Inwestorzy nie lubią politycznych interwencji i regulacji. Trzy dowody z ostatniego czasu. Cena kiwi, narodowego dobra eksportowego Nowej Zelandii, jak również wartość nowozelandzkiego dolara spadły gwałtownie po tym, jak politycy tego kraju utworzyli koalicję (lewica z populistyczną New Zealand First), która ma w planach rozszerzenie roli banku centralnego tak, aby kontrolował kurs walut. Zwycięstwo wyborcze liberała Shinzo Abe w Japonii z kolei wywindowało indeks giełdowy tego kraju Nikkei na najwyższy od 21 lat poziom. Hossę na amerykańskiej giełdzie, która trwa od wyboru Donalda Trumpa na prezydenta, napędza jego polityka deregulacji – jak wywodzi analityk American Enterprise Institute. Wprawdzie nie jest tak głęboka, jak miała być, bo sprowadza się jedynie do zahamowania regulacji, które miały wchodzić w życie, ale zważywszy, że administracja Baracka Obamy wprowadzała około trzech tysięcy regulacji rocznie, obecna polityka to zasadnicza zmiana. Z punktu widzenia inwestorów – na lepsze, bo uwalnia gospodarkę, a więc umożliwia jej ekspansję
Setna rocznica wielkiej socjalistycznej rewolucji październikowej jest zauważana wszędzie na świecie, choć może nie zawsze tak, jakby chcieli jej autorzy. Na przykład liberalny CATO Institute ubolewa, jak bardzo rewolucja bolszewicka przyczyniła się do podniesienia i rozszerzenia roli rządu we współczesnym świecie. Przed I wojną Światową, a więc także przed wystrzałami z Aurory, wydatki rządów w rozwiniętych gospodarkach wynosiły średnio 13 proc. PKB i rola rządu była ograniczona przede wszystkim do obrony i wymiaru sprawiedliwości. Obecnie średnia wydatków wynosi 44 proc. PKB i polityka rządu wkroczyła niemal w każdą dziedzinę życia. Zmiany były adaptowane częściowo z przekonania o słuszności socjalistycznych idei, a częściowo, aby osłabić ruch komunistyczny. Dyskusja na ten temat dostępna tutaj.
W American Enterprise Institute z kolei rozważania na temat tego, jak wolny rynek uczynił świat lepszym miejscem. Na przykład statystyki długości życia pokazują, że w 1960 roku (pierwszy rok, z którego są dostępne dane Banku Światowego) mieszkańcy Hongkongu żyli średnio o cztery lata krócej niż Brytyjczycy. Dziś jest odwrotnie — mieszkańcy tego najbardziej liberalnego gospodarczo kraju świata żyją o cztery lata dłużej niż Brytyjczycy. W krajach naszego regionu (Polska, Czechy, Węgry) w latach 1960 – 1989 długość życia wzrosła średnio od 1,05 roku do 1,46 roku. Pomiędzy 1989 rokiem a 2015 rokiem — wzrost był o 5,68 do 7,1 roku.
Czy jednak liberalizm może uspokoić populizm? Sam wzrost gospodarczy już nie wystarcza. Jeśli politycy nie zajmą się problemem, jakim jest oddzielenie produktywności od płac, „polityczne konwulsje”, jakich doświadcza wiele krajów, się pogłębią – uważa Manuel Muniz z Harvardu. Do takich wniosków prowadzi jego zdaniem analiza porównawcza gospodarek wielu krajów (w przeciwieństwie do analiz wyizolowanych danych z poszczególnych krajów). Nowe technologie zmuszają gospodarki świata do głębokich zmian strukturalnych i zarobki pracownicze nie odgrywają już tak znaczącej redystrybucyjnej roli jak niegdyś. Na przykład mimo zwiększonego zatrudnienia w USA i Europie płace tkwią w bezruchu i większość zasobów wytworzonych po 2008 roku trafiła na konta bogatych. Również struktura odbudowywanego zatrudnienia jest inna niż niegdyś — aktywne są sektory wysokich i niemal żadnych kwalifikacji. Nic pośrodku. Podobnie wzrosła produktywność – o 5 proc. zwiększyła się wśród firm w awangardzie (o jedną trzecią) i prawie w ogóle w innych sektorach. Czyli trójkąt płace – produktywność – dochody jest już nieważnym paradygmatem.
Nowy paradygmat to podatki, edukacja i reforma obydwu sfer. Tylko to może zmniejszać nierówności w społeczeństwie. Co jest jak zawsze dość utopijnym zawołaniem – jak dobitnie przypominają wyniki ostatniego raportu UNESCO o stanie edukacji na świecie. Według niego 264 miliony młodych ludzi nie ma dostępu do edukacji. Następne 100 milionów to grupa nieudokumentowanych imigrantów, która prawdopodobnie także nie korzysta z edukacyjnych programów i instytucji. W sumie 350 milionów ludzi, których „nie ma” (przynajmniej w statystykach). To liczba równa sumie mieszkańców Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii (na 510 milionów mieszkańców całej Unii Europejskiej).
Adair Turner, szef brytyjskiego think-tanku Nowa Ekonomiczna Myśl, przypomina, że kryzys finansowy 2008 roku podważył założenie nieomylności wolnego rynku. Niemniej neoliberalne założenia jak z doktryny konsensusu waszyngtońskiego wciąż określają widzenie chińskiej gospodarki. Stąd tyle zdziwienia, wątpliwości i ponurych prognoz na jej temat, a tymczasem gospodarka Chin po prostu rośnie. Zgodnie z konsensusem Chinom potrzebne jest pogłębienie liberalizacji finansowych rynków, aby lepiej zdyscyplinować gospodarkę i zapewnić bardziej efektywną alokację kapitału. A osłabienie państwowych przedsiębiorstw uwolniłoby konkurencję, a więc innowację i gospodarczy dynamizm. Ale Turner cytuje Joe Studwella dowodzącego, że kraje azjatyckie, jak Japonia i Południowa Korea, osiągnęły sukcesy gospodarcze, ignorując takie zalecenia. Finanse były trzymane krótko, kredyt był kierowany do sfer, które rząd uznał za rentowne, a przemysł korzystał z osłony barier celnych. Chiny podążają tą ścieżką i mają wszelkie szanse sukcesu.
Antyliberalne środki (i to wynalezione przed 73 laty) proponuje brytyjski ekonomista Robert Skidelsky znany z admiracji dla Johna Maynarda Keynesa. Miałyby pomóc w rozwiązaniu problemu deficytów w jednych krajach i nadwyżek handlowych w innych. Umowy Bretton Woods z 1944 roku zakładały, że kraje z deficytem mogą wprowadzić tymczasowe ograniczenia importu z krajów posiadających nadwyżki po konsultacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Nie przypadkiem autorem tej możliwości był Keynes — w swoim pierwotnym planie dla Międzynarodowego Banku Rozliczeniowego Keynes zaproponował eskalowany zakres sankcji wobec państw członkowskich utrzymujących stałą nadwyżkę kredytową i mniej uciążliwych dla krajów o trwałych saldach ujemnych. Kraje z nadwyżkami mogłyby dysponować nadwyżkowymi pieniędzmi, ale nie mogłyby ich gromadzić. Ożywienie tego artykułu dotknęłoby głównie Chiny, Japonię, Niemcy i Meksyk, które mają odpowiednio 347 mld dol., 69 mld dol., 65 mld dol. i 64 mld dol. nadwyżek.
Jak wiadomo, Federalna Rezerwa i Bank Centralny Unii Europejskiej uzależniły decyzje o podnoszeniu stóp procentowych od wskaźnika inflacji, ustalając próg 2 proc. Jest to jednak zaledwie odnośnik i to, jak interpretuje go ECB, prezentują ekonomiści z banku centralnego Finlandii. Otóż po pierwsze ECB bardziej nie lubi inflacji powyżej 2 proc. niż tej poniżej. Po drugie w przeszłości ECB najczęściej reagowało przy poziomie 1,6-1,7 proc. Definicja stabilności cen nie jest jednak jednoznaczna, a więc potencjalnie problematyczna. Wobec tego powstaje pytanie, czy przekroczyć cel czy czekać. Zdaniem autorów lepszą wersją jest przekroczenie celu na określony czas (przy stopach na poziomie 0 proc.). Ułatwi to bankowi szybsze i skuteczniejsze osiągnięcie stabilności cen, bo podniesie konsumpcję i poziom inwestycji.
Awantury na temat tego, gdzie wielonarodowe firmy powinny płacić podatki, są jednym z bardziej dyskutowanych tematów z powodu kar, jakie Unia Europejska nakłada na Amazon czy Google, oraz projektów zmian w systemach podatkowych i odejścia od koncepcji „kraju pochodzenia”. Alan Auerbach z Berkeley wyjaśnia istotę podejścia do docelowego opodatkowania, które bierze pod uwagę cash-flow firmy w kraju przeznaczenia produktu. Czyli dodaje korektę graniczną i ma efekt oparcia opodatkowania na lokalizacji konsumentów, a nie na uzyskiwanych zyskach, produkcji czy miejscu siedziby firmy. To podejście jednak nie jest wdrażane wobec problemów międzynarodowych powiązań i możliwości naruszenia zasad Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Na koniec — żyjemy zdecydowanie w drugim wieku pozłacanym. Nigdy na przestrzeni ostatnich stu lat, czyli od czasów amerykańskich industrialnych baronów jak Rockefellerowie, Carnegie i Vanderbiltowie, tak niewielu bogatych nie posiadało tak ogromnych bogactw jak dziś. Na świecie jest 1542 miliarderów. W minionym roku, zgodnie z badaniem UBS i PwC, wartość ich majątku wzrosła o jedną piątą i wynosi obecnie 6 bln dolarów. Warto jednak zauważyć, że jak wynika z badania, 98 proc. tego majątku znalazło drogę z powrotem do społeczeństwa w formie działalności charytatywnej, a miliarderzy w sumie zatrudniają 27,7 milionów osób.