Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Umowy kredytowe pisane są „pod” nadzorcę, dlatego klient ich nie rozumie

Banki i inni pożyczkodawcy tworzą coraz bardziej skomplikowane umowy z konsumentami, gdyż paradoksalnie w ten sposób chcą uniknąć ryzyka nadzorczego. Powodem są też zła jakość regulacji i zmiany przepisów. W ten sposób gubi się sens prawa broniącego konsumenta – mówi radca prawny Mirosława Szakun.
Umowy kredytowe pisane są „pod” nadzorcę, dlatego klient ich nie rozumie

Mirosława Szakun

ObserwatorFinansowy.pl: Jaka powinna być objętość umowy klienta z bankiem, na przykład o kredyt konsumpcyjny?

Mirosława Szakun: Wystarczyłyby cztery, a nawet trzy strony standardowego maszynopisu, około 20 artykułów lub paragrafów.

Pokazałem pani dwie umowy liczące po dwadzieścia pięć stron standardowego maszynopisu każda. Taką umowę ze zrozumieniem trzeba czytać około 75 minut.

Przeczytałam te umowy przed naszym spotkaniem. Jedna z nich jest napisana rażąco źle. Jej przeczytanie zajęło mi około półtorej godziny. Drugiej nieco mniej.

Co niejasnego jest w pierwszej umowie o dość standardowy kredyt konsumpcyjny?

Umowa ta w całości opiera się na odesłaniach. W niemal każdym kolejnym paragrafie jest odesłanie do kilku innych. Żeby zrozumieć kolejny zapis, czytelnik musi cofnąć się do wskazanego paragrafu, odszukać go i przebić się przez zbity tekst, który czasami wręcz uniemożliwia oddzielenie poszczególnych jednostek redakcyjnych. To absolutnie niedopuszczalne.

A druga?

W drugiej umowie tekst jest tak ułożony graficznie, że uniemożliwia czytającemu uporządkowanie informacji. Z jednej myśli przechodzi się w drugą, nie zauważając zakończenia poprzedniej. Ten, kto czyta, cofa się, zaczyna od początku i tak w kółko.

Język umów jest też straszny. Niezrozumiałe dla przeciętnego człowieka słowa, fatalna składnia, zdania wielokrotnie złożone…

Zgadzam się z panem.

Czy konsument, który wyjdzie z banku po podpisaniu umowy, może powiedzieć sobie „rzeczywiście to zrozumiałem”?

Przeciętny konsument z pewnością tak nie powie, jeżeli w ogóle przez takie umowy przebrnie.

Dlaczego nie przebrnie? Dlatego, że sprzedawca się niecierpliwi, kiedy klient czyta już drugą godzinę?

Człowiek ma skłonność do irytacji w przypadku długotrwałej presji. Moim zdaniem umowę taką czyta się jeszcze gorzej w sytuacji psychicznej osoby, która ma potrzebę finansową i stara się coś załatwić. Leży przed nią dokument, którego podpisanie jest niezbędne, żeby tę potrzebę zrealizować. Dokument jest zawiły i niezrozumiały, wywołuje poczucie niedostatku intelektualnego, zaburza prawidłową samoocenę.

W pierwszej z umów, napisanej z manierą odsyłaczową, w jednym wersie zdarzają się trzy odesłania do trzech różnych przepisów. Jest w nim wiele słów z żargonu prawniczego i bankowego, których użycie jest zupełnie niepotrzebne, na przykład „parametry” czy „rata annuitetowa”. Jest wiele pojęć trudnych do zapamiętania podczas przechodzenia od paragrafu do paragrafu, a ich użycie jest zbędne. Dla klienta istotna jest wysokość raty do spłacenia w poszczególnych terminach płatności. Oczywiście musi być zapis o tym, w jaki sposób na ratę składają się odsetki i kapitał, bo od tego zależy, ile klient zapłaci. Ale ten mechanizm powinien być opisany prosto. Najważniejszy jest koszt kredytu, to, żeby z sumy rat wyszło porównanie, ile naprawdę klient jest zobowiązany zapłacić kredytodawcy. Tu stosowanie pojęć wywodzących się z języka bankowego nie jest konieczne.

Jako społeczeństwo mamy dość duże braki w wiedzy ekonomicznej. Może na tym polega problem?

Problem polega na czymś innym. Gdy przedsiębiorcy zawierają umowę cywilnoprawną, korzystają z usług doradcy. Konsument jest zdany sam na siebie. Z tego powodu uchwalone zostały europejskie zasady i odpowiadająca im polska regulacja prawna, oparte na jednym, prostym założeniu: konsument ma zostać poinformowany o treści umowy w sposób czytelny i zrozumiały. Stąd wzięły się pomysły na formularze informacyjne, czy tzw. karty produktu. Właśnie to stanowi istotę regulacji konsumenckich. Żeby podjąć decyzję o zaciągnięciu kredytu, konsument musi zrozumieć, jakie są jego zobowiązania i jak długo będą trwały. Na ile wynikają one z kwoty udzielonego kredytu, a na ile z tego, co narośnie w sytuacji, gdy spłaca kredyt regularnie bądź nieregularnie? Jak musi się zachować, żeby uniknąć dodatkowych kosztów? Co może dokupić za dodatkowe pieniądze?

Banki ignorują regulacje konsumenckie?

Umowy, które pan mi pokazał, formalnie odpowiadają prawu, ale całkowicie nie uwzględniają celu regulacji w obszarze kredytu konsumenckiego.

Czy umowy napisane są w taki sposób celowo, żeby klient ich nie zrozumiał, a bank mógł korzystać z kruczków prawnych?

Nie sądzę. W tej chwili jest już dość duży nacisk na zachowanie etyczne. Wydaje mi się, że trudno w tym wypadku mówić o postępowaniu intencjonalnym. Banki i inni kredytodawcy kredytu konsumenckiego działają w obszarze dużego ryzyka regulacyjnego, nadzorczego, są narażeni na wysokie kary finansowe. W tak dużych strukturach organizacyjnych istnieje odpowiedzialność personalna poszczególnych osób za ewentualne następstwa zaniedbań, pominięć w tekście. Dlatego wydaje mi się, że jest to raczej kwestia strachu przedsiębiorców, pracowników, prawników bankowych czy kancelarii zewnętrznych niż celowa manipulacja. Według mnie nie ma tu złej intencji.

To dlaczego banki produkują takie umowy?

Sądzę, że chodzi im o relację kredytodawca-nadzór.

Piszą umowy nie dla klienta, ale dla nadzorcy?

W tych umowach znajdują się wszystkie przepisy, żeby tylko udowodnić nadzorcy, który będzie je ewentualnie czytał, że kredytodawca jest wobec klienta w porządku. Że spełnia wszystkie wymagania wynikające z ustawy o kredycie konsumenckim, nawet te, które nie są napisane jednoznacznie, ale kredytodawca obawia się, że nadzorca będzie je egzekwował. Zawierają one również rozmaite alternatywne zapisy na wypadek, gdyby nadzorca mógł zapisy ustaw rozumieć inaczej niż prawnik kredytodawcy. Są tam wszystkie przepisy, które oddalić mają zarzut abuzywności. Klauzule umowne zbudowane są tak, aby nie były podobne do innych zapisów abuzywnych dotyczących tego samego przedmiotu, które już są w rejestrze klauzul niedozwolonych. Cała gimnastyka językowa poświęcona jest temu, żeby odróżnić postanowienia własnej umowy od abuzywnych zapisów.

Dlatego są tak niezrozumiałe. A czemu aż takie długie?  

Umowa cywilnoprawna pisana jest dla obu stron. Na wypadek konfliktu między nimi i po to, by móc sprawdzić, czy obowiązki każdej ze stron są należycie wykonywane. Strony spisują klauzule zabezpieczające ich wzajemne interesy. Gdy dochodzi między nimi do konfliktu, zadaniem sądu jest ustalić, do czego się zobowiązały, na jakie warunki się umówiły, a resztę reguluje prawo. Strony nie mają więc powodu wpisywać do umowy rzeczy oczywistych. Tylko tam, gdzie prawo ma charakter niebezwzględnie obowiązujący, strony mogą umówić się między sobą tak, jak chcą. Tam, gdzie prawo ma charakter bezwzględnie obowiązujący, nie ma potrzeby wpisywania tego do umowy. W tych umowach jednak bardzo często zdarzają się zapisy zbędne, przenoszące do nich wprost paragrafy ustawy.

Czy ustawa o kredycie konsumenckim nie nakazuje jednak, żeby w umowie znalazły się liczne obowiązkowe zapisy?

Ustawa o kredycie konsumenckim zawiera szczegółowy, długi przepis, gdzie jest kilkanaście punktów, które kredytodawca musi wymienić w umowie. Pozostaje jednak kwestia, jak je wymieni, czy do każdej wymaganej informacji doda jeszcze przepis z ustawy, żeby nadzór nie mógł mu nic zarzucić.

Ta ustawa po raz kolejny niedługo się zmieni.

W projekcie ustawy o kredycie hipotecznym, której fragment zmienia ustawę o kredycie konsumenckim, pojawia się inna definicja całkowitej kwoty kredytu. Jest ona kompletnie nielogiczna. Mówi, że całkowita kwota kredytu to kwota pomniejszona o skredytowane przez kredytodawcę koszty kredytu.

Wyjaśnijmy. Każdy normalnie myślący człowiek przyjmuje, że całkowita kwota kredytu to suma wszystkich środków, które dostał od banku na pokrycie swoich potrzeb. Więc jeżeli kredytobiorca chcący kupić lodówkę przyszedł do banku, którego punkt znajduje się na przykład w sklepie ze sprzętem AGD, i chce wziąć kredyt na lodówkę za 1000 zł, dowiaduje się, że musi uiścić jeszcze 200 zł opłaty z góry. Jeżeli klient mówi, że nie ma przy sobie 200 zł, pracownik banku zapewnia go, że może wziąć kredyt w wysokości 1200 zł i opłatę tę uiścić z kredytu.

W przekonaniu konsumenta całkowita kwota kredytu to 1200 zł. 1000 zł na lodówkę, 200 zł na opłaty. Teraz ma się to zmienić, dlatego też kredytodawcy muszą niekiedy wymyślać kombinacje słowne. Więc piszą: całkowita kwota kredytu w przypadku naszej lodówki – 1000 zł. A potem kwota udzielonego finansowania – 1200 zł. Niektóre z niezrozumiałych i nielogicznych zapisów w umowach biorą się ze słabej jakości prawa.

Czy banki nie powinny klientom przedstawiać wzorów umów wcześniej, a nie tuż przed ich podpisaniem?

Zgodnie z ustawą o kredycie konsumenckim przed podpisaniem umowy bank jest zobowiązany przedstawić klientowi formularz informacyjny, a na jego żądanie wydać także projekt umowy. Klient ma prawo taki wzorzec wziąć do domu, przeczytać i podpisać umowę później. Formularz informacyjny, a także projekt musza być wydane w rozsądnym czasie przed podpisaniem umowy. Moim zdaniem to konsument może wyznaczyć granice rozsądnego czasu.

Może banki powinny wywieszać projekty umów na stronach internetowych?

Byłaby to dobra praktyka, zresztą niektóre to robią. Klient znałby już kontekst, gdy przychodzi podpisać umowę, i zapoznawałby się tylko z konkretnymi liczbami. Ale gdy umowa sama w sobie jest źle napisana, to niezależnie czy dostaniemy ją dużo wcześniej, czy później, sytuacja jest i tak niedobra.

Może jeden wzorzec umowy powinien być określony ustawowo?

Umowy muszą być pozostawione swobodnej decyzji stron. Kredytodawca, choć mocno ograniczony przepisami ustawy, jest stroną umowy cywilnoprawnej. I w zakresie, w jakim nie jest to zabronione, może swobodnie ją kształtować. Stworzenie jednego wzorca byłoby sprzeczne z podstawową w prawie cywilnym zasadą swobody umów. Innowacyjność produktów jest elementem konkurencyjności, tak jak jakość świadczonych usług i ich cena.

Ministerstwo Sprawiedliwości w projekcie zmian w Kodeksie karnym proponuje wprowadzenie kar za żądanie zbyt wysokich odsetek lub innych kosztów kredytu. To dobry pomysł?

Jeśli przejdziemy od odpowiedzialności cywilnoprawnej, administracyjnoprawnej do odpowiedzialności karnej, umowy będą jeszcze dłuższe i gorsze.

Czy w ciągu ostatnich lat umowy się rozrosły?

Rozrosły. Czasem dzieje się tak dlatego, że trzeba wprowadzać pewne zapisy, na przykład dotyczące śmierci kredytobiorcy, których kiedyś nie było. Powstał pewien problem, co dzieje się wtedy z umową, i doktryna nie wypracowała jednolitego stanowiska, czy kiedy kredytobiorca umrze, to umowa wygasa, a spadkobiercy odpowiadają tylko za zobowiązania zagregowane na datę śmierci, czy też trwa dalej. Ponieważ tak jest, odpowiedni zapis w umowie jest potrzebny.

Pracuje pani nad odchudzeniem umów kredytowych?

Tak, pracuję nad modelem umowy, która zabezpieczałaby w sposób wystarczający strony i jednocześnie zamykała się na czterech stronach, w uporządkowanych jednostkach redakcyjnych. Ma być pozbawiona odesłań i zawierać czytelny słowniczek użytych pojęć. Ma być wyrażona prawidłowym językiem, w prostych zdaniach.

Jak wygląda taka praca?

Polega początkowo na przeglądaniu aktualnie stosowanej przez kredytodawcę umowy pod kątem tego, gdzie są w niej elementy obligatoryjne, określone w ustawie o kredycie konsumenckim. Potem ustalam, co musi w niej zostać, sprawdzam, czy katalog obligatoryjny jest pełny, gdyż zdarza się, że umowa ma 20 stron, ale elementów obligatoryjnych w niej nie ma.

Następnie sprawdzam, jak sformułowane są informacje, które muszą być podane, oraz czy nie zawierają zbędnych dodatków. Analizuję, jaka powinna być kolejności zapisów. Niekoniecznie musi być ona taka jak w ustawie, musi układać się z pewną logiką – najpierw informacja, jakiego rodzaju jest udzielany kredyt, potem w jakiej wysokości, jakie jest oprocentowanie, jak jest liczone itd. Jeśli te elementy następują po sobie w sposób logiczny, klient nie powinien mieć problemu z ich zrozumieniem.

Układam więc pewien porządek, a potem zastanawiam się, co kredytodawca chce dodatkowego uregulować, czy wolno mu to uregulować, i próbuję dodać te zapisy do umowy. A później patrzę na to wszystko i określając pewne ryzyka, tworzę minimum zabezpieczeń, które wpisuję do umowy.

Czemu bankowi lub innemu kredytodawcy miałoby zależeć na zmianie umów na bardziej przejrzyste?

Ze względu na etyczne podejście, kulturę korporacyjną, dążenie do bycia fair w stosunku do konsumenta, co staje się elementem konkurencji. Podejmując się tego, kredytodawca podejmuje też pewne ryzyko, gdyż uznaje, że jego wolą jest chronić bardziej interes konsumenta niż własny. Ponosi też pewne ryzyko nadzorcze, uznając, że jest to jego cel nadrzędny, któremu przejrzysta umowa służy. Musi również założyć, że nadzorca nie jest jego wrogiem. Nie wiem, czy bank lub inny kredytodawca mogą takie założenia poczynić, ale bez tego umowy będą wyglądały tak jak teraz.

Jakie warunki są konieczne, żeby ten problem się nie pogłębiał?

Im bardziej kredytodawca będzie się czuł zagrożony, im gorsza będzie jakość regulacji, im częściej będą się zmieniały przepisy, tym gorsze będą umowy. A cele, jakimi są bezpieczeństwo konsumenta i pełne poinformowanie go o tym, co podpisuje, nie będą realizowane.

Rozmawiał Jacek Ramotowski

Mirosława Szakun

Tagi