Autor: Katarzyna Zarzecka

Autorka specjalizuje się w międzynarodowych stosunkach gospodarczych i w problematyce społecznej z perspektywy ekonomicznej

Po co afrykańska ziemia krajom trzecim?

Jakie są przyczyny przejmowania masowo ziemi w Afryce?  Dlaczego państwa arabskie od lat kupują setki hektarów oraz czym jest zielony kolonializm? To pytania, które zadają sobie przedstawicielu różnych organizacji na świecie, zajmujących się gruntami i handlem nimi, szczególnie na Czarnym Kontynencie.
Po co afrykańska ziemia krajom trzecim?

(©Envato)

W Afryce dokonuje się najwięcej transakcji nabywania gruntów na dużą skalę (ang. large-scale land acquisitions, LSLAs, umowy obejmujące min. 200 hektarów ziemi) z całego globalnego południa. W Mozambiku jest to 118 różnych lokalizacji, w Etiopii – 100, a w Ghanie – 78 (dane Land Matrix). Według szacunków Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (ang. UNCTAD – United Nations Conference on Trade and Development), w latach 2005–2017, wielkoskalowe transakcje obejmowały łącznie powierzchnię 22 mln ha. Warto też podkreślić, że w zależności od raportów, liczby te się różnią – stronom umów niekoniecznie zależy na ich ujawnianiu. Zgodnie z wyliczeniami na Madagaskarze jest to 20 proc. długoterminowo dzierżawionych obszarów z całości ziemi uprawnej, w Mozambiku – 26,8 proc., Senegalu – 9,6 proc. czy Ghanie – 10,4 proc. Paul Akiwumi, dyrektor oddziału UNCTAD ds. Afryki, wskazuje – „pomimo argumentów firm zagranicznych, iż długoterminowa dzierżawa gruntów może przyczynić się do lokalnego rozwoju, to jednak studia przypadków z Mozambiku, Ghany i Madagaskaru wykazały, iż jest inaczej. Plantacje agropaliw wypierają społeczności, zakłócają źródła utrzymania, w minimalnym stopniu przyczyniają się do zatrudnienia, pogłębiają ubóstwo na obszarach wiejskich i pogarszają warunki środowiskowe poprzez takie praktyki jak wylesianie”.

W 2012 r. przyjęto VGGT (Voluntary Guidelines on the Responsible Governance of Tenure of Land, Fisheries and Forests in the Context of National Food Security) – międzynarodowe dobrowolne standardy opracowane w ramach FAO, obejmujące użytkowanie i kontrolę m.in. gruntów i lasów, rozwoju polityki i lokalnych regulacji organizacyjnych i prawnych w zakresie prawa własności, co długofalowo ma się przyczynić do zwiększania transparentności, ochrony środowiska oraz społeczeństwa obywatelskiego.

Raport Land Matrix (niezależna instytucja, wspierana m.in. przez KE) dot. przestrzegania wytycznych VGGT w Afryce w transakcjach LSLAs, wskazuje, że „powtarzającym się problemem we wszystkich transakcjach w Afryce jest ciągły brak danych i zły stan przejrzystości”. Co szokujące, aż 26 proc. wszystkich transakcji nie zawiera żadnych informacji o umowach. Z badanych państw najgorszy wynik oceniający transparentność otrzymał Sudan i RPA.

Wśród ocenianych transakcji w Afryce (łącznie 730) 20 proc. z nich nie spełniło żadnych z zasad VGGT, a 87 proc. państw wykazuje niezadowalający poziom wdrażania wytycznych. Do głównych problemów zalicza się łamanie praw człowieka, nieprzestrzeganie krajowej legislacji, w tym prawa inwestycyjnego i ziemi, a także niski poziom respektowania praw własności nieformalnych społeczności lokalnych i rdzennych ludów oraz środków odszkodowawczych (zabezpieczenia).

W tego typu umowach, oprócz dochodu z samej transakcji , wśród zalet upatruje się w nich też przyciąganie bezpośrednich inwestycji zagranicznych, zwiększenie transferu technologii, tworzenie miejsc pracy i wpływ na ogólny rozwój. Kosztem, który muszą wziąć pod uwagę inwestorzy jest bardzo słaba infrastruktura, co nie zawsze kompensuje tania ziemia.

Bezpieczeństwo żywnościowe, ale dla ludzi na innych kontynentach

W Afryce przejęto 34 proc. gruntów dla celów rolniczych, co obejmuje 37 proc. wszystkich tego typu transakcji na świecie (Land Matrix). Masowe przejmowanie ziemi w Afryce przez zagraniczne podmioty rozpoczęło się w latach 2008–2009 po kryzysie finansowym i żywnościowym. W wyniku tych turbulencji państwa, których krajowa produkcja była niewystarczająca (np. przez brak odpowiednich gleb) i były uzależnione od eksportu żywności, uświadomiły sobie, że nie mogą opierać się na globalnych łańcuchach dostaw i muszą posiadać bezpośrednią kontrolę nad produkcją żywności. Był na to prosty sposób – wystarczyło nabywać ziemię za granicą i uprawiać na niej plony, które następnie sprowadza się do kraju, a to gwarantuje długoterminowe bezpieczeństwo żywnościowe. Wydaje się to pewniejsze niż kupno jej na rynkach międzynarodowych.

Samo FAO przyznawało już w 2011 r., że takie tempo przejmowania ziemi w Afryce ostatni raz było widoczne w okresie kolonializmu.

Zobacz również:
Potencjał afrykańskiego rolnictwa

Ziemia ta jest atrakcyjna ze względów rolniczych, czego dowodzą duże inwestycje państw Zatoki Perskiej w Sudanie i w Etiopii. Można zaryzykować stwierdzenie, że stały się one spichlerzem krajów GCC (Gulf Cooperation Council). W tym pierwszym inwestują de facto od lat 70. w surowce naturalne (m.in. wydobycie złota) i produkcję żywności, a jak jest to ważne udowadnia zaangażowanie krajów arabskich w zakończenie wojny domowej w Sudanie.

Jak był i jest istotny problem z żywnością wskazuje ogłoszona w 2009 r. Inicjatywa Króla Abdullaha dot. Saudyjskich Inwestycji Rolniczych za Granicą, mająca zachęcać Saudyjczyków do zakupu ziemi za granicą w celu zapobieżenia niedoborów płodów rolnych w Królestwie. Strategia ta nie jest tajemnicą, co udowadnia wywiad Abdulaziza bin Sauda Al Sauda, jednego z odpowiedzialnych za systemy bezpieczeństwa żywnościowego w Królestwie, dla „Arab News”. Według niego oprócz inwestycji w technologie, kluczową rolę odgrywa nabywanie zagranicznych gruntów rolnych. Już w 2006 r. Al Rajhi Group, jeden z największych holdingów w Arabii Saudyjskiej, powołał Al Rajhi International for Investment Company (RAII), która jest odpowiedzialna za inwestycje w obszarze rolnictwa na całym świecie. Skupia się na Afryce, co nie jest dla nikogo zaskoczeniem, a wskazują na to także profile działalności spółek zależnych RAII. Wszystkie projekty, uznane przez nią za flagowe, mieszczą się na tym kontynencie: dwa w Sudanie (kolejno 400 tys. i 100 tys. akrów) oraz jeden w Egipcie (100 tys. akrów). Inny podmiot, Saudi Star Agriculture and Irrigation Project, mający wspierać Program Bezpieczeństwa Żywnościowego Króla Abdullaha (KAFSP), przejął w Etiopii obszar ponad 15 tys. ha, a docelowo ma być to 500 tys. ha.

Inwestycje państw Zatoki Perskiej, a szczególnie Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, pokrywają się z ich aktywnością polityczną, co pozwala im stabilizować sytuację w Rogu Afryki, między innymi w Etiopii, Erytrei i Dżibuti. Stale wybuchające konflikty zagrażają ich inwestycjom w tym regionie. Kluczowe stają się nie tylko same miejsca inwestycji, w tym te rolnicze, ale również szlaki handlowe, przez które płody rolne są transportowane.

Inwestycjami w afrykańskie rolnictwo nie są zainteresowane tylko państwa arabskie, ale też kraje z innych regionów świata. Szacuje się, że około 50 proc. chińskich zagranicznych aktywności w tym sektorze skupia się na Afryce. Indie również aktywnie działają w Malawi, Zambii, Senegalu, Rwandzie. Dotyczy to też Stanów Zjednoczonych, państw Unii Europejskiej czy Korei Południowej (głównie nabywanie ziemi w różnych celach, nie tylko rolniczych). Niekiedy trudno jest zidentyfikować zaangażowane strony, gdyż wiele z zawieranych umów ma pośredni charakter.

Green grabbing

Pojęcie zielonego land grabbingu pierwszy raz zostało użyte 15 lat temu w artykule Johna Vidala „The great green land grab” w „Guardianie”. Oznacza prywatne przejęcia na masową skalę terenów, uzasadniane przyczynami proekologicznymi. Ma to charakter ukierunkowania natury i obejmuje zarówno produkcję biopaliw, zakładanie farm wiatrowych i innych form energii odnawialnej, ekoturystykę czy różnorodne programy ochrony środowiska. Z powodu szerokiej gamy opcji nie ma jednak jednej wspólnej definicji tego politycznego terminu. Przyczynami mogą być pobudki ochrony przyrody przed człowiekiem, co opisał Vidal – np. Kupowanie przez najbogatszych całych połaci dzikich lasów w krajach trzecich, które stawały się ich własnością, co miało chronić naturę, nie biorąc pod uwagę wpływu tych praktyk na lokalne społeczności. Często green grabbing ma formę aktywności inwestycyjnej i akumulacji kapitału. Odnotowywana jest współpraca między innymi funduszy inwestycyjnych czy emerytalnych z organizacjami pozarządowymi, co wcześniej nie było powszechne. Przykładem zaangażowania w powyższe transakcje przez różne strony jest działanie uczelni amerykańskich na czele z Harvardem, które inwestują w afrykańską ziemię. Sytuację zbadał już 12 lat temu Vidal z Claire Provost.

Zobacz również:
Gdy zabraknie wody

Powoduje to wątpliwości, gdzie leży granica między ochroną środowiska i znacznym kapitałem a ograniczaniem praw lokalnym społecznościom. Ponadto, na ile zielone działania przejmowania ziemi są naprawdę „zielone”, co nie jest łatwe do określenia, patrząc na przykłady m.in. z ESG. Brakuje tu dogłębnej analizy skutków części działań prozielonych (np. monokultury pochłaniają CO2, ale negatywnie wpływają na ekosystemy), które uwzględniając szerszą perspektywę, czy to geograficzną, czy oddziaływania na inne płaszczyzny funkcjonowania społeczeństw, w tym gospodarek, długofalowo nie spowodują jeszcze więcej szkód.

Ryzykowna jest też sama prywatyzacja przyrody, gdzie państwo przestaje mieć na nią wpływ. Z tych przyczyn zawłaszczanie ziemi (land grabbing) i zasobów na pozornie zielone cele, określany jest przez niektórych zielonym kolonializmem prowadzonym przez zainteresowane strony z Globalnej Północy.

Skutki

Inwestycje stwarzają zatem wiele możliwości, przyciągają technologie i know how oraz tworzą miejsca pracy, co przyczynia się do ogólnego dobrobytu. Mogą jednak mieć też negatywne konsekwencje, z których największą jest bezprawna utrata ziemi przez społeczności, a tym samym nie tylko strata ich dobytku czy niekiedy masowe przesiedlenia, ale też zaburzenie bezpieczeństwa żywnościowego, szczególnie wobec jednostek najsłabszych (kobiety, rdzenni mieszkańcy, w tym pasterze). Rolnictwo jest największym pracodawcą w wielu krajach. Eksperci wskazują też, że część umów dzierżawy ziemi zawieranych jest w celach spekulacyjnych, czemu też dowodzi brak aktywności gospodarczej na przejętych obszarach.

Przejmowanie szerokich połaci ziemi wzbudza niekiedy wątpliwości, co do legalności zawieranych umów. Bez stworzenia końcowych regulacji dotyczących praw jednostek i lokalnych społeczności do ziemi, tzw. gruntów wspólnych (przoduje zwyczajowe użytkowanie), ich egzekucji w praworządnych systemach sądowniczych, szeroko pojętej administracji państwowej i samorządowej, nie będzie możliwe ukrócenie tych procederów, łamiących prawo i pozbawiających ludność ich terenów. Co więcej, zawieranie transakcji nie da się przeprowadzić w sposób transparentny. Przy przejmowaniu ziemi zarzuca się brak konsultacji publicznych, korupcjogenność władz centralnych i administracji czy brak dobrowolnej i świadomej zgody właścicieli ziemi.

Do grupy zagrożeń należy dodać także to, że przejmowanie wielkich połaci ziemi wiąże się również z zasobami pod jej powierzchnią, w tym wody, co może powodować brak jej dostępu dla lokalnej populacji. Nierzadko wiele umów dotyczących LSLAs zawieranych dla różnych celów, realizowanych jest w krajach niestabilnych politycznie i społecznie, gdzie nie ponosi się konsekwencji za nieprawidłowości w transakcjach, bo populacje mają większe problemy.

W imię ekologii wielkie zakupy Emiratczyków

Masowe przejmowanie ziemi nie jest odizolowane od potrzeb rynku, co zobrazowały już inwestycje w rolnictwie w wyniku kryzysu żywnościowego. Temat wciąż jest aktualny, a inwestycje nie tylko nadal trwają, ale wciąż pojawiają się nowe w sektorze spożywczym. Od kilku lat można natomiast zaobserwować nowy trend, który się zintensyfikował (również medialnie) w 2023 r., chodzi o przejmowanie ziemi dla celów związanych z szeroko pojętą ekologią. Związane jest to z wytwarzaniem zielonej energii, niekiedy wzbudzając kontrowersje, gdy okazuje się, że jej odbiorcami nie są Afrykańczycy, ale Europejczycy, z produkcją biopaliw, a także kompensacją emisji dwutlenku węgla przez pośrednictwo i przejmowanie kredytów węglowych (tzw. umowy offesetowe), które wynikają z zobowiązań  Porozumienia Paryskiego z 2015 r.

Emiraty (UAE Carbon Alliance), podczas Afrykańskiego Szczytu Klimatycznego we wrześniu 2023 r., zobowiązały się do zakupu kredytów węglowych w wysokości 450 mln dol. od Africa Carbon Markets Initiative (ACMI), która ma być pośrednikiem i gwarantować transparentność oraz uczciwość transakcji. Inicjatywa ta zakłada odblokowanie do 2030 r. przychodów w wysokości 6 mld dol., a do 2050 r. – 120 mld. dol. dla państw afrykańskich. Ma ona również wesprzeć docelowo 110 mln miejsc pracy do 2050 r. Obserwując obecne case studies  jest to raczej myśleniem życzeniowym, gdyż ludzie zamiast zyskiwać zatrudnienie, tracą je, ponieważ są wysiedlani bądź ogranicza im się dostęp do miejsc, które obejmują kredyty węglowe, tworząc np. zamknięte parki. Tym samym liczba pracowników zmniejsza się automatycznie, chociażby przez fakt, że nie mogą na nich uprawiać już roli czy wypasać zwierząt. A liczba pracowników miejsc chronionych jest ograniczona.

ACMI w biuletynie dla inwestorów wskazuje na stały wzrost afrykańskiego rynku kredytów  – za 65 proc. wszystkich emisji kredytów węglowych odpowiada pięć państw (Kenia, Zimbabwe, DRK, Etiopia, Uganda, lata 2016–2021). Oczywiście zrównoważony rozwój w tym kontekście jest odmieniany przez wszystkie przypadki, ale bez konkretów jak miałby przebiegać.

Wyścig o tanie kredyty dopiero się rozpędza, nie tylko przez same zmiany klimatyczne, ale przez porozumienia państw i nakładane samozobowiązania, co znamy z naszego unijnego podwórka, ale dokonują tego też inne kraje, w tym emirackie Net Zero by 2050 strategic initiative. Jest to gra „jak zjeść ciastko i mieć ciastko”, czyli utrzymać profity z emisyjnych działalności i nadal być zielonym.

Nie powinno zaskakiwać, czemu kraje Zatoki Perskiej, których bogactwo w głównej mierze opiera się na wydobyciu surowców, są szeroko zainteresowane nabywaniem kredytów. Sheikha Shamma bint Sultan bin Khalifa Al Nahyan, prezeska UICCA (United Arab Emirates Independent Climate Change Accelerators), w oficjalnym wystąpieniu podkreśliła, że w samych ZEA popyt przewyższa podaż. Warto jednocześnie wskazać, że nabywców afrykańskich kredytów węglowych nie brakuje. To dopiero początek. W jakim zatem kierunku pójdą afrykańscy decydenci i czy zyskają na tym głównie pośredniczące zewnętrzne firmy?

Z drugiej strony, emisja kredytów ma być źródłem finansowania działań związanych ze zmianami klimatycznymi, co podkreślają afrykańscy decydenci w oficjalnych oświadczeniach, a także ma wpłynąć na restrukturyzację i redukcję ich zadłużenia.

Temat ten odbił się szerokim echem w mediach międzynarodowych po podpisaniu protokołów ustaleń emirackiej Blue Carbon na czele z Ahmedem Dalmook Al Maktoumem, biznesmenem i członkiem rządzącej Dubajem rodziny Al Maktoum, na zakup kredytów węglowych, a tym samym zarządzaniem około 60 mln akrów lasów w Afryce – od Liberii (10 proc. całego terytorium), Tanzanii (8 proc.), Zambii (10 proc.) i Zimbabwe (20 proc.).

Jak gra nabiera szybkości, wskazują już trwające rozmowy Blue Carbon z Angolą, których przedstawicieli zaprasza się na szkolenia do Dubaju. Co więcej, Emiratczycy już zaoferowali Angoli przeprowadzenie krajowej inwentaryzacji leśnictwa. Nie powinno to dziwić – lasy zajmują bowiem 55,6 proc. (69,3 mln ha) terytorium tego afrykańskiego państwa.

Interesariusze wskazują na możliwości dodatkowej ochrony lasów w związku z emisją kredytów, jednakże lokalni działacze pozarządowi wskazują na brak przejrzystości porozumień, w tym jak taka ochrona w rzeczywistości mogłaby wyglądać. Na ile efektywne okaże się wykorzystanie środków z emisji przez kraje afrykańskie, nie zależy od strony inwestorów, ale od samych decydentów, którzy nie ukrywają, że jest to sposób na generowanie przychodów (np. rezolucja rządu Liberii).

Fred Pearce, niezależny angielski dziennikarz, na łamach Yale Environment 360 wskazuje na obawy jakie kryją się za takimi umowami. Podkreśla, że lokalne społeczności stracą kontrolę nad swoimi lasami, bowiem tylko niewielka część z przychodów ze sprzedaży kredytów zostanie przekazana rządom państw czy samym społecznościom (z ostatecznej 30–letniej umowy z Liberią 30 proc. ma otrzymać to państwo ze sprzedaży kredytów, a Blue Carbon 70 proc.), a kredyty mogą podważać działania na rzecz klimatu (fałszywa kompensacja emisji CO2) przez chronienie lasów, które de facto nie są zagrożone wycinką. Krytycy wskazują również, że firmy takie jak Blue Carbon nie mają doświadczenia w ochronie środowiska leśnego.

Zakładając wzorcowy scenariusz, gdzie zostaną emitowane olbrzymie ilości kredytów węglowych, a środki będą docierać do potrzebujących i tworzyć miejsca pracy, może jednak uciec ostatni element układanki: zgoda na emisję dodatkowych gigaton CO2, co nie jest wcale pomocne dla klimatu, który jest praprzyczyną tych wszystkich poczynań.

Działania podejmowane przez społeczeństwa na afrykańskim kontynencie dają nadzieję na zmiany. Na ostatniej zorganizowanej konferencji „2023 Conference on Land Policy in Africa” przez Unię Afrykańską, Afrykański Bank Rozwoju i Komisję Gospodarczą ONZ ds. Afryki, w której wzięli udział zarówno przedstawiciele państw, organizacji międzynarodowych, jak i instytucji pozarządowych dyskutowano nad reformami rolnymi i współzależnością zarządzania ziemią a AfCFTA (afrykańska kontynentalna umowa o wolnym handlu), która przez respektowanie praw do ziemi pobudzi handel i rozwój gospodarczy wewnątrz kontynentu. W jej ramach ogłoszono strategię Unii Afrykańskiej dot. zarządzania gruntami (African Union’s Land Governance Strategy), która jest postrzegana jako krok milowy przez organizacje pozarządowe (np. Africa Land Coalition). Ma ona na celu pogłębienie współpracy na Czarnym Lądzie, w tym sektora publicznego i prywatnego dla ochrony praw do ziemi, zwiększenie inkluzyjności i transparentności.

Kluczowym rozwiązaniem wydaje się standaryzacja praktyk i umów na poziomie Unii Afrykańskiej, by następnie społeczność międzynarodowa wywierała powszechny nacisk na ich przestrzeganie podczas zawierania transakcji. Ale to dopiero początek drogi, bo do końca jeszcze daleko, a o transakcjach dotyczących ziemi w Afryce jeszcze nie raz usłyszymy.

 

Autorka wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko instytucji, w której jest zatrudniona

 

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Żywność jako broń – rzecz o land grabbingu

Kategoria: Trendy gospodarcze
Henry Kissinger powiedział niegdyś, że „kto kontroluje podaż żywności, ten kontroluje narody”. Zagwarantowanie właściwej podaży artkułów rolno-spożywczych jest istotne nie tylko z punktu widzenia bezpieczeństwa żywnościowego, lecz także stabilności i bezpieczeństwa danego kraju (vide arabska wiosna) czy jego rozwoju.
Żywność jako broń – rzecz o land grabbingu

Odpowiedzialne inwestowanie w sektorze pierwszym gospodarki – regulowanie land grabbingu

Kategoria: Trendy gospodarcze
Przedstawione w artykule zasady bądź wytyczne są niewiążącymi prawnie instrumentami mającymi na celu  stworzenie takiego rodzaju inwestycji rolnych na dużą skalę, które będą sprzyjały rozwojowi rolnictwa, zapewnieniu bezpieczeństwa żywnościowego oraz przyczyniały się do rozwoju gospodarczego, przy równoczesnym respektowaniu praw człowieka.
Odpowiedzialne inwestowanie w sektorze pierwszym gospodarki – regulowanie land grabbingu

Prawo własności w Izraelu – nie dla posesjonatów

Kategoria: Trendy gospodarcze
W Izraelu ziemia prawie w całości należy do państwa, a prawo pozwala zabrać wywłaszczanemu właścicielowi nawet 40 proc. działki bez odszkodowania. To wyjątkowe w zachodnim kręgu kulturowym podejście opisuje Yifat Holzman-Gazit w książce „Land Expropriation in Israel: Law, Culture and Society”.
Prawo własności w Izraelu – nie dla posesjonatów