Tylko silna presja uchroni przed dekadą strachu

Pytanie o przyszłość globalnej gospodarki zmusza nas często do sięgnięcia po przykłady historyczne. Najczęściej używa się porównania do kryzysu lat 30., ale to może być zbyt drastyczne. Bliżej nam chyba do dekady dekadencji, czyli lat 70. Wtedy też narastał wielki strach i niepewność o przyszłość. Czym różnimy się od tamtego okresu?
Tylko silna presja uchroni przed dekadą strachu

(CC By-NC-SA Sterneck)

Okładki znanych tygodników często najlepiej oddają klimat czasów. Po obecnym kryzysie zadłużeniowym, który na świecie trwa już od pięciu lat, na pewno zapamiętane zostanie chociażby tytuł „The Economist” z grudnia 2011: „Bójcie się (Be Afraid)” z czarną dziurą w tle. Żyjemy w epoce narastającego strachu – gdziekolwiek nie spojrzeć, wiara w stabilność wzrostu gospodarczego kruszy się. Japoński ekonomista Richard Koo ostrzegł ostatnio, że demokracja w Europie jest zagrożona, kilka tygodni wcześniej Dani Rodrik z Harvardu pisał, że najczarniejsze scenariusze wcale nie są bardzo odległe.

Ponieważ takie okresy strachu już się zdarzały, możemy sięgnąć pamięcią wstecz i spróbować przyjrzeć się, jak świat rozwinięty z takimi wyzwaniami sobie radził. Wracając do okładek – w 1975 r. Time pytał: „Czy to już koniec kapitalizmu?”, a cztery lata później Bussinesweek obwieścił na pierwszej stronie: „To koniec akcji. Inflacja niszczy nasze portfele”. Lata 70. XX wieku są dla analizy obecnych wydarzeń doskonałym odniesieniem. Gospodarka tkwiła w strukturalnym kryzysie, w społeczeństwach rósł strach, pojawiały się nowe wyzwania polityczne i międzynarodowe, stopień komplikacji systemu narastał.  Widać to np. po cenach złota, które rosły pod koniec lat 70. w podobnym tempie, co obecnie.

Jak pisał znany brytyjski historyk Tony Judt, w latach 70. „zamęt w światowym systemie finansowym, rozpad powojennej gospodarki i niezadowolenie tradycyjnych elektoratów postawiły pod znakiem zapytania poczucie pewności siebie powojennego pokolenia”. Teraz naruszone zostaje poczucie pewności pokolenia wychowanego na wielkim boomie finansowym lat 1983-2008.

Z kolei amerykański historyk Thomas Borstelmann zauważył: „W latach 70. Amerykanom świat wydawał się niestabilny i nieprzewidywalny, ich wiara w przeznaczenie narodu zachwiała się”. Trudno nie odnieść tego opisu również do czasów współczesnych, szczególnie w Europie. Pytanie, które my sobie zadajemy, brzmi: czy tak jak w latach 70. kryzys będzie początkiem reform i nowej epoki prosperity, czy też przeobrazi się w coś gorszego, coś co na długo podważy naszą wiarę w rynek?

Różne oblicza kryzysów

Na polu gospodarczym, oba kryzysy miały bardzo złożone przyczyny, choć można wyróżnić pewne najważniejsze ich źródła i objawy. Obecny kryzys wynika m.in. z nadmiernego zadłużenia publicznego i prywatnego wielu krajów rozwiniętych, które zagraża stabilności realnej gospodarki i systemu finansowego. W latach 70. najważniejszymi źródłami problemów był nadmierny wzrost płac w stosunku do wydajności pracy, rozpad systemu walutowego z Bretton Woods oraz drastyczne podwyżki cen ropy przez OPEC.

Całe lata 70. w większości krajów rozwiniętych upłynęły pod znakiem inflacji, która została dodatkowo podwyższona przez błędną politykę drukowania pieniądza. Inflacji towarzyszyło bardzo wysokie bezrobocie, przekraczające w wielu krajach 8-10 proc. Media, podobnie jak teraz, wypełnione były dramatycznymi wypowiedziami polityków. 24 grudnia 1973 roku brytyjski premier Edward Heath stwierdził, że „to będą trudniejsze święta niż te, które znaliśmy od czasu zakończenia wojny”.

(opr. DG/CC BY-SA World Economic Forum)

(opr. DG/CC BY-SA World Economic Forum)

Który kryzys jest gorszy: inflacyjny czy zadłużeniowy? Ówczesny kryzys był bardziej uciążliwy dla przeciętnych ludzi, ze względu na wyższą inflację i bezrobocie. Ale obecny kryzys ma w sobie większy potencjał rażenia, ponieważ dotyka systemu finansowego, który jest niczym krwioobieg organizmu, a dodatkowo świat jest znacznie bardziej zglobalizowany i negatywne szoki szybciej przenoszą się z miejsca na miejsce.

Jest jednak jeszcze jedna, może dużo poważniejsza różnica. W latach 70. tworzył się konsensus co do tego, jak na kryzys należy zareagować. W ekonomii i elitach politycznych rosły wpływy tzw. szkoły Chicagowskiej, postulującej bezwzględną walkę z inflacją i odejście od nadmiernej roli państwa. Obecnie ekonomia jest w lesie, podzielona równo między zwolenników większej roli państwa i zwolenników rozwiązań prorynkowych. Ten podział przenosi się na świat polityki.

Na polu politycznym, obecny kryzys objawia się przede wszystkim w coraz bardziej widocznych przeszkodach dla procesu integracji europejskiej, który po II wojnie światowej był jednym z najważniejszych procesów politycznych na świecie. Powszechnie uważa się, że Europa ma tylko dwie drogi: rozluźnienie a może nawet załamanie integracji, albo droga w kierunku federalizmu. Pierwszy kierunek będzie bardzo kosztowny, drugi wydaje się nierealny politycznie, stąd pat i niepewność, Europejczycy tracą chyba wiarę w projekt, który tak długo i mozolnie budowali. Do tego dochodzą inne współczesne palące problemy polityczne: narastające nierówności społeczne, spadek roli klasy średniej, wzrost politycznego znaczenia korporacji międzynarodowych, grup lobbingowych itd.

W latach 70. kryzys  polityczny miał wiele twarzy, ale objawiał się głównie poprzez gwałtowne załamanie zaufania obywateli do elit i utratą wiary w sens demokracji. Porażka Amerykanów w Wietnamie była potężnym ciosem dla amerykańskiej wiary w siebie. Afera Watergate unaoczniła stopień skorumpowania klasy politycznej i doprowadziła w USA do gwałtownego i bezprecedensowego załamania zaufania do instytucji publicznych. Atmosferę czasów dobrze oddają takie filmy, jak „Trzy dni kondora”, czy „Chinatown”, pokazujące przestępczą działalność urzędników.

W Europie narastała zaś aktywność grup terrorystycznych, jak Czerwone Brygady, IRA czy RAF. Wszystko to sprawiało, że państwo demokratyczne traciło legitymizację wśród jego obywateli. Sex Pistols śpiewali: „Chcę być anarchią, to jest jedyna droga życia”, Monty Python zaś oferował ludziom kompletne oderwanie od realnego świata i wycieczkę w obszary absurdu. To trafiło na bardzo podatny grunt.

Na tym tle nasze dzisiejsze wyzwania społeczne wydają się łagodniejsze. Spadek zaufania do elit nie jest tak głęboki, ludzie nie odwrócili się od demokracji i zaangażowania obywatelskiego, nie wycofują się ze sfery publicznej. Pomimo strachu i niepewności, poziom zaufania do systemu, w którym żyjemy, jest wyższy. Z drugiej jednak strony, tak jak tamten kryzys bardziej uderzył w zaufanie, tak obecny ewidentnie obnaża realną niezdolność systemów politycznych do dokonywania zmian. W latach 70. w Europie integracja szła do przodu, a w USA elity aktywnie szukały odpowiedzi na spadek zaufania do nich. Obecnie zaś integracja europejska znalazła się w punkcie bez wyjścia, a o niewydolności systemu politycznego często też się mówi w USA.

Na polu międzynarodowym, obecny kryzys i ten z lat 70. są do siebie dość podobne, dotyczą takich samych kwestii: rosnącej roli nowych potęg przemysłowych oraz problemów z dostawami energii. Tyle, że w latach 70. wyzwania te były relatywnie nowe, ludzie na Zachodzie dopiero dowiadywali się, że Chiny czy Iran mogą mieć dla ich losu jakiekolwiek znaczenie, więcej było obaw przed nieznanym. Mieszkańcy krajów rozwiniętych po raz pierwszy musieli zmierzyć się z problemem globalizacji produkcji, pierwszy raz doświadczyli kryzysu naftowego.

Teraz Zachód mierzy się z dobrze zdefiniowanymi problemami, co może nie wywołuje w społeczeństwach tyle strachu, ale nie zmniejsza skali problemów. Chiny niedługo staną się główną potęgą gospodarczą, co zaburza układ sił na świecie i wzbudza obawy o wpływ tego autorytarnie rządzonego kraju na stabilność globalnej gospodarki. Napięcia na Bliskim Wschodzie stają się coraz poważniejsze, a wciąż brakuje efektywnych technologii uzyskiwania energii z alternatywnych źródeł.

Droga wyjścia będzie długa i trudna

Porównując oba kryzysy, warto wreszcie spojrzeć na ścieżkę wyjścia ze stagnacji lat 70. i spróbować wyciągnąć jakieś wnioski dotyczące obecnej sytuacji.

Można wymienić kilka kroków, które prowadziły do wygaszenia kryzysu gospodarczego i pchnięcia gospodarek na tory szybkiego wzrostu. Pierwszorzędną rolę odegrały banki centralne, które na przełomie lat 70. i 80. podjęły zdecydowaną walkę z inflacją. Odbyło się to za cenę recesji, ale ustabilizowanie dynamiki cen pozwoliło na gwałtowny spadek rynkowych stóp procentowych, co z kolei było pozytywnym impulsem dla inwestycji, cen akcji i nastrojów konsumentów.

(opr. DG/CC BY-NC hto2008)

(opr. DG/CC BY-NC hto2008)

W tym samym czasie tzw. konserwatywna rewolucja w USA i Wielkiej Brytanii doprowadziła do deregulacji i głębokiego obniżenia podatków, co również dało pozytywny impuls konsumpcji i inwestycjom. Na polu globalnym, dochodziło do powolnego znoszenia ceł i ograniczeń w handlu, co wzmogło wymianę towarową i inwestycje bezpośrednie. W Europie ustabilizowano kursy walutowe. Wreszcie coraz szybszy stawał się postęp technologiczny, co zwiększało efektywność produkcji.

Teraz kryzys jest oczywiście inny, więc i zmiany będą inne, ale dynamika wychodzenia może być podobna. Potrzebny będzie miks odważnych decyzji politycznych, wstrząsów gospodarczych i nowych trendów rozwoju, które pchną gospodarki na ścieżkę wzrostu produktywności.

Kryzys na pewno nie zakończy się łagodnie. Podobnie jak na przełomie lat 70. i 80. głębokie recesje zakończyły trudną dekadę, tak obecnie wysoce prawdopodobne jest, że stagnacja gospodarcza i niemoc polityczna doprowadzą do przesilenia zakończonego recesją. Głębokich zmian dokonuje się bowiem tylko pod silną presją.

Potencjał zmian jest jednak duży i jeżeli zostaną one przeprowadzone, to istnieje szansa, że kryzys pozostanie w pamięci tylko jako dekada stagnacji, a nie dekada krachu. Europa posiada duże rezerwy wzrostu, które uwolnić można poprzez częściową liberalizację rynków pracy i usług. Duży potencjał wzrostowy tkwi w rynkach wschodzących. Zmiany polityczne i reformy gospodarcze w Chinach, Europie Wschodniej i Afryce mogą dać światu potężny impuls rozwojowy.

Można mieć również nadzieje na nowe trendy rozwojowe, gdyż postęp technologiczny ma charakter geometryczny (jest coraz szybszy). Duże nadzieje można wiązać z rewolucją w energetyce i postępie technologicznym w dziedzinie alternatywnych źródeł energii. Coraz większy wpływ na gospodarki będą miały zmiany w przemyśle – często mówi się o trzeciej rewolucji przemysłowej, wywołanej nowymi technologiami produkcji, takimi jak drukowanie 3D. Pozytywny wpływ na gospodarkę mogą mieć również nowe odkrycia w medycynie i biotechnologii.

Czy jednak te wszystkie nadzieje zmaterializują się i kiedy to się stanie? Nie wiadomo. Na razie kryzys trwa pięć lat i jeżeli pod względem długości będzie przypominał ten z lat 70., to czeka nas jeszcze kolejne trudne pięciolecie.

Ignacy Morawski, Jerzy Morawski

(CC By-NC-SA Sterneck)
(opr. DG/CC BY-SA World Economic Forum)
W-październiku-1979-r.-Businessweek-ogłosił...
(opr. DG/CC BY-NC hto2008)
W-strachu-ludzie-kupują-złoto

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

System z Bretton Woods i jego dziedzictwo – wnioski z konferencji naukowej

Kategoria: Analizy
Po upadku systemu z Bretton Woods zwiększyła się skala dyskrecjonalności polityki pieniężnej. Rosnąca popularność kryptowalut wymusiła na bankach centralnych zainteresowanie pieniądzem cyfrowym, który ponownie może zmienić zasady rządzące polityką pieniężną.
System z Bretton Woods i jego dziedzictwo – wnioski z konferencji naukowej