(CC By Paul B.)
Owszem, pożyczyliśmy, jak na nas, tanio, ale mamy coraz większe zobowiązania wobec zagranicy. Nikt nie powinien czuć się z tym komfortowo.
Za kilka dni Narodowy Bank Polski opublikuje dane o zadłużeniu zagranicznym Polski (rządu, banków i przedsiębiorstw) na koniec pierwszego półrocza oraz o międzynarodowej pozycji inwestycyjnej. Mam podejrzenia, że dane te wskażą na pogłębiające się zobowiązania Polski wobec świata, który w przeciwieństwie do krajowych instytucji i obywateli, wykazuje zazwyczaj znacznie mniejszą cierpliwość, gdy nadchodzą problemy gospodarcze.
Przykład ucieczki inwestorów z peryferyjnych krajów eurostrefy jest tu bardzo wymowny. Odpływ kapitału najpierw dotyczył zagranicznych inwestorów, dopiero po pewnym czasie Grecy i Hiszpanie zaczęli wycofywać środki z lokalnych banków, a same banki do dziś pakują się po uszy w obligacje swoich rządów, choć inwestorzy zagraniczni omijają już je szerokim łukiem.
O ile zadłużenie zagraniczne jest intuicyjnie zrozumiałe, o tyle pozycja międzynarodowa jako miara relacji finansowych kraju z zagranicą znana jest znacznie słabiej i warto o niej napisać słów kilka. Otóż międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto to wynik jaki powstaje po odjęciu pasywów, czyli zobowiązań międzynarodowych, od posiadanych aktywów zagranicznych. Jeśli wartość netto jest dodatnia, to znaczy, że kraj jest wierzycielem wobec zagranicy, jeżeli ujemna – że ma więcej zobowiązań.
Jak łatwo się domyśleć, w przypadku Polski pozycja inwestycyjna jest głęboko ujemna. W końcu I kwartału 2012 r. wynosiła ona minus 245 mld euro. Nasze aktywa w Eurostacie wyliczono na 143,4 mld euro, a pasywa na 388,4 mld euro (dane NBP minimalnie się różnią). Dla porównania polski produkt krajowy brutto w ubiegłym roku wyniósł 370 mld euro licząc według metodologii Eurostatu. To oznacza, że zobowiązania wobec zagranicy wynoszą już ponad 104 procent produktu krajowego.
Od razu powiedzmy, że ten wskaźnik zobowiązań zagranicznych do produktu krajowego na tle krajów regionu, czy peryferiów eurostrefy nie jest zły. W Czechach wynosi on 115 proc PKB, na Węgrzech 180 proc., a w Grecji i Hiszpanii jest nawet nieco wyższy. Kiedy jednak popatrzeć na międzynarodową pozycję netto (czyli uwzględniając posiadane aktywa), która też jest ujemna w tych krajach, polska sytuacja wygląda gorzej. W Polsce wynosi ona minus 66 proc. PKB, a w Czechach już tylko minus 51 proc.
Również wskaźniki Grecji i Hiszpanii, choć są gorsze niż Polski, to nie aż tak bardzo, jak w przypadku samych zobowiązań. Ich pozycje netto wynoszą w relacji do produktu krajowego minus 90 i minus 92 procent. Z tym, że zaczęły się one od dwóch lat stopniowo poprawiać, a nasz minus rośnie z roku na rok. W literaturze za Kennethem Rogoffem przyjmuje się 60 procent PKB jako granicę bezpieczeństwa zadłużenia zagranicznego dla państw zaliczanych do emerging markets. Gdy wskaźnik jest powyżej, wzrost gospodarczy szybko słabnie.
Jak popatrzeć na wszystkie kraje Unii Europejskiej można dostrzec, że w relacji do PKB gorszą od Polski (bardziej ujemną) pozycje międzynarodową mają tylko Łotwa, Irlandia, Hiszpania, Grecja, Bułgaria, Cypr, Węgry i Portugalia. Słowacja i Rumunia znajdują się w podobnej sytuacji jak Polska (ale ciut lepszej), cała reszta Europy w znacznie lepszej. Pozycja inwestycyjna Finlandii, Belgii, Niemiec, Holandii jest wręcz dodatnia.
Z czego wynika, że nasza międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto jest słaba? Otóż nie tylko z wysokiego zadłużenia zagranicznego. Także z faktu, że mamy bardzo skromne aktywa zagraniczne, przy sporych i szybko rosnących zobowiązaniach. Przykładowo, wspomniane Czechy mają aktywa równe 64 proc. PKB, a my zaledwie 39 proc.
W efekcie Polska, choć jak się zdaje mało kto jest tego świadomy, okazała się według ubiegłorocznego raportu McKinseya dziesiątym co wielkości dłużnikiem świata (zwrócił na to uwagę rok temu Krzysztof Rybiński). I nie wydaje się, żebyśmy od tego czasu wypadli z pierwszej dziesiątki. Przeciwnie, jest nawet ryzyko, że posuwamy się w górę tej listy.
Jak podaje McKinsey bardziej ujemną pozycję inwestycyjna netto (licząc w dolarach) miały w końcu 2010 roku Francja, Grecja i Meksyk, ale różnice nie były duże. Ba, dzięki wielkim aktywom nawet pozycja inwestycyjna Wielkiej Brytanii i Włoch jest niewiele gorsza niż Polski w liczbach bezwzględnych, co oznacza, że w relacji do produktu krajowego jest ona znacznie lepsza (Wielka Brytania minus 13,3 proc. PKB, Włochy minus 21,8 proc.).
Największym dłużnikiem świata są Stany Zjednoczone, ale i tam ujemna międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto nie sięga nawet 25 procent produktu krajowego. W sumie wśród największych dziesięciu dłużników netto świata jesteśmy, jak się wydaje, na mało zaszczytnym trzecim miejscu, jeśli wziąć relację do produktu krajowego brutto.
Skąd podejrzenie, że nasza pozycja może okazać się gorsza po I półroczu niż po I kwartale? Przede wszystkim wynika ono z popytu na polskie obligacje zagranicznych inwestorów w Polsce i intensywniejszych niż w ubiegłym roku emisjach polskich obligacji w walutach obcych na świecie. Także w szybko rosnących emisjach papierów dłużnych polskich korporacji, z których część znajduje nabywców zagranicznych. Powodem słabości naszej pozycji są także skromne polskie inwestycje zagraniczne, przy istniejącym nadal napływie (choć wolniejszym) kapitału bezpośredniego do Polski. Ma tu też znaczenie utrzymujący się deficyt bilansu płatniczego na rachunku bieżącym.
W efekcie w okresie ostatnich pięciu lat nasz minus wydłużył się niemal dwukrotnie (ze 131 mld euro po I kwartale 2007 do 244 mld euro po I kwartale 2012). W tym czasie (od 2011 do 2007 r.) produkt krajowy liczony w euro wzrósł o niespełna 19 proc. lub 36 proc. (jeśli porównać 2011 r. z rokiem 2006). Jak by nie było – rośnie on znacznie wolniej. Dla porządku, po stronie aktywów mamy w II kwartale br. przyrost rezerw o prawie 6 mld euro i lekkie wzmocnienie złotego, co będzie z kolei poprawiało pozycję międzynarodową netto. Więc może tak źle nie będzie.
Czy ruchy kapitału na globalnym rynku mogłyby gwałtownie pogorszyć międzynarodową pozycję inwestycyjną Polski. Rzecz jest skomplikowana. Po stronie pasywów ponad 40 procent stanowią zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Polsce (162,7 mld euro), z których tak łatwo nie da się wycofać z dnia na dzień (gdyby komuś przyszła na to ochota). Ale z giełdy czy obligacji rządowych (inwestycje portfelowe 108,8 mld euro) czy linii kredytowych lub obligacji instytucji finansowych (25,7 mld euro), wreszcie z depozytów w polskich bankach (21,9 mld euro) – już znacznie łatwiej. Po stronie aktywów do szybkiego ratowania sytuacji zasoby mamy mniejsze: rezerwy walutowe 74,7 mld euro, bardzo skromne inwestycje portfelowe (9,2 mld euro) i niespełna 6 mld euro depozytów zagranicą.
Najważniejszy jest jednak trend zmian. Nasze pasywa rosną i to rosną szybciej od aktywów. A nasze zadłużenie zagraniczne rośnie szybciej niż produkt krajowy. Oczywiście wszystkie wskaźniki byłyby nieco lepsze, czy mniej niepokojące, gdyby złoty wzmocnił się do walut obcych. Problem w tym, że powinien, ale nie chce. Ciekawe dlaczego.