Europa wybiera ścieżkę wzrostu

Tak sugerują wypowiedzi premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona i kanclerz Niemiec Angeli Merkel na zakończonym 27 czerwca w Toronto szczycie G20. Oboje zgodnie podkreślali, że ścieżka wzrostu wiedzie przez programy oszczędnościowe. Prezydent USA Barack Obama przekonywał do przedłużenia programów stymulacyjnych. Jednak bez skutku. Europa i USA będą realizować odmienne wizje wychodzenia z kryzysu.

Zakończony 27 czerwca, szczyt światowych potęg gospodarczych w Toronto nieoczekiwanie nawiązał do tezy amerykańskiego politologa R. Kagana, który zauważył, że Amerykanie i Europejczycy żyją jakby na innych planetach. Tym razem jednak bohaterowie eseju „Potęga i słabość” zamienili się miejscami. Rozumiejącą zagrożenia i zdającą się odpowiadać nań w sposób adekwatny okazała się Europa, natomiast niepoprawnym romantykiem Stany Zjednoczone.

I nie doszło do ustalenia zapowiadanych zarówno przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel, prezydenta Francji Nicholasa Sarkozy’ego, jak i prezydenta USA Baracka Obamę wspólnych strategii „przyspieszania rozwoju” i „zastosowania środków mających zapobiec kryzysowi” .

Na szczycie wyraźnie starły się dwie wizje gospodarki: keynesowska i konserwatywna, nastawiona na cięcia w okresie postkryzysowym. Prezydent Barack Obama namawiał wszystkie państwa do wprowadzania kolejnych pakietów stymulacyjnych. Ważniejszy jednak od kwestii programu pobudzania wzrostu przez państwowy budżet okazał się dla przywódców G20 problem długu. Sekretarzowi skarbu Timothy Geithner’owi nie udało się przekonać, że jest jeszcze za wcześnie na wycofywanie pakietu stymulacyjnego. – Nasza zdolność do wzrostu w przyszłości i powrotu do fiskalnej równowagi zależy od tego, na ile uda się naprawić zniszczenia spowodowane przez kryzys – mówił. Miękko zaoponował premier Kanady Stephen Harper, który stwierdził, iż krucha gospodarka potrzebuje programu stymulacyjnego ustalonego jeszcze na szczycie w Pittsburghu, ale wszystkie państwa muszą przygotować plan redukcji deficytów. -Powinniśmy się zgodzić, by zmniejszyć deficyt o połowę do 2013, a stosunek zadłużenia rządów do PKB powinien zostać przynajmniej zrównoważony do 2016, jeśli nie zmniejszony – przekonywał.

Niemiecka kanclerz, niewzruszona wizją „kruchej jeszcze gospodarki”, twardo zauważyła, że nie widzi konfliktu między zrównoważonym rozwojem, a oszczędnościami. I nie zgodziła się zmniejszyć zaplanowanych w budżecie oszczędności. Podobnie jak nowy konserwatywny premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Jego minister finansów George Osborne powiedział, że zwiększanie wydatków spowoduje gorsze konsekwencje niż ich obcięcie. – Najbardziej oczywistym zagrożeniem dla światowej gospodarki jest bankructwo budżetu i w tej chwili powinniśmy się zastanawiać, w jaki sposób go uniknąć – powiedział. Dodał, że Wielka Brytania likwiduje 20 proc. stanowisk w administracji rządowej.

To był cios dla delegacji amerykańskiej. Jeszcze w piątek 25 czerwca po południu, na spotkaniu z grupą dziennikarzy i ekspertów zastępca sekretarza skarbu Stuart Eizenstadt podkreślał, że dla uczestników szczytu nie ma ważniejszych tematów niż: sposób podtrzymania wzrostu i harmonizacja regulacji finansowych. Sekr. Eizenstadt podkreślał, że rząd Stanów Zjednoczonych uważa, że potrzebne jest jeszcze wsparcie dla gospodarki w postaci nowych programów stymulacyjnych. I konieczne jest skoordynowanie regulacji poszczególnych państw, zwłaszcza w kontekście ewentualnych likwidacji przedsiębiorstw międzynarodowych.

Ale i z tego nic nie wyszło. Sekretarz skarbu zapoznał uczestników debaty z amerykańskim projektem, który w czwartek w nocy został przyjęty przez Komisję ds. Finansów Izby Reprezentantów. Jednak spośród wszystkich propozycji liderzy G20 zainteresowali się jedynie wymogiem zwiększenia kapitałów przez banki. W deklaracji po szczycie stwierdzili jedynie, że kapitał musi zostać „zwiększony w sposób znaczący”, by uniknąć kryzysu finansowego. Jednak w jaki sposób ma się to stać i kiedy, przywódcy G20 pozostawili decyzję każdemu rządowi. Operacja ta ma się jednak zakończyć przed 2013 r. Przewiduje się też wprowadzenie okresu przejściowego.

Według projektu rezolucji na ten temat przekazanej dziennikarzom, banki będą musiały zwiększyć udział akcji nieuprzywilejowanych jako procent ich tak zwanego kapitału Tier-1, aby mogły przetrwać kolejny kryzys bez konieczności pomocy rządowej. Jednak ostateczne uzgodnienia w tej sprawie zapadną w listopadzie w Seulu na Konferencji Bazylejskiego Komitetu Nadzoru i Bankowości, który przygotuje tak zwaną mapę drogową.

Ekonomiści nie kryli rozczarowania rezultatem szczytu. – Fiasko dla Stanów Zjednoczonych – mówi dr John Lott z American Enterprise Institute. – Amerykańska administracja jakby zapomniała, że w tym roku dług USA sięgnie 13,6 bln USD i przekroczy 102 proc. PKB do 2015 r. – komentuje. – Zwiększanie wydatków, gdy dług publiczny, nie licząc wewnątrzrządowych zobowiązań, urośnie do 14 bln w 2014 i z 7,5 bln w ubiegłym roku wydaje się być szaleństwem. Europa, choć jest gospodarcza słabsza, wybiera właściwą drogę cięć – dodaje. Z poglądami keynesowskimi pobudzania popytu środkami budżetowymi nie zgadza się też Michael Panzner z New York Institute of Finance. – To droga po równi pochyłej, zwłaszcza gdy spadają ceny nieruchomości, a przecież od krachu na tym rynku zaczął się kryzys – komentuje.

A czy zaproponowane przez G20 zwiększenie kapitału przez banki może pomóc w zapobiegnięciu nowemu kryzysowi, jak głosi projekt rezolucji przywódców najbogatszych państw świata?

– Nie absolutnie, nie – odpowiada proponent nowego prawa dotyczącego regulacji rynku finansowego, ekonomista dr Barry Ritholtz, autor bestsellera „Bailout Nation”. – Jedynym środkiem byłoby zobowiązanie instytucji udzielających kredytów hipotecznych do weryfikacji historii kredytowej klientów i stabilności dochodów, nic innego w regulacjach nie ustrzeże gospodarki od kolejnego załamania, ale przecież o tym wcale nie rozmawiano – dodaje.

Rozbieżności poglądów USA i Europy analitycy określają mianem dwóch ścieżek wzrostu. Jednak jeśli wzrost ma być stabilny, konieczne jest zredukowanie długów: deficytów i zobowiązań systemów świadczeń społecznych, by do grona PIIGS nie dołączyły kolejne kraje.  I dlatego, sądząc po wypowiedziach kanclerz Merkel i premiera Camerona,  zdają się wybierać ścieżkę wzrostu. Bo Europy nie stać już na dalszy wykup dłużników. A amerykańskiej Rezerwy Federalnej może nie być stać na wykup USA.

Tomasz Pompowski, Waszyngton

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Za mało Europy w G20

Kategoria: Trendy gospodarcze
Brak w G20 takich krajów jak Hiszpania, Holandia, Polska czy Nigeria zaprzecza rozpowszechnionemu poglądowi, że uczestnikami tego forum stały się państwa o największym produkcie krajowym brutto i liczbie ludności.
Za mało Europy w G20