie również funkcjonować unia bankowa, na którą składają się nie tylko kwestie regulacyjne dyrektywy CRD IV, ale i system gwarantowania depozytów, cała koncepcja związana z systemem uporządkowanej upadłości i likwidacji banków, czyli resolution, oraz wspólnego europejskiego nadzoru.

Dużo w tym biurokracji…

I jak każdy system biurokratyczny będzie to wiele kosztowało. Na przykład gwarancje depozytów – nie wiadomo, jeszcze ile i kto by miał na to płacić. Ale już teraz widzę jak wielkie obciążenia ponosi Deutsche Bank tworząc program resolution, czyli rozwiązywania problemów w przypadku zagrożenia upadłością. Podstawowa dokumentacja liczy już parę tysięcy stron. Cała wielka grupa ludzi jest zaangażowana tylko w to, żeby taki dokument przygotować.

O ile konkretnie spełnianie wymogów raportowania do nadzorcy podnosi koszty w Pana banku?

Nie mam dokładnych obliczeń, ale intuicyjnie mniej więcej o 20-30 proc. w ciągu ostatnich kilku lat i te koszty z roku na rok rosną. Coraz więcej ludzi mamy na zapleczu, którzy zajmują się kwestiami regulacyjnymi i coraz mniej tych, którzy przynoszą dochody. To proces niepokojący. Gdy przychodziłem do banku 15 lat temu, to w back-office pracowała może jedna trzecia pracowników. W tej chwili – ponad połowa. To pokazuje, jak w tym czasie wzrosły wymogi informacyjne. Poza tym zwiększą się też opłaty związane z bezpieczeństwem systemu.

Bardzo to będzie dotkliwe?

Na pewno dużym problemem będzie podwyższenie opłat na Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Kalkulacje, których dokonujemy pokazują, że koszty wzrosną w Grupie DB nawet o 50 mln zł, a w skali sektora bankowego mogą sięgnąć nawet 1,5 mld zł rocznie. Nie wiemy ostatecznie, jakie stawki zostaną przyjęte, ale bardzo poważnie obawiamy się ich wysokości.

Zgoda, ale to cena, jaką trzeba zapłacić za bezpieczeństwo systemu.

To nie jest problem bezpieczeństwa, tylko optymalizacji nakładu i wyniku. Najłatwiejszą odpowiedzią na problemy gospodarcze jest tworzenie nowych regulacji. Powstaje jednak pytanie, czy jest to najwłaściwsza odpowiedź z punktu widzenia gospodarki, inicjatywy, rozwoju, zdolności do wypełniania przez bank funkcji pośrednika finansowego. Słowem – czy koszty, które trzeba ponieść są optymalne z punktu widzenia bezpieczeństwa. I wydaje się, że idziemy zbyt daleko.

Jest inne wyjście?

Trzeba zastanowić się, jaka jest marginalna korzyść ze skomplikowania tego systemu i zbiurokratyzowania procesu w stosunku do kosztów, które instytucje ponoszą, żeby takim wymogom sprostać. Do analizy dokumentów związanych z Bazyleą III czy dyrektywą CRD IV, z uwagi na ich ogromną objętość, trzeba zatrudniać rzesze wyspecjalizowanych fachowców i kancelarie prawne, które często tylko fragmentarycznie potrafią znaleźć właściwe interpretacje przepisów. A przy tym wszystkim i tak nikt nie zagwarantuje, że kryzysy nie będą wybuchać w przyszłości.

Dlaczego? Przecież intencje polityków i regulatorów są jasne – nigdy więcej kryzysu spowodowanego przez banki.

Regulacje Bazylei II okazały się niewystarczające z punktu widzenia zarządzania ryzykiem. Złożoność rynków finansowych i zdolność banków do wykorzystywania sytuacji rynkowych była tak duża, że doprowadziły do załamania się systemu. Odpowiedzią jest dalsze zwiększenie szczegółowości regulacji i Bazylea III.

Dziś jednak już nikt nie kwestionuje, że do kryzysu doprowadziły polityka deficytów w gospodarce amerykańskiej i europejskiej, powiązana z ekspansywną polityką Rezerwy Federalnej oraz Europejskiego Banku Centralnego. Banki nie są całkiem bez winy, bo wzięły udział w tym procesie. Ale pytanie, czy mogły nie wziąć, skoro akcja kredytowania nieruchomości w USA była tak silnie wspierana, a finalne ryzyko związane z rynkiem kredytów hipotecznych brały na siebie agencje rządowe.

A co z wewnętrzną oceną ryzyka w bankach?

Jeżeli była szansa na zrobienie biznesu i to biznesu dość pewnego, zgodnie z obowiązującymi regulacjami, to zadziałał mechanizm: skoro jest dozwolone, skoro jest bezpieczne, bo za tym stoi państwo, to trzeba wykorzystać okazję. Jeżeli regulator w Europie mówił, że zadłużenie skarbu państwa ma wagę ryzyka zero, to banki kupowały papiery greckie i portugalskie.

Ale okazało się, że to, co zadekretowano jako brak ryzyka, było jednym z największych rodzajów ryzyka. Regulacje, nawet idące bardzo daleko, nie gwarantują bezpieczeństwa, a politycy, którzy w dużej mierze przyczynili się do wybuchu kryzysu, mówią teraz, że ktoś inny za to odpowiada. I wykorzystują swoje prawo suwerena, żeby tę odpowiedzialność od siebie odsunąć, a obciążyć sektor bankowy.

W ocenie opinii publicznej to jednak banki powinny zapłacić za kryzys.

Co jest oczywistym nieporozumieniem, bo banki są tylko pośrednikami. Ich koszty będą musiały znaleźć pokrycie w marżach, w opłatach i z pewnością klienci banków będą partycypować, i to w znaczący sposób, we wzroście tych kosztów.

Mogą nie zechcieć?

W usługach pośrednictwa finansowego konkurencja jest ogromna, nie ma monopolizacji. Nie wiem, dlaczego banki mają mieć inne obciążenia niż przedsiębiorstwa produkcyjne i usługowe. Jak zwykle w historii, gdy wybuchał kryzys, wieszano bankiera, a nie tych, którzy od bankiera pożyczyli pieniądze i ich nie oddali. Inne sektory, które nie są tak obciążone, będą wypierać banki z ich biznesu.

Na przykład?

Przede wszystkim koncerny telekomunikacyjne, ale również wydawcy kart płatniczych. Tworzą oni takie rozwiązania, które powodują, że plastik nie jest już rozliczny przez banki, a np. w ramach rachunków za telefon. Firmy te mogą dziś zaoferować rozliczenia, krótkoterminowe kredyty i praktycznie zarządzać portfelem klientów używających np. smartfonów, które powoli stają się terminalami płatniczymi. Te instytucje konkurują już z bankami, ale jednym z elementów konkurencji jest to, że nie muszą ponosić kosztów regulacyjnych, a mogą spełniać funkcje pośredników finansowych.

Pojawia się też problem „parabanków”, czy prywatnych firm inwestycyjnych, które nie ponoszą kosztów nadzoru i sprawozdawczości, a mogą podejmować ryzyko.

To źle?

Nie mówię, że każda instytucja „parabankowa” to instytucja, która próbuje oszukać swoich klientów, wprost przeciwnie, to są też fundusze private equity, zamknięte fundusze inwestycyjne. Rynek funduszy inwestycyjnych nie podlegających regulacjom jest ogromny. I w zakresie inwestycji działalność bankowa jest wypierana przez te fundusze. Część biznesu, dochodów, zysku przesuwa się z sektora bankowego do sektora nieregulowanego. Bank w pewnej mierze przestaje być potrzebny.

Może banki po prostu przespały moment skoku technologicznego?

To nie tylko wynik postępu technologicznego, ale również różnicy w kosztach. Usługi banku stają się drogie dlatego, że jego działalność wymaga większego kapitału regulacyjnego. Bank musi w nim skalkulować ryzyko i go utrzymywać, musi uwzględnić koszty nadzorczych, wewnętrznych systemów i ludzi, którzy muszą te systemy obsługiwać.

Dzięki technice to też może być tańsze…

I część banków będzie szukała rozwiązań technologicznych, zmniejszających te koszty. Ale kosztów regulacyjnych nie da się ominąć czy zmniejszyć, gdyż one są narzucone przez polityków. Bazylea III w regulacjach posuwa się tak daleko, że pole swobody decyzyjnej bardzo się zawęża. Z pewną przesadą można powiedzieć, że nie wiemy już, czy za ryzyko odpowiada bank, czy regulator. Bo bank działa według dziesiątek wytycznych. Ale może okazać się, że regulatorzy czegoś nie przewidzieli, a banki tylko dopasowały się do ich wymogów. Jeśli są regulacje, a ktoś działa zgodnie z nimi, to w pewnym sensie czuje się usprawiedliwiony w zakresie tego działania. I takie myślenia jest groźne, a nadmiar regulacji mu sprzyja.

Czy polski nadzór także tworzy nadmierne regulacje?

Dobrze, że nasz nadzór wycofał się z przeregulowania rynku hipotecznego, chociaż pozytywny wpływ tego posunięcia na rynek nie będzie znaczący. Z powodu dekoniunktury przyrost kredytów się zmniejszył, a pogorszenie się perspektyw gospodarczych spowodowało ograniczenie popytu.

Regulatorzy nie zdają sobie sprawy, że mogą pogrążyć biznes, z którego żyją?

Widać już, że Komitet Bazylejski zmniejsza niektóre wymagania, które były bardzo ostro sformułowane np. w stosunku do płynności krótkoterminowej (LCR). Zmieniono wymogi dotyczące aktywów, stanowiących pokrycie współczynnika płynności. Spodziewamy się, że podobnie stanie się ze współczynnikiem NSFR (płynności długoterminowej). Prawdopodobnie tempo wprowadzania tych wymogów będzie wolniejsze i być może składniki, które służą wyliczeniu tych współczynników, zostaną zmienione.

Tempo wzrostu gospodarczego w Unii Europejskiej jest ujemne, kredytowanie maleje, gospodarka wchodzi w fazę stagnacji, więc widać pierwsze ustępstwa polityków w korygowaniu wymogów Bazylei III. Podobne sygnały walki z tendencją do przeregulowania napływają również z USA.

W czym politycy jeszcze muszą ustąpić?

Dopóki Europa nie zapanuje nad finansami sektora publicznego, nad kreowanymi co roku deficytami, nad nieustająco rosnącym zadłużeniem państw, dopóty choroba nadmiernego finansowania deficytu długiem będzie się przenosiła na sektor bankowy, na obywateli, na brak zaufania w gospodarce. Nie da się rozwiązać współczesnych problemów przez ekstensywną kontrolę sektora bankowego, jeżeli nie przywróci się wiarygodności państwom i sektorowi publicznemu. Dlatego ogromnie ważne będzie powstanie i wdrożenie zasad unii fiskalnej.

Rozmawiał: Jacek Ramotowski

Krzysztof Kalicki, prezes Deutsche Bank Polska (Fot. DB Polska)

Otwarta licencja


Tagi