Czy warto mierzyć inflację bazową?

Dane o inflacji bazowej pomagają określić tendencje zmian cen i pozwalają oceniać, czy polityka pieniężna była prowadzona dobrze - mówi prof. Wojciech Charemza z University of Leicester.
Czy warto mierzyć inflację bazową?

prof. Wojciech Charemza

„Obserwator Finansowy”: W jednej ze swoich publikacji zadał Pan ważne pytanie i chciałbym do niego teraz powrócić –  czy warto mierzyć inflację bazową?

Prof. Wojciech Charemza: Warto jest mierzyć inflację bazową, trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, co ona oznacza. Inflacja bazowa służy do przewidywania ogólnej tendencji zmian cen. Natomiast nie jest ona dobrą prognozą cen na okresy krótsze niż 5-6 miesięcy. Może nam też dużo powiedzieć o skutkach realnych polityki pieniężnej. W niektórych sytuacjach, jeśli RPP zdecyduje się na zmianę stopy procentowej, efekt realny tej zmiany może być minimalny, a w innej sytuacji, przy innej wartości inflacji bazowej, efekt realny takiej samej zmiany może być bardzo znaczący.

A co to jest niespodzianka cenowa?

Niespodzianka cenowa to jest po prostu ta część inflacji, która jest nieprzewidywalna. Dzisiaj np. przewidujemy inflację na jutro i biorąc pod uwagę wszystkie dostępne nam informacje, dochodzimy do wniosku, że będzie ona wynosiła 2,5 proc. W międzyczasie okazuje się, że gdzieś popsuła się pogoda i są gorsze zbiory albo pękł rurociąg i na skutek zakłóceń w dostawach wzrosły ceny paliw. Mówiąc inaczej, wystąpiło coś kompletnie nieprzewidywalnego i ostatecznie inflacja wyniosła 3 proc. Te 0,5 pkt proc. różnicy to jest właśnie niespodzianka cenowa.

Jest to kluczowe pojęcie tradycyjnej ekonomii neoklasycznej. Tradycyjni neoklasycy uważają, że inflacja przewidywana nie może mieć żadnego efektu realnego, który jest skutkiem wystąpienia wyłącznie niespodzianki cenowej. Zgodnie z tą teorią, jeśli wystąpi wzrost inflacji, to płace dostosują się do cen. Innymi słowy, ceny relatywne nie ulegną zmianie. Wzrośnie więc nam inflacja, a sferze realnej nic się nie zmeni.

Inflacja ma zawsze swoje koszty. Natomiast z punktu widzenia neoklasyków w pełni przewidywalna nie ma ona efektu realnego. To znaczy, że nie wpływa ona na produkcję, dochód narodowy itd.

Ale jeśli inflacja jest kosztem, to wpływa ona na wielkość produkcji, PKB itd. Koszt to jest zjawisko ekonomii realnej.

Załóżmy, że składnikiem kosztowym jest tylko praca. To, ilu my zatrudnimy w przedsiębiorstwie pracowników, zależy od płacy realnej, czyli ile my ludziom płacimy w odniesieniu do inflacji. Czyli przy niskiej inflacji możemy im płacić złotówkę na dzień, a przy wysokiej inflacji 100 zł na dzień, a płaca realna będzie taka sama.

Oczywiście, tę płacę realną można chyba dobrze wyrazić w ilości dóbr, którą to przedsiębiorstwo produkuje. Przypuśćmy, że w fabryce samochodów przeciętny pracownik zarabia rocznie równowartość jednego auta, które ten zakład produkuje. Nadal wydaje mi się, że, że inflacja jest kosztem i ma efekty realne. W którym miejscu się mylę?

W tym miejscu wracamy do inflacji bazowej. Jeżeli uda nam się bezbłędnie tę inflację przewidzieć, to się tym nie martwimy, mimo że rzeczywiście ceny wzrosną. Jeśli wiemy, że jutro inflacja wyniesie 100 proc. i wiemy, że za samochód, który jutro sprzedamy, otrzymamy dwa razy więcej złotych niż dzisiaj, to będziemy też w stanie jutro podwoić pensję pracownika. Czyli absolutnie nic się nie zmienia.

Nieprawda. Bo inflacja to jest zmiana reguł w czasie gry, a niektóre umowy w gospodarce trwają dłużej. Czyli zmienia się wartość pieniądza w trakcie trwania kontraktu. Na przykład ktoś przez dłuższy czas spłaca kredyt według stałego oprocentowania. Jeśli wtedy inflacja przyspieszy, dłużnik zyskuje kosztem wierzyciela. Następuje realny przepływ majątku od kredytodawcy do kredytobiorcy.

I to jest pełna racja. Nieuwzględnienie tych zjawisk jest jedną z licznych wad tradycyjnej teorii neoklasycznej. Współcześni neoklasycy zdają sobie sprawę, że w rzeczywistości mamy do czynienia z uporczywością inflacji, która kiedy raz wzrośnie, długo potem nie chce spaść. Są też inne wyjątki. Możemy mieć niedoinformowanych konsumentów, pracodawcy mogą otrzymywać informacje cenowe wcześniej niż pracobiorcy i to z kolei spowoduje wystąpienie efektu realnego. Mówiąc inaczej, jest bardzo dużo różnego rodzaju odstępstw od tradycyjnego modelu neoklasycznego. Nie zmienia to faktu, że jednym z fundamentów teorii neoklasycznej jest stwierdzenie, że niespodzianki cenowe wpływają na inflację.

Czy inflację można idealnie przewidzieć?

Nie, nie można. Koncepcja inflacji bazowej teoretycznie mówi nam o tym, jaka jest wielkość tej części inflacji, którą możemy przewidzieć. Różnica między inflacją rzeczywistą a bazową to jest właśnie niespodzianka cenowa, która według neoklasyków powoduje efekt realny. Ale na świecie nie ma idealnych teorii, bo nie ma idealnych rynków.

W takim układzie czy nie lepiej byłoby wymierzyć niespodziankę cenową? To jest tak jak informacja i szum. To co jest najbardziej interesujące, to niespodzianka cenowa, a nie inflacja bazowa.

Problem polega na tym, że niespodziankę cenową możemy dobrze wymierzyć ex post, czyli po fakcie. My dzisiaj wiemy, jaka jest niespodzianka cenowa prognozy z wczoraj, ale nie mamy zielonego pojęcia, jaka będzie ona jutro. Inflację bazową można przewidywać i na tej podstawie można sobie wyrobić zdanie, czy polityka pieniężna jest bardziej czy mniej efektywna. Ale niespodziankę cenową możemy wymierzyć dopiero po fakcie.

Mówi się, że generałowie są zawsze gotowi, aby wygrać poprzednią wojnę.

Rosjanie mówią: „gdybym był wczoraj taki mądry jak moja teściowa dzisiaj”.

Rozmawiał Krzysztof Nędzyński

Prof. Wojciech Charemza jest profesorem na University of Leicester i jednym z najlepszych polskich ekonomistów według rankingu IDEAS

prof. Wojciech Charemza

Tagi


Artykuły powiązane

Rosnący kredyt napędza inflację? Nie teraz!

Kategoria: Analizy
Współcześnie polityka pieniężna sprowadza się głównie do zmieniania wysokości oficjalnych stóp procentowych. Ale dlaczego właściwie wyższe stopy procentowe miałyby hamować inflację?
Rosnący kredyt napędza inflację? Nie teraz!