Dwa poprzednie artykuły szczęśliwie cieszyły się sporym zainteresowaniem czytelników. A co przygotowałem na dziś? Tom Mniej znaczy lepiej Jasona Hickela. Autor wywodzi się z południa Afryki, mieszka w Londynie, ma nieco ponad 40 lat i – jak pisze – przez ostatnią dekadę mocno angażował się w badania właśnie nad przyszłością kapitalizmu. To, co ma do powiedzenia, jest świeże, choć dla wielu czytelników, szczególnie tych ortodoksyjne myślących, jego tezy mogą być obrazoburcze. Albowiem Hickel, mówiąc jednoznacznie, stara się wywrócić nasze dotychczasowe myślenie, obala istniejące dogmaty, ale też proponuje rozwiązania na przyszłość.
Problemem jest sam wzrost
Główne przesłania tej pracy zawarte są już w jej tytule i podtytule Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat. Autor stawia tezę, dobrze udokumentowaną, że od narodzin kapitalizmu przed mniej więcej 500 laty oraz po jego zracjonalizowaniu przez Bacona i Kartezjusza oraz myślicieli oświecenia, może za wyjątkiem Spinozy, zdominowała nas filozofia zysku, a przede wszystkim wzrostu, co jeszcze bardziej przyspieszyło w czasach ostatniej fali neoliberalizmu. To wtedy oddzielono ducha od materii, a człowieka od przyrody, którą – zgodnie z tą koncepcją swoistego dualizmu – można było, zdawałoby się, bezkarnie podbijać i zagarniać.
W efekcie pojawił się nam nie tylko na horyzoncie, ale dosłownie i namacalnie, prawdziwy armagedon ekologiczny i klimatyczny. Zagrożenia są już na tyle poważne, że czas najwyższy zmienić nasze dotychczasowe myślenie i postępowanie. Przykładowo, „tempo wymierania gatunków jest dziś tysiąckrotnie szybsze niż u zarania rewolucji przemysłowej”. Dlatego, konieczna jest – i to natychmiast – głęboka zmiana w naszym myśleniu. Albowiem, jak pisze autor: „Gra toczy się nie tylko o ekonomię. To walka o naszą teorię bytu. Wymaga ona dekolonizacji zarówno gruntów, lasów i narodów, jak i naszych umysłów”.
Albowiem do tej pory jesteśmy zakleszczeni i „skolonizowani” właśnie w koncepcjach zysku i podboju – kiedyś w postaci grodzenia prywatnych gruntów, potem kolonizacji i zagarniania wszystkich dostępnych ziem i zasobów. Aż wreszcie popadliśmy w filozofię „wzrościzmu”, czyli wyznajemy powszechnie zasadę „wzrost nade wszystko”, która, według słów autora, „nie pozwala nam się zatrzymać, a… dążenie do wzrostu zastępuje nam myślenie. Jesteśmy w transie. Brniemy dalej naprzód, bezmyślnie, nieświadomi tego, co robimy, nieświadomi tego, co dzieje się wokół nas, nieświadomi tego, jakim kosztem się to odbywa…”.
Dlatego proponowane wyjście jest jedno: tylko odejście od wzrostu gospodarczego ocali nasz świat, jak mówi podtytuł tej pracy. Ale chcąc to zrobić, wymagana jest zmiana filozofii naszego postępowania, na tytułowe „mniej znaczy lepiej”.
Tylko odejście od wzrostu gospodarczego ocali nasz świat.
Czy to możliwe? Tak – odpowiada autor, ale zastrzega, że tylko pod warunkiem głębokiej przemiany naszej świadomości. Musimy gruntownie zmienić, niczym animiści, nasze podejście do natury i zaakceptować ją jako całość, a nie tylko cieszyć się, jak dotąd i w kapitalizmie, z dominacji człowieka nad całym życiem na Ziemi. Potrzebna jest, natychmiastowo, zmiana naszego podejścia do relacji między człowiekiem a otaczającym nas światem żywej przyrody.
Zagrożenia klimatyczne i ekologiczne są już tak groźne i tej miary, że „niezbędne jest szybkie przestawienie się na odnawialne źródła energii. Konieczna jest transformacja gospodarcza – przejście do gospodarki postkapitalistycznej, zorientowanej na ludzki dobrostan i ekologiczną stabilność, a nie ciągły wzrost”.
Ocali nas technika?
Jason Hickel nie wierzy w żadne magiczne rozwiązania. Nie sądzi też, jak chcą niektórzy, że znajdą się jakieś techniczne rozwiązania, które „zbawią” nasz zagrożony świat. Uważa bowiem, chyba słusznie, że „problem, przed którym stoimy, nie ma jednak związku z technologią. Problemem tym jest wzrost gospodarczy”.
To nasza dotychczasowa filozofia życia jest tu problemem: „Ilekroć pojawia się konflikt między ekologią a wzrostem, ekonomiści i politycy opowiadają się po stronie wzrostu i usiłują coraz bardziej wymyślnymi sposobami nagiąć do niego rzeczywistość”.
Wszelkie pomysły i nowinki techniczne też są tej logice podporządkowane, czy to te mówiące o fuzji termojądrowej, czy te dotyczące masowego recyklingu, czy też rożnych sposobów przechwytywania CO2. Owszem, należy je popierać i rozwijać, jak też cieszyć się, że takie poszukiwania są i trwają. Tyle tylko – jak zaznacza autor – że „w epoce zagrożenia klimatycznego i masowego wymierania gatunków nie mamy czasu spekulować na temat możliwości rodem z opowieści fantasy”.
W sukurs nie przyjdą nawet nowe teorie „zielonego wzrostu”, kiedy to sięga się nawet do geoinżynierii, a wszystko nadal po to, by „nagiąć ludzkiej woli całą planetę jako taką, byleby tylko kapitalistyczny wzrost mógł trwać nadal”.
Tak się nie da. Trzeba zmienić azymuty. W jaki sposób?
Antidotum na wzrost jest sprawiedliwość
Chyba najsilniejszą stroną, choć dla wielu zapewne mocno dyskusyjną, tej pracy jest jej postulatywność i przedkładanie pomysłów, co robić z aktualną rzeczywistością i jak ruszać w przyszłość, aby siebie (i naszych następców) ocalić.
Przede wszystkim, należy postawić na wzrost kapitału społecznego, a nie wzrost gospodarczy. Gdzie to tylko możliwe, trzeba sięgać po tereny wspólne, dobra publiczne oraz stawiać na solidne systemy socjalne. Potrzebne jest nam wzajemne wsparcie i solidarność, a więc podejście dokładnie odwrotne od tego, którego akurat teraz masowo, szczególnie na Zachodzie doświadczamy – polaryzacji, kłótni i (aksjologicznych) sporów.
Podejście powinno być proste, bowiem już dokładnie wiadomo, co się sprawdza. Należy: „zmniejszyć nierówności, zainwestować w powszechnie dostępne dobra publiczne, bardziej sprawiedliwie dzielić dochody i szanse”. A więc, należy postępować dokładnie odwrotnie, niż to dotychczas czyniliśmy. Ujmując to jednoznacznie: „Antidotum na imperatyw wzrostu jest sprawiedliwość… Oznacza to całkowite odwrócenie neoliberalnej polityki ekonomicznej”.
Należy: zmniejszyć nierówności, zainwestować w powszechnie dostępne dobra publiczne, bardziej sprawiedliwie dzielić dochody i szanse.
Czy jesteśmy w stanie dokonać takiego mentalnego przełomu, a raczej zwrotu na miarę kopernikańską? Autor jest „umiarkowanie optymistyczny”, a zarazem przekonany, że jest to możliwe. Wyjaśnia: „Zagrożenie klimatyczne zmienia sytuację, zmusza nas bowiem do spojrzenia w oczy prawdzie o barbarzyńskich nierównościach gospodarki światowej i do wkroczenia na teren politycznej kontestacji. Koncepcja, jakoby poprawa życia ludzi zależała od sumarycznego wzrostu, przestała mieć sens”.
No dobrze, a jeśli nie wzrost, to co poza ładnie brzmiącymi, ale hasłowymi pojęciami jak solidarność, czy nawet spójność społeczna? Tu Hickel jest naprawdę odkrywczy. Może akurat nie w punkcie wyjścia, gdy uważa – m.in. za Zygmuntem Baumanem – że jak najszybciej trzeba odejść od imperatywu wzrostu PKB. Trzeba postawić, niczym władcy w himalajskim Bhutanie, czy ostatnio nawet przywódcy w Chinach (jest o tym wzmianka), nie na wielkość wzrostu, lecz na jego jakość, podobnie jak na jakość życia.
Postwzrost (degrowth)
Tu pojawia się idea „postwzrostu”, rozumianego jako „przejście do całkiem innego typu gospodarki, w której wzrost nie jest potrzebny; gospodarki, której zasadą organizującą jest dobrobyt ludzi i stabilność ekosystemu, a nie bezustanna akumulacja kapitału”. Ujmując inaczej: „Trzeba zmienić system, jeśli nie chcemy, aby bestia pożarła nas wszystkich”.
Jak to jednak zrobić? Jest wiele sposobów, podpowiada autor, i przedkłada nam cały zestaw praktycznych rad i pomysłów. Trzeba przyznać, że wiele z nich ma jak najbardziej racjonalne uzasadnienie. Hickel przede wszystkim sugeruje:
- redukcję zużycia materiałów i energii (podaje niezliczone przykłady ich marnotrawstwa, począwszy od towarów spożywczych i odzieży, po technologie użytkowe i sprzęt AGD);
- skończyć ze świadomym i planowanym przez producentów szybkim starzeniem się sprzętu (co producenci czynią nagminnie, chcąc zwiększyć zysk i obrót);
- zwiększyć okres gwarancyjny na produkowane towary;
- głęboko okroić reklamy, które służą jedynie manipulacjom i nakręcaniu rynku;
- wprowadzić zasadę wspólnego użytkowania (rowerów, samochodów i innych – co częściowo już widzimy);
- rozszerzyć skalę dóbr publicznych, począwszy od zbiorowej komunikacji po zmniejszenie ilości pracy i tym samym podróży do niej – książka została napisana w początkowej fazie obecnej pandemii, która to potwierdziła, skazując nas na pracę zdalną;
- ograniczyć działalność branż ekologicznie szkodliwych, począwszy od plastiku, poprzez produkcję wołowiny, po produkty jednorazowego użytku;
- skrócić łańcuchy dostaw, a tym samym drogę od producenta do konsumenta;
- zmniejszyć dysproporcje dochodowe, szczególnie między warstwą zarządzającą, a zwykłym pracownikiem, które się w ostatnim okresie dominacji teorii neoliberalnych niebywale wynaturzyły (autor podaje wiele przykładów).
Jak widać, przynajmniej niektóre z tych pomysłów można byłoby dość łatwo wdrożyć, a wszystkie zdają się być sensowne. Sprowadzają się do sedna, które autor ujmuje następująco: „Położenie kresu planowanemu skracaniu żywotności produktów, wprowadzenie limitów dopuszczalnego zużycia zasobów, skrócenie tygodnia pracy, zmniejszenie nierówności i rozszerzenie sfery dóbr publicznych”.
Jednakże nawet Hickel zauważa: „Działania te w fundamentalny sposób podważają tkwiącą u podstaw kapitalizmu logikę”. Mówiąc wprost, tak gruntowana zmiana istoty gospodarowania i funkcjonowania nie będzie możliwa bez siły woli decydentów, jak też masowego wsparcia (gdy chodzi o demokrację). Jeśli chodzi o ruchy o podłożu ekologicznym czy klimatycznym, to takie już się pojawiły. Jednakże dotychczas niemal jak na dłoni widać, że w przypadku elit politycznych i biznesowych wiele postulowanych rozwiązań jest niby werbalnie akceptowanych (jak chociażby postulaty klimatyczne w ramach ONZ-owskiego procesu COP), ale faktycznie rozwiązania te nie są wcielane w życie.
Jason Hickel nie mówi tego wprost, ale z jego obszernych – i dobrze udokumentowanych – wywodów wynika jasno, że nie możemy być już dalej niewolnikami praw rynku, czy tym bardziej kapitalizmu w wersji turbo. A to oznacza, że ważne są i będą decyzje podejmowane przez człowieka.
Dlatego, inter alia, wyłania się z tej lektury jeszcze jeden, kardynalny wniosek: dla dokonania, niezbędnego, przełomu w naszym myśleniu, potrzebne są na czele państw silne i odpowiedzialne elity. Bez spełnienia tych warunków wymagana zmiana naszej mentalności, co jest zawsze postulatem najtrudniejszym do spełnienia, pozostanie tylko plikiem projektów na naszych komputerowych dyskach. A tak groźny armagedon ekologiczny i klimatyczny nie zostanie zatrzymany – z raczej wiadomymi skutkami.
Wszystkie śródtytuły w artykule zostały wzięte z pracy Jasona Hickela.