Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Stany Zjednoczone przestały produkować? To mit!

Prezydent Obama prowadzi z Chinami wojny walutowe, żeby ożywić rodzimą produkcję. Tymczasem amerykański ekonomista, profesor Donald Boudreaux twierdzi, że Stany Zjednoczone wcale nie przestały produkować, tylko tzw. wiedza gospodarcza opiera się głównie na mitach, takich jak ten, że globalizacja jest zła, że bogactwo bierze się z eksportu, albo że wysokie podatki muszą prowadzić do zastoju gospodarczego.
Stany Zjednoczone przestały produkować? To mit!

Donald Boudreaux fot. arch. autora

Obserwator Finansowy: Ameryka przestała produkować, Amerykanie żyją na kredyt. Zgadza się Pan?

Prof. Donald Boudreaux: To oczywista nieprawda.

Ale takie przekonanie żywią nie tylko zwykli ludzie. Ekonomiści również.

Być może ci, którzy nie sprawdzają statystyk przed wygłoszeniem swoich tez. A statystyki mówią same za siebie. Amerykańska produkcja przemysłowa rośnie. W kryzysowym 2009 r. była o 10 proc. wyższa niż w roku 2000 r., o 47 proc. wyższa niż w 1990 r. i o 120 proc. wyższa niż w 1970 r. Wciąż jesteśmy największym producentem i eksporterem świata. Jeśli chodzi o zadłużanie się Amerykanów to, owszem, kwoty długów wzrosły w wartościach bezwzględnych, ale wciąż kredyty stanowią mniej więcej ten sam proc. wartości domowych budżetów. „Konsumpcjonizm” i „finansowe rozpasanie” to mity.

Dlaczego więc tak trudno te mity obalić, dlaczego tyle osób w nie wierzy?

Bo są łatwe do wytłumaczenia. O wiele łatwiej przytaczać w mediach takie slogany niż skomplikowane wyjaśnienia ekonomistów. W USA funkcjonuje na przykład mit, że klasa średnia w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat biednieje, że jej zarobki w najlepszym wypadku stoją w miejscu. Jednak ekonomiści wyjaśnili już skąd bierze się to wrażenie. Z reguły, mówiąc o biedniejącej klasie średniej, patrzy się na dochody gospodarstw domowych. To zaciemnia obraz, ponieważ liczba domowników ze względu na zmieniający się styl życia znacząco zmalała. Wydaje się więc, że zmalała też zamożność klasy średniej. Tymczasem tylko w ciągu jednego pokolenia realny dochód na głowę jednego członka klasy średniej wzrósł o 50 proc.! Ogólnie rzecz biorąc, przeciętny Amerykanin jest bogatszy o ok. 125 proc. niż jeszcze 40 lat temu. Do tego trzeba jeszcze doliczyć pakiety socjalne oferowane przez pracodawców, ubezpieczenia zdrowotne, emerytalne, fundusze wakacyjne, które w 1970 r. były rzadkością. Wyjaśnienie tych skomplikowanych zjawisk jest z reguły dla mediów zbyt ambitne. Zresztą, jak wszyscy wiemy, ludzie bez względu na szerokość geograficzną, wolą raczej narzekać i myśleć magicznie o ekonomii.

Zdaje się, że Pan obrał sobie za punkt honoru to magiczne myślenie wykorzenić. Codziennie publikuje Pan listy do dziennikarzy, polityków, czy ekonomistów, którzy publicznie palnęli jakieś głupstwo. Jest jakiś odzew, nawracają się?

Ja nie chcę nikogo nawracać. Dobrze wiem, że większość z moich dyskutantów jest bardzo mocno zafiksowana w swoich poglądach. Moją skuteczność można podsumować tym, że listy publikuję już od lat ’80, a teraz – dzięki Internetowi – robię to bardzo często, codziennie spędzam na wyszukiwaniu różnych głupstw nawet 4 godziny, i mimo to ekonomiczna mitologia kwitnie. [śmiech] Problem w tym, że ta mitologia jest groźna dla nas samych.

Który mit jest najgroźniejszy?

One są groźne w swojej masie. Z jednego mitu powstaje następny. Z mitu, że USA nie produkuje, bierze się mit, że ludzie są biedniejsi, a z tego z kolei przekonania bierze się przekonanie, że są biedniejsi, bo nie ma dla nich pracy.

Ale faktem jest, że bezrobocie w USA jest obecnie najwyższe od wielu, wielu lat. Wynosi ok. 10 proc.

Zgadza się, ale to wysokie bezrobocie i brak nowych miejsc pracy, które są po prostu efektem gospodarczego spowolnienia i własnych błędów w polityce gospodarczej, przypisuje się na przykład zewnętrznemu wrogowi. W naszym wypadku Chinom. Popularna teza głosi, że Chiny zaniżając wartość swojej waluty, sprawiają, że miejsca pracy są do nich eksportowane z USA ze względu na niższe koszty produkcji. Problem jest jednak bardziej złożony. Po pierwsze, choć w amerykańskim przemyśle liczba miejsc pracy maleje, to rośnie w usługach. Usługi to już ok. 80 proc. naszego PKB. Ogółem liczba miejsc pracy w gospodarce rośnie szybciej niż populacja. W 1950 r. nasza siła robocza wynosiła ok. 60 mln osób. Teraz wynosi ok. 145 mln.

Czyli nie zaprzecza Pan, że Chiny odbierają USA miejsca pracy w przemyśle?

Zaprzeczam tezie, że jest to dla nas złe.

Jak to? Przecież gdyby USA chroniły swój rynek pracy, ograniczając na przykład import z Chin, to te 10 proc. bezrobotnych mogłoby znaleźć zatrudnienie.

Skądże! Ekonomiści już od 200 lat znają pojęcie podziału pracy. Na wolnym rynku ludzie wykonują te zajęcia, do których mają najlepsze predyspozycje. Rzeczywiście, Ameryka mogłaby produkować wszystko i być samowystarczalna, tyle że wtedy zbiedniałaby. Obecnie eksportujemy do Chin, czy w ogóle zagranicę, prace względnie proste: szycie butów, składanie komputerów, itd. Sami zaś edukujemy się i zajmujemy się zadaniami bardziej złożonymi, na przykład projektujemy te komputery, albo buty. Zwiększamy w ten sposób stopień zaawansowania własnej gospodarki i swoją produktywność. Gdybyśmy zechcieli wszystko produkować samodzielnie proces przebiegałby znaczniej wolniej, a być może wcale. Dobrym przykładem, żeby to wyjaśnić jest indyjski koncern samochodowy Tata. Gdy indyjski rynek samochodowy był chroniony przed zagraniczną konkurencja, koncern produkował siermiężne, niefunkcjonalne i brzydkie samochody. Po liberalizacji rynku, bardzo szybko dostosował się do nowych warunków i był w stanie konkurować z największymi graczami. Jakość i różnorodność produktów Taty nieporównywalnie wzrosła. Widzimy też na tym przykładzie, jak ważny jest dla kraju import. Nie tylko zwiększa konkurencyjność lokalnych firm, ale sprawia, że jesteśmy bogatsi. Ci, którzy mierzą bogactwo eksportem mylą się. Eksport to koszt importu. Nie odwrotnie. Deficyt handlowy zaś wcale nie jest z natury czymś negatywnym.

Czyli żadnych ograniczeń dla handlu? Pełna globalizacja?

Ależ oczywiście. Jeden z przeciwników rynku zarzucił mi, że nie mam współczucia dla biednych amerykańskich robotników i wspieram chińskich. To ludzie i to ludzie – dlaczego miałbym opowiadać się po czyjejś stronie? Proszę zauważyć, że pomysły by handel ograniczać rodzą się albo w głowach polityków, albo w głowach ekonomistów o bardzo mocnych politycznych powiązaniach. Nawet Karol Marks twierdził, że aby kapitalizm upadł, trzeba dać mu możliwość nieskrępowanego rozwoju.

Więc może właśnie wtedy upadnie, gdy będzie taki „nieskrępowany”?

Bzdura. Ale widzę jednak pewne zagrożenie w nieskrępowaniu. A dokładniej w nieskrępowanym rządzie. I w tym sensie faktycznie jesteśmy narodem dłużników, że pozwalamy naszemu rządowi na duże wydatki pokryte długiem. Nasz rząd zadłuża się tak bardzo, że czasami zastanawiam się, dlaczego inwestorzy wciąż chcą kupować nasze obligacje. Poza tym jest przekonany o skuteczności strategii „zbitej szyby”. Politycy wierzą, że destrukcja daje gospodarce pozytywny sygnał. Zbicie szyby daje pracę szklarzowi, stolarzowi, policji, chłopcu na posyłki… Gdyby fizyczna destrukcja własności, była kreatywna, to huragan Katrina powinien być uznany za błogosławieństwo. Jeden z prorządowych ekonomistów powiedział w końcu kilka dni po zamachu na WTC, że przynajmniej da on impuls gospodarce. Dokładnie ta sama logika każe rządom w ramach antykryzysowych działań zwiększać wydatki i na przykład „tworzyć miejsca pracy”. Interwencja publiczna wcale nie tworzy dodatkowych miejsc pracy. Ona je przesuwa z sektorów preferowanych przez rynek do sektorów preferowanych przez polityków. Działa tak samo, jak zbicie szyby. Tu tracą podatnicy, tam jej właściciel.

A jednak pańscy adwersarze często wskazują, że to Pan sieje mity. Jednym z nich ma być właśnie mit ograniczonego rządu. Skandynawia, mówią, to najbogatsze kraje świata, a rządy są tam jest bardzo silne.

Bardziej niż silnego rządu jestem przeciwnikiem rządu magików. Jeśli ludzie wierzą, że rząd może pozyskać coś taniej niż rynek, dać coś za darmo, mamy rząd magików. Wtedy staje się on „wolnym rządem”, „nieskrępowanym rządem”. Staje się groźny. W Szwecji, Danii, czy Norwegii mamy natomiast bardzo ciekawą sytuację. Doświadczenia tych krajów wskazują na to, że mitem jest myślenie, iż duże podatki wykluczają rozwój gospodarczy. Wolny rynek jest silniejszy od podatków, a w tych krajach rynek jest naprawdę wolny. Państwo daje przedsiębiorcom dużą swobodę i bardzo dobrze chroni prawo własności.

Trudno powiedzieć to samo o Polsce.

Dajcie więc przedsiębiorcom swobodę, pozwólcie działać. Zwalczycie tym samym największy mit: że gdy dać ludziom wolność, gubią się. Jest dokładnie odwrotnie.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Donald Boudreaux jest profesorem ekonomii na George Mason University

Donald Boudreaux fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją

Kategoria: Analizy
Aktualna inflacja w USA pozostaje blisko poziomów z okresu czarnej dekady bankowości centralnej, czyli lat siedemdziesiątych. Czy odpowiedzialnością za wysoką inflację z tamtych czasów możemy obarczyć szoki podażowe?
Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją

Mit przedsiębiorczego państwa

Kategoria: Trendy gospodarcze
Idąc tropem myślenia Mariany Mazzucato przedstawionym w ‘Przedsiębiorczym państwie’ uznać należy, że za moje liberalne poglądy, za mój libertarianizm i anarchokapitalizm, odpowiedzialne jest państwo.
Mit przedsiębiorczego państwa