Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Brytyjczycy mówią nie

Wielka Brytania wychodzi z Unii Europejskiej. Z tym faktem trzeba się pogodzić. A teraz dla władz europejskich jest prawdziwy test. Czy będą zachowywać się tak jak w 1992 r i będą usiłowały zrzucić winę na Brytyjczyków. Czy też będą miały odwagę przyznać się do własnych popełnionych błędów.
Brytyjczycy mówią nie

CC BY Images Money

Pierwsze nadchodzące z kontynentu deklaracje nie brzmią optymistycznie. Widać w nich dużą dawkę emocji. Pamiętajmy jednak, że Wielka Brytania jest najstarszą nowożytną demokracją. Chociażby dlatego należy się liczyć z jej głosem. Brytyjczycy pokazali najwyraźniej, że maksyma James Carville (doradca prezydenta Clintona który w trakcie jego kampanii wyborczych wypowiedział słynne słowa: Gospodarka, głupcze!) nie zawsze musi się sprawdzać. Tym razem chyba nie poszło jedynie o gospodarkę. Oczywiście ktoś powie: napływ imigrantów. Ci jednak byli nieodłącznym elementem brytyjskiego krajobrazu od wielu lat, czy dziesięcioleci. Może tym razem poszło o nadużywanie hojnego systemu opieki społecznej przez imigrantów nowej fali. Być może. Śmiem jednak twierdzić, że prawdziwe przyczyny Brexitu leżą gdzie indziej.

Główną przyczyną było zbyt szybkie dążenie do stworzenia unii politycznej na kontynencie. Dlaczego trzeba się wyzbywać swojej suwerenności na rzecz wspólnych instytucji europejskich? Dlaczego o przyszłości Wielkiej Brytanii mają decydować urzędnicy Komisji Europejskiej nie posiadający mandatu demokratycznego (nie wspominając o zrozumieniu spraw Wielkiej Brytanii). Jak można traktować poważnie urzędników europejskich, skoro sam Mario Draghi na ostatniej konferencji EBC w Wiedniu przekonywał, że członkostwo w unii walutowej (!) będzie korzystne dla Wielkiej Brytanii. Przecież taka deklaracja świadczy o całkowitym oderwaniu Draghiego od rzeczywistości.

Jeden największych filozofów napisał w swojej słynnej książce Bunt mas, że motorem napędowym rozwoju Europy był zawsze trójkąt o trzech wierzchołkach: Berlin, Paryż i Londyn. Trudno mówić o napawającej optymizmem przyszłości Europy, skoro od lat ignorowano głos tego ostatniego wierzchołka. A skoro tak, to nic dziwnego, że euroentuzjaści obudzili się dziś w bardzo minorowych nastrojach. Odstawmy jednak emocje na bok i przyjrzyjmy się zarówno przyczynom jak i skutkom wczorajszego referendum.

Wieczorem 16 września 1992 r na Downing Street 11, brytyjski kanclerz skarbu, Norman Lamont ogłosił wyjście funta z mechanizmu ERM. Wówczas niemal wszyscy uważali, że to funt nie pasuje do ERM (Exchange Rate Mechanism, Mechanizm Stabilizacyjny Kursów). Lamont uważał inaczej, wskazując na silne mankamenty samego mechanizmu ERM. Nikt go wówczas nie słuchał. Nawet władze monetarne Niemiec, które przed 16 września odmówiły wsparcia dla waluty brytyjskiej, kilka dni później zaangażowały się w ratowanie franka francuskiego. Niemiecka pomoc okazała się krótkotrwała i już w lipcu 1993 r. stało się jasne, że to Lamont miał rację. Mechanizm ERM okazał się niesprawny i wymagał daleko idących modyfikacji.

Dużo kosztowało samego Lamonta jego wystąpienie przed kamerami. Sęk w tym, że jeszcze tego samego dnia Lamont mówił, że uczyni wszystko co w jego mocy aby utrzymać funta w ramach mechanizmu ERM. Najprawdopodobniej liczył po cichu na to, że uda się znaleźć wspólny język z innymi partnerami z ERM (przede wszystkim Niemcami) i w efekcie uda się uratować funta. Nie udało się.

Porażka Lamonta odcisnęła ogromne piętno na Konserwatystach. Mimo systematycznie poprawiających się wyników gospodarczych po 1992 r. Konserwatyści byli skazani na porażkę. Wszyscy pamiętali wykonany w ciągu kilkunastu godzin zwrot Lamonta. Fakt, że Niemcy pomogły Francji a odwróciły się od Brytyjczyków był jednym z ważniejszych czynników, dla których Brytyjczycy postanowili pozostać poza strefą euro. A przy okazji, będący u władzy Torysi stali się mocno eurosceptyczni. Po przegranych w 1997 r. wyborach byli skazani na 13 lat pobytu w opozycji. Do władzy wrócili dopiero w 2010 r. i to za sprawą stworzenia koalicji z liberałami pod przywództwem euroentuzjasty Nicholasa Clegga. Trudno rządzi się w koalicji. Dlatego Cameron musiał puszczać oko do tych Torysów, którzy się wzdrygali na słowo Europa albo federalizm. Stąd idea referendum, którego wyniki właśnie zostały ujawnione.

Teraz przyszedł jednak czas nie na pytania o przyczyny, ale o skutki Brexitu. We wczesnych komentarzach brytyjskich mediów dzisiaj we wczesnych godzinach porannych górę nad obawami gospodarczymi brały obawy polityczne. Przede wszystkim o granice Irlandii Północnej. Czy aby Breixt nie będzie czynnikiem wzniecającym ponownie konflikt w Ulsterze, którego wygaszenie zajęło długie dziesięciolecia. Co będzie z mieszkańcami Gibraltaru? No i przede wszystkim co będzie z głosująca za pozostaniem w UE Szkocją? Czy uniknięty niespełna dwa lata temu rozpad Zjednoczonego Królestwa stanie się faktem.

Zastanawiające jest też dlaczego bukmacherzy z londyńskiego City tak źle obstawiali wyniki referendum. Dlaczego nie brali pod wzgląd uwag sondaży internetowych. Czyżby zapomnieli, że Wielka Brytania nie ogranicza się jedynie do Londynu?

Oczywiście i spraw gospodarczych się nie pomija w dzisiejszych komentarzach. Wszyscy zwracają uwagę na to, że funt osiągnął najniższe notowania od września 1985 r. Jednak każdy kto zna chociaż w najmniejszym stopniu historię waluty brytyjskiej wie, że ona podnosi po każdym spadku jak feniks z popiołów. Ile razy mieliśmy do czynienia z załamaniem się jego wartości? Można mnożyć: 1976,1986, 1992, 2008. Po każdym takim wstrząsie, funt się jakoś podnosił i może dlatego jego ostatni spadek akurat na Brytyjczykach nie robi wrażenia. Niektórzy podkreślają, że spadek funta ucieszy brytyjskich eksporterów.

Bardzie ciekawe jest to w jakim kierunku pójdą negocjacje z UE. Zdrowy rozsądek podpowiada, że byłoby błędem karać Brytyjczyków. Wiele wskazuje na to, że Wielka Brytania pójdzie w kierunku modelu norwesko-szwajcarskiego.

A co z samą UE? Tu też jest sporo pytań. Holendrzy i Duńczycy już patrzą w kierunku przeprowadzenia podobnego referendum u siebie. Bardzo zaniepokojona jest Hiszpania. Nie tyle za sprawą mieszkańców Gibraltaru. Teraz kiedy Szkoci na pewno podniosą głowy i będą się domagać kolejnego referendum, Katalończycy mogą jeszcze głośniej mówić o swojej niezależności.

Cóż, skoro jeden z wierzchołków europejskich zdecydował się opuścić UE, rodzi się pytanie o dwa pozostałe. Z tych dwóch głos Berlina wydaje się mieć większe znaczenie. Na razie wydaje się to mało prawdopodobne. Ale jeśli historia ma być naszym przewodnikiem, to Niemcy uwielbiali przeszczepiać brytyjskie doświadczenia na swój grunt. Nigdy nie było na odwrót.

CC BY Images Money

Tagi