W 1982 roku nowy dyrektor w Sallie Mae zabrał do domu dokumenty finansowe firmy do przeglądu. I po jego wykonaniu stwierdził: „Toż ten biznes to kopalnia złota”. W ciągu następnych czterech dekad branża pożyczek studenckich, w której główne skrzypce grała właśnie firma Sallie Mae, pogrążyła się w kryzysie, a wraz z nią w potężne długi wpadło całe pokolenie Amerykanów, którzy mają do spłacenia około 1,6 bln dolarów długu studenckiego (ta kwota potroiła się od 2006 r.).
W The Debt Trap. How Student Loans Became a National Catastrophe (Simon & Schuster, 2021) uznany reporter „The Wall Street Journal” Josh Mitchell opowiada historię amerykańskiego długu studenckiego. Jest to historia, którą czyta się z wypiekami na twarzy, pełna oszustw, skandali, grabieżczych praktyk jednostek i instytucji, nadużyć strony rządowej, która stworzyła „potwora” (tak określiła studencki dług Alice Rivlin, wieloletnia szefowa kongresowego biura ds. budżetu federalnego).
Sputnik, Sallie Mae i biliony dolarów długu
Opowieść Mitchella zaczyna się w 1957 roku, wraz z historią… Sputnika. Tego samego dnia, gdy Rosjanie go wystrzelili, Lyndon Johnson – ówczesny przywódca większości senackiej – jadł kolację ze swoimi partnerami ze świata polityki na swoim ranchu w Austin. Gdy pojawiły się gwiazdy, wyszli się przewietrzyć i patrząc w niebo przysięgli sobie, że zrobią wszystko, by śmiertelny wróg nie dominował w kosmicznym wyścigu.
Obawiając się, że Ameryka pozostaje w tyle za Sowietami w edukacji, a więc w wyścigu kosmicznym, Kongres USA stworzył i uruchomił pierwszy poważny federalny program pożyczek studenckich. Celem była masowa edukacja wyższa. W ten sposób stworzono „potwora”, ruszyła prawdziwa lawina, której nijak nie dało się zatrzymać. W 1965 roku prezydent Lyndon Johnson bez wahania podpisał Higher Education Act, który pieczętował istnienie całego systemu. Potem seria lekkomyślnych posunięć ze strony ustawodawcy oraz uczestników rynku ukształtowała, na przestrzeni ponad 30 lat, poniekąd patologiczny rynek długu studenckiego w USA.
Kongres stworzył Sallie Mae po to, by rynek pożyczek studenckich sprawnie działał. Rząd federalny postanowił, że 100 proc. tzw. złych długów studenckich w ramach działalności tego wehikułu będzie brał na siebie, tym samym zagwarantował Sallie Mae zyskowność. Niestety, Kongres nie ustanowił żadnego narzędzia kontrolnego nad Sallie Mae i tym samym nad procesem udzielania pożyczek. To oznacza, że Sallie Mae nie miała „skóry w grze” (skin in the game), więc instytucja ta udzielała kredytu praktycznie każdemu, bez sprawdzania jego zdolności do spłaty. „Program pożyczek studenckich funkcjonujący w USA to kwintesencja kapitalizmu kolesiów” – uważa Mitchell.
Ten mechanizm to istne zamknięte koło. Łatwy dostęp do pożyczek pozwolił uczelniom podnieść czesne do niespotykanego poziomu (obecnie studia na prywatnym koledżu to koszt około 200 tys. dolarów, a na państwowym 300 tys. dolarów). To z kolei skłoniło Kongres do zwiększenia limitów dla pożyczek i kredytów oraz poszerzenia kręgu osób, które mogą je zaciągać. Spirala się nakręcała, bo prywatne banki, które udzielały pożyczek tego typu, osiągały ogromne zyski z odsetek. „Nikt nie był czysty w tym biznesie” – powiedział były rektor wyższej uczelni, cytowany przez Mitchella.
Łatwy dostęp do pożyczek pozwolił uczelniom podnieść czesne do niespotykanego poziomu. Obecnie studia na prywatnym koledżu to koszt 200 tys. dolarów, a na państwowym 300 tys. dolarów.
Jaki jest efekt życia tego „potwora”? Obecnie każdy, kto zaciągnął kiedyś kredyt studencki i wciąż go nie spłacił, jest zadłużony z tego tytułu na około 200 tys. dolarów. Ogólna wartość tego długu to około 1,6 bln dolarów! To tyle, co PKB Kanady! – alarmuje Mitchell. Co ciekawe, ten dług stał się międzygeneracyjny, bo tylko połowa zadłużonych ma mniej niż 35 lat, a jedna piąta ma więcej niż 50 lat. Wedle szacunków, które podaje Mitchell, realnie pożyczkobiorcy spłacą dwie trzecie długu studenckiego, co oznacza, że będzie problem ze spłatą około 500 mld dolarów.
Dobre intencje stworzyły możliwość nadużycia
W podsumowaniu Mitchell dochodzi do wniosku, że źródłem opisywanego przez niego „nieszczęścia” są złe intencje i tworzenie zachęt do zaciągania pożyczek, przez co pojawiła się „pokusa nadużycia”. Czy każdy powinien mieć szansę pójść na studia? Autor zdaje się odpowiadać na to pytanie przecząco, wskazując, że działanie tego systemu sprawiło, iż na studia prawnicze są przyjmowane osoby ze średnim IQ w pobliżu 100, co nie powinno mieć miejsca. Jednak uczelnie prowadzące takie kierunki ochoczo przyjmują jak najwięcej osób, bo mają z tego zyski. A tacy studenci mają pieniądze, by korzystać z ich usług, oczywiście tylko dzięki „potworowi”.
Co ciekawe, jednym z efektów ubocznych funkcjonowania systemu pożyczek studenckich jest… wzrost znaczenia politycznego uniwersytetów i szkół wyższych. Według Mitchella, lobbyści delegowani przez takie instytucje stanowią trzecią najliczniejszą grupę w Waszyngtonie, i to bardzo wpływową. Mocniejsze jest tylko lobby firm zbrojeniowych i finansowych. Innym efektem ubocznym tegoż systemu, jak wskazuje Mitchell, jest także odciąganie ludzi od kształcenia praktycznego, zawodowego, co nie wydaje się dobre dla gospodarki jako całości.
Lobbyści delegowani przez szkoły wyższe stanowią trzecią najliczniejszą grupę w Waszyngtonie. Mocniejsze jest tylko lobby firm zbrojeniowych i finansowych.
Autor The Debt Trap pokazuje również niepokojące podobieństwa długu studenckiego do mieszkaniowego. Jak chyba wszyscy pamiętamy, przelewarowanie Amerykanów oraz nieodpowiedzialna polityka władz USA oraz instytucji prywatnych (banków i firm inwestycyjnych) doprowadziła do potężnego kryzysu na rynku nieruchomości w latach 2007-08. Czy podobne, katastrofalne konsekwencje dla amerykańskich rodzin i gospodarki będzie miało zadłużenie studenckie? Mitchell zdaje się odpowiadać na to pytanie dość odważnie i jednoznacznie: tak.
Mitchell, opisując 70 lat historii studenckiego zadłużenia, nie traci ani na chwilę z oczu niezliczonych „ofiar” tego systemu, niejako uwikłanych w mechanizm wyzysku. Przedstawia historie osób, które borykają się z poważnymi życiowymi trudnościami przez to, że za młodu zaciągnęły studencki dług. Szczególnie poruszająca jest historia Lisy, 54-letniej matki dwójki dzieci, która wychowuje je sama i spłacając od 17 lat dług studencki ma wciąż 100 tys. dolarów do spłaty. Tym samym jego książka to kolejna z serii „wrażliwych społecznie” pozycji popularnonaukowych z półki z napisem „ekonomia”, które w ostatnich miesiącach recenzowaliśmy na stronach Obserwatora Finansowego. Podkreślam, że jest to bardzo wyraźny trend, mówiący dużo o prawdopodobnym „zmęczeniu” amerykańskiej tkanki społecznej systemem kapitalistycznym.
Generalnie, „The Debt Trap” to umiejętna – poparta rzetelnie zebranymi i przedstawionymi danymi – analiza katastrofy zadłużenia studentów w USA. Mimo głębi szczegółów, pozostaje ona łatwa w odbiorze. Oczywiście, niektórym przeszkadzać może „społeczna wrażliwość” autora, ale warto by przymknęli na nią oko, bo pozycja godna jest polecenia dla zainteresowanych tematem.