Prof. Jonathan B. Baker (fot. archiwum własne)
Obserwator Finansowy: Złe, olbrzymie monopole, od Google po Facebooka – czy faktycznie jest się czego obawiać?
Jonathan B. Baker: Nadużywanie siły rynkowej („market power”), którego mogą dopuszczać się firmy monopolistyczne jest realnym problemem. Proponuję jednak zamiast firm z branży nowych technologii rozważyć dla przykładu branżę piwowarską, gdyż – co pokazują najnowsze analizy – tam ten problem jest równie wyraźny. Nie wiem, jak w Europie, ale w USA mamy dwa duże koncerny piwne i setki małych, tyle że te dwa największe odpowiedzialne są za dwie trzecie całej sprzedaży piwa w kraju. Wykorzystują one swoją pozycję, narzucając wyższe ceny. Na rynku konkurencyjnym konsumenci płaciliby za piwo mniej. Ale nie tylko. Rynek konkurencyjny wyprodukowałby więcej piwa i zaopatrzył w nie większą liczbę konsumentów, którzy dzisiaj nie mogą sobie na nie pozwolić. Rynek jest po prostu mniej efektywny.
Co sprawia, że setki mniejszych firm nie mogą wygryźć z rynku gigantów za pomocą konkurencji cenowej?
Największe browary zamiast na ulepszanie produktów wydają pieniądze na utrzymanie swojej siły rynkowej.
To znaczy?
Mogą lobbować w rządzie za korzystnymi dla siebie przepisami, które uniemożliwią ich mniejszym konkurentom obniżenie cen. Mogą też wykorzystywać swoją siłę przetargową z dostawcami surowców, skłaniając ich do podpisywania umów na wyłączność albo do dyktowania mniejszym konkurentom wyższych cen. Sposobów jest wiele. Jeśli taka sytuacja występuje w jednej branży, nie ma to aż tak wielkiego znaczenia dla gospodarki jako całości. Jeśli jednak pojawia się w wielu branżach, to powoduje to spadek produktywności i w końcu wolniejszy wzrost PKB. Obecnie mamy – przynajmniej w USA – dobre powody, by sądzić, że nadużywanie siły rynkowej powoduje straty równie duże, jakie spowodowałoby zastosowanie złej polityki makroekonomicznej.
A czy nie jest tak, że te wielkie koncerny, które nadużywają siły rynkowej, robią to, bo oferują po prostu najlepsze produkty?
Nie. Gdy o konsumenta konkuruje wiele firm, ich siła rynkowa jest niewielka albo żadna. Muszą zaspokajać potrzeby konsumenta i nie mogą mu niczego narzucać. Ceny spadają, jakość rośnie. Jeśli jednak rynek obsługuje jedna firma, albo niewielka liczba firm, które działają w pewnym sensie tak, jakby były jedną firmą, ceny rosną, a jakość spada. Mówiłem, że spada w efekcie PKB, ale nie tylko. Pogarsza się też innowacyjność gospodarki, bo nie ma bodźców do wymyślania nowych produktów. Kolejny negatywny efekt, to zwiększanie się nierówności. Właściciele firm i ich udziałowcy są zazwyczaj bogatsi niż ich klienci. Jeśli mogą dyktować klientom wyższe ceny, to akumulacja kapitału po stronie najbogatszych przyśpiesza.
Co więc jest źródłem siły rynkowej?
Po pierwsze, rząd. W wyniku działalności lobbingowej ustawodawstwo może faworyzować jednych kosztem drugich. Zazwyczaj takie kroki legislacyjne argumentuje się koniecznością ochrony przed np. zagraniczną konkurencją albo koniecznością „zachowania standardów jakości”. Po drugie, źródłem siły rynkowej mogą być naturalne uwarunkowania danego rynku. Na niektórych rynkach występują np. takie zjawiska jak efekty sieciowe, które przyciągają klientów do już istniejących przedsiębiorstw na zasadzie: „kupuję tu, bo inni kupują; korzystam z danej usługi, bo inni korzystają”. Przykładem jest Facebook. Może być też tak, że wejście na dany rynek wymaga kapitału tak wielkiego, że tylko nieliczni mogą sobie na to pozwolić. Przykładem jest bankowość. Po trzecie, zdarza się, że firmy aktywnie budują swoją siłę rynkową, w nieuczciwy sposób zwalczając konkurencję, jak w przypadku opisanym przeze mnie w kontekście rynku piwnego, albo tworząc kartele, pozwalające na ustalanie cen minimalnych na rynku.
Która z przyczyn występuje najczęściej? Rząd? Naturalne procesy rynkowe? Celowe działania?
Bardzo trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Wszystko zależy od branży.
Niektórzy ekonomiści, zwłaszcza ci bardzo ortodoksyjnie wolnorynkowi, przekonują, że teoria monopoli i siły rynkowej nie trzyma się kupy. Weźmy kartele. Jeśli kilka firm umawia się co do ceny minimalnej, to dla każdej z nich istnieje olbrzymia pokusa, żeby się z umowy cichcem wyłamać, zgarniając większą liczbę klientów. Stąd kartele mają krótki żywot i nie są groźne. Co pan na to?
Raczej, co empiria na to? Owszem, niektóre kartele rozpadają się naturalnie, ale to nie jest powodem, by stać z założonymi rękami i czekać na ten rozpad. Badania bowiem pokazują, że kartele rozpadają się zazwyczaj nie przez to, że ktoś się z nich wyłamie, ale raczej w wyniku interwencji. Średnia długość życia karteli to 8 lat, a zdarzają się i takie, co trwają 40 lat.
Podobnie argumentuje się w przypadku monopolu – jeśli jakaś firma dyktuje cenę monopolistyczną, to istnieje olbrzymi bodziec dla innych, by odebrać jej kawałek tortu. O ile monopolista nie załatwi sobie rządowych prerogatyw, straci w końcu swój status.
Odpowiedź na to będzie bardzo zbliżona. Niektóre monopole upadają same z siebie, ale znaczna część nie. Monopole bywają długowieczne. Kodak, Xerox, US Steel – te firmy, chociaż dzisiaj już nie są potęgami, kiedyś miały pozycję monopolistyczną i przez wiele dekad wykorzystywały swoją siłę rynkową. Dopiero potężne zmiany technologiczne im ją odebrały. Warto jednak w tym wszystkim pamiętać, że sam rozmiar firmy nie czyni jej monopolistą, tu chodzi o praktyki, jakich się podejmuje. Badania pokazują jednoznacznie, że w wielu branżach duże firmy faktycznie często działają w sposób nieuczciwy. To ta chwila, gdy do akcji powinno wchodzić prawo antymonopolowe, blokując niebezpieczne fuzje i przejęcia, czy rozbijając kartele.
Tu jednak pojawia się pytanie o wiedzę na temat tego, co naprawdę może być niebezpieczne dla konkurencji, a co takim się tylko wydaje. Kiedy kilka lat temu Facebook przejmował Instagram, chciał unieszkodliwić konkurencję. Tymczasem okazało się, że w wyniku rosnącej popularności smartfonów Instagram okazał się świetną inwestycją i nowym właścicielom nie opłacało się sabotować jego sukcesu na rzecz Facebooka. Skoro rynek zaskakuje nawet kapitalistów, jaką mamy mieć pewność, że nie zaskoczy urzędników?
Spójrzmy na ten przypadek inaczej. Możliwe jest przecież, że gdyby Facebook nie odkupił Instagrama, ten stałby się jeszcze bardziej innowacyjny i rósłby jeszcze szybciej. Być może warto, by agencje antymonopolowe w USA przyjrzały się tej transakcji i rozważyły jej cofnięcie.
Hegemonię Amazona i innych może złamać rynek lub nowe technologie
Dzisiaj? Po 7 latach? Przecież prawo nie działa wstecz.
W Stanach Zjednoczonych dopuszczalne są wsteczne interwencje w kwestii przejęć i fuzji, jeśli sąd uzna, że miały negatywne skutki. Nie zdarza się to często, ale się zdarza. Czasami jest tak, że pozornie niewinna transakcji dopiero z czasem wytwarza dużą siłę rynkową. Możliwość interwencji wstecznych wynika z historii amerykańskiej legislacji. Do lat 70 XX w. w ogóle nie istniał obowiązek informowania urzędów o zamierzonych fuzjach i przejęciach. W takim środowisku możliwe były tylko interwencje post factum.
Jak jednak udowodnić, że dana transakcja uderzyła w konsumentów? Da się wyliczyć ich straty?
To wymagałoby rozpisywania scenariuszy kontrfaktycznych, co jest bardzo trudne. Lepiej spojrzeć na to od strony konkurencji. Jeśli jakaś transakcja ją ograniczyła, to znaczy, że uderzyła w konsumentów. Jak bowiem już mówiłem, istnieją dowody, że mniejsza konkurencja to wyższe ceny i niższa jakość. Można też mówić o utraconych innowacjach. Być może, wracając do pańskiego przykładu, Instagram i Facebook wyprodukowaliby więcej innowacji osobno niż pod parasolem jednego właściciela.
Teoria ekonomiczna to jedna rzecz, a praktyka to druga. Czy faktycznie przeprowadzone dotąd interwencje antymonopolowe miały pozytywne skutki?
Myślę, że ich efekt netto jest pozytywny, nawet jeśli nie wszystkie są udane. Sama świadomość, że za nieuczciwe działania można być pociągniętym do odpowiedzialności skłania firmy do unikania nadużyć. Poza tym interwencje antymonopolowe mają na koncie sporo spektakularnych sukcesów. Weźmy taki Standard Oil. Giganta udało się rozbroić.
Na wniosek konkurentów, a nie konsumentów. Konsumenci dzięki innowacyjności Standard Oil uzyskali dużo niższe ceny.
Możliwe, ale Rockefeller walczył z konkurencją nie tylko jakością i cenami, lecz także innymi metodami. W pewnym momencie Rockefeller wszedł w biznes kolejowy i wycinał konkurentów utrudniając im dostęp do rafinerii, które były w jego posiadaniu.
Mógł robić ze swoją własnością, co chce – czyż nie?
Absolutyzowanie własności prywatnej to bardzo grząski grunt w kontekście procesów konkurencji. Przenieśmy się w czasy bardziej nam współczesne. „To nasz produkt i możemy robić z nim co chcemy” było linią obrony, jaką przyjął Microsoft, gdy dekadę temu w USA zarzucono mu monopolistyczne praktyki w dziedzinie systemów operacyjnych. Wtedy jednak sędziowie Sądu Najwyższego USA [w USA w odróżnieniu od Europy procesy antymonopolowe prowadzą sądy, a nie specjalistyczne urzędy – przyp. red.] wydali jednogłośną opinię, w której podkreślano ograniczenia własności prywatnej: to, że masz kij bejsbolowy nie oznacza, że możesz nim uderzać innych. Doszło do ugody i Microsoft zobowiązał się zaprzestać pewnych praktyk.
Czy obecnie prawo antymonopolowe skonstruowane jest w optymalny sposób, zgodny z wiedzą ekonomiczną, czy może wymaga reformy?
Prawo antymonopolowe wymaga konsekwentnego i rzetelnego stosowania oraz zaostrzenia tam, gdzie to konieczne. Według mnie stało się zbyt liberalne w latach 80, gdy do głosu w ekonomii i prawodawstwie doszli przedstawiciele szkoły chicagowskiej. Np. sędzia Richard Posner twierdził, że należy uwolnić firmy od starych ograniczających je zasad, co miało przełożyć się na wzrost ich efektywności i innowacyjności. Tacy jak on twierdzili, że deregulacja nie wiąże się z ryzykiem nadużyć siły rynkowej. Dzisiaj jednak wiemy już, że koncentracja siły rynkowej w warunkach deregulacji rosła szybciej. W każdym razie w Stanach. Często w Europie reagujecie na nadużycia wcześniej, co widać np. w sprawach przeciw Google czy Facebookowi. Świat poszedł do przodu, zwłaszcza w dziedzinie nowych technologii i aby prawo antymonopolowe było tu skuteczne, trzeba je do tych zmian dostosować.
Jonathan B. Baker jest prawnikiem i specjalistą od prawa antymonopolowego z American University Washington College of Law, autorem książki „The Antitrust Paradigm”.
– Rozmawiał Sebastian Stodolak