Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Euro możemy mieć najwcześniej w 2019 roku

Uspokojenie kryzysu w jakim była od kilku lat strefa euro obudziło temat obecności w niej także naszego kraju. Wzrasta świadomość, że Polska bez euro pozostanie w UE krajem mało znaczącym. Padają pierwsze daty przystąpienia Polski, abstrahujące jednak od warunków jakie należałoby spełnić aby w ogóle o tym myśleć. A wcześniej konieczne są rozliczne przygotowania.
Euro możemy mieć najwcześniej w 2019 roku

(CC BY-SA alf.melin)

– Proces ten należałoby uruchomić po wyborach 2015 roku, by nowy układ władzy mógł podjąć odpowiednią decyzję – tak zadeklarował prezydent Bronisław Komorowski w kilku publicznych wystąpieniach.

Prezydent podkreślił, że należy oddzielić proces spełnienia kryteriów konwergencji od samego podjęcia decyzji o wejściu do euro. Zatem najpierw spełnijmy warunki członkostwa, a potem niech nowy rząd zadecyduje czy w ogóle zwracamy się formalnie o przyjęcie wspólne waluty.

Nie będzie to proces natychmiastowy. Od podjęcia decyzji do pojawienia się nowych banknotów w naszych portfelach upłyną co najmniej trzy lata. Mówimy zatem najwcześniej o jesieni 2018 roku i to pod warunkiem, że nowy rząd po pierwsze będzie chciał wejścia do euro, po drugie rozpocznie konsultacje w tej sprawie już w pierwszych dniach urzędowania. Każde opóźnienie przesuwałoby nas w kierunku 1 stycznia 2019 roku, 1 maja 2019 roku, czyli 15. rocznicy naszego przystąpienia do Unii Europejskiej, albo wręcz 1 stycznia 2020 roku.

Kalendarz ten to konsekwencja licznych wymogów formalnych, jakie musi spełnić kraj, chcący przyjąć wspólną walutę. Nieformalne konsultacje o przystąpieniu do „poczekalni” przed członkostwem w strefie euro jakim jest ERM II będą dopiero pierwszym etapem. ERM II to mechanizm kursów walutowych (European Exchange Rate Mechanism), potocznie zwany wężem walutowym. Polega on na utrzymywaniu przez okres dwóch lat kursów samodzielnych jeszcze walut w ściśle określonym paśmie wahań wartości. Negocjacje poprzedzające trwają około sześciu miesięcy i mają na początku charakter głównie polityczny. Chodzi o wybranie odpowiedniego momentu na formalne rozpoczęcie procedur i uruchomienie procesu zastanawiania się nad proponowanym kursem wymiany – w tym wypadku złotego na euro.

(infografika: Darek Gąszczyk)

(infografika: Darek Gąszczyk)

Potem przychodzi dzień, w którym minister finansów i prezes Narodowego Banku Polskiego podpisują się pod wspólnym, poufnym wnioskiem do przewodniczącego rady Ecofin o przystąpienie do ERM II. Ecofin jest radą do spraw gospodarczych i finansowych, składającą się z ministrów finansów i ministrów ds. gospodarczych z państw Unii Europejskiej. ERM II jest zaś systemem łączącym kursy walut krajowych państw UE z kursem euro.

W czasie przyszłej obecności złotego w ERM II jego kurs nie mógłby osłabić się lub umocnić o więcej niż 15 proc. wobec parytetu centralnego ustalonego między MF i NBP z jednej strony a Komitetem ERM II złożonym z przedstawicieli ministrów finansów i banków centralnych państw członkowskich oraz KE i EBC z drugiej. W praktyce oznacza to, że gdyby parytet został ustalony – dla przykładu – na poziomie 4 zł za euro, nasza waluta przez dwa lata nie mogłaby przekroczyć poziomu 3,40 złotego za euro z jednej i 4,60 złotego za euro z drugiej strony.

Problem w tym, że każde wyznaczenie poziomów obrony jest także zachętą dla spekulantów, którzy jeśli dysponują odpowiednim kapitałem mogą badać determinację polskiego banku centralnego do obrony kursu w pobliżu jego minimum lub maksimum. Dlatego polskiego, że w okresie pobytu waluty krajowej w „wężu walutowym” ciężar obrony kursu spada na kraj starający się o wejście do strefy euro.

– Biorąc pod uwagę obecną zmienność złotego utrzymanie go w 15 proc. paśmie wahań przez dwa lata byłoby bardzo trudne. Złoty należy w tej chwili do czołowych walut rynków wschodzących, a jego rynek jest dość płynny. Wszystko to sprawia, że kurs naszej waluty reaguje bardzo dynamicznie – mówi Bartosz Sawicki analityk domu maklerskiego TMS Brokers.

– Wyraźne przygotowania do przyjęcia euro, w tym szybkie spełnienie kryteriów konwergencji rynki finansowe na pewno by odnotowały odpowiednio wcześnie. Kurs przesunąłby się w kierunku 3,80 za euro, a jego zmienność mogła by spaść jeszcze przed wejściem do ERM II – uważa z kolej Marek Rogalski, główny analityk walutowy domu maklerskiego BOŚ S.A.

Co ważne ustalony parytet nie będzie jeszcze kursem konwersji, po którym ostatecznie wymienione zostaną złote na euro. Praktyka wskazuje jednak, że kurs konwersji ustalany jest na poziomie ostatniego kursu centralnego obowiązującego w ERM II. Dlatego tak ważne jest aby odpowiadał on poziomowi równowagi. Zbyt wysoki kurs (słaby złoty) może wywołać presję inflacyjną, zbyt niski (silny złoty) może prowadzić do utraty konkurencyjności gospodarki i spowolnienia wzrostu gospodarczego.

Kurs walutowy jest jednak tylko jednym z czterech kryteriów konwergencji. Według słownikowej definicji konwergencja to proces powstawania zbieżności. Chodzi zatem o spełnienie przez polską gospodarkę takich kryteriów, które uczynią ją podobną do reszty gospodarek strefy euro. Owe kryteria weryfikują czy kraj jest w stanie funkcjonować bez zakłóceń pomimo ograniczonej swobody prowadzenia polityki pieniężnej i budżetowej. Poza kursem walutowym patrzy się na inflację, długoterminowe stopy procentowe oraz sytuację fiskalną.

Co miesiąc wskaźniki te obserwuje Ministerstwo Finansów w „Monitorze konwergencji nominalnej”. Najświeższy raport z grudnia 2012 roku dotyczy danych październikowych. Polska nie spełniała wówczas żadnego z kryteriów konwergencji.

Po pierwsze nie wypełnialiśmy kryterium stabilności cen. Średnie 12-miesięczne tempo wzrostu indeksu HICP wyniosło 4,0 proc., a więc było o 1,1 pkt. proc. wyższe niż wartość referencyjna obliczona na podstawie danych z trzech państw o najbardziej stabilnych cenach: Szwecji, Irlandii i Grecji (2,9 proc).

Po drugie nie wypełnialiśmy kryterium stóp procentowych. Średnia długoterminowa stopa procentowa za ostatnie 12 miesięcy wyniosła 5,3 proc. i była o 1,7 pkt. proc. wyższa od wartości referencyjnej, która wyniosła 3,6 proc. Wyliczono ją na podstawie danych z jednego tylko państwa – Szwecji, bo Grecję i Irlandię wykluczono z tej kategorii porównania z powodu objęcia ich programem pomocowym UE i MFW.

Po trzecie niewypełnione zostało kryterium fiskalne. Deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2011 r. wyniósł -5,0 proc. PKB, a dług 56,4 proc. PKB, licząc według metodologii unijnej.

Po czwarte nie wypełnialiśmy kryterium kursu walutowego. Nie uczestniczmy bowiem w mechanizmie ERM II, a kurs naszej waluty wykazywał nadmierną zmienność.

To jednak tylko stopklatka z października 2012 roku. Inflacja i stopy procentowe są od tego czasu w trendzie spadkowym, kurs złotego się ustabilizował, a w obowiązującym jeszcze Programie Konwergencji 2012, zapowiadano na bieżący rok zdjęcie z Polski procedury nadmiernego deficytu (choć nie ma pewności czy w kolejnym Programie Konwergencji to zobowiązanie zostanie powtórzone).

Powinniśmy się zatem zastanawiać czy uda się wypełnić owe kryteria do 2015 roku, ale też w ciągu kluczowych dwóch lat od początku 2016 roku (wtedy najwcześniej możemy spodziewać się włączenie do ERM II) do 2018 roku. Trzeba zdolności proroczych aby przewidzieć czy do tego czasu strefa euro będzie istniała w obecnej formie, jakie będzie jej tempo rozwoju gospodarczego i co za tym idzie jakie będą inflacja, deficyt budżetowy oraz kurs euro do złotego w Polsce.

Załóżmy jednak, że wszystkie kryteria udało się spełnić także w latach 2016-2018, bo przygotowaliśmy się do tego odpowiednio wcześniej. Tak bowiem należy interpretować wypowiedź prezydenta Komorowskiego, o tym, że najpierw powinniśmy spełnić kryteria konwergencji, a dopiero potem starać się o członkostwo w strefie euro. Co dalej?

Trzeba zająć się dostosowaniem prawnym. W obowiązującej konstytucji z 1997 roku znajduje się artykuł 227. Głosi on że „centralnym bankiem państwa jest Narodowy Bank Polski. Przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej”, opisana jest także Rada Polityki Pieniężnej. W przypadku przyjęcia euro NBP straciłby swoje wyłączne uprawnienia, a RPP stałaby się zbędnym organem.

Zakładając, że w nowym Sejmie w 2015 roku znajdzie się kwalifikowana większość dwóch trzecich głosów do zmiany konstytucji, w nowym Senacie większość bezwzględna, a nowy prezydent (lub ponownie Bronisław Komorowski) tę zmianę szybko podpisze z nowelizacją ustawy zasadniczej można się uporać w dwa miesiące.

W międzyczasie na poziomie europejskim powinna zapaść decyzja o zakończaniu derogacji. Derogacja wzięła się z łacińskiego słowa derogatio, oznaczającego uchylenie. Obecnie Polska posiada status państwa członkowskiego Unii Gospodarczej i Walutowej z derogacją, a więc uchyleniem właśnie. Jesteśmy więc zobowiązani do spełnienia kryteriów konwergencji i przyjęcia euro, choć nie określono terminu, w którym ma się to stać.

Z praktycznego punktu widzenia nie różni się to wiele od statusu Wielkiej Brytanii, albo Danii, które wynegocjowały klauzulę opt-out, dającą im prawo samodzielnego wyboru przyszłości walutowej. Polska też może określić, że przyjmiemy euro np. w 2140 roku i do tego czasu obowiązuje nas derogacja, czyli uchylenie zobowiązań wynikających z uczestnictwa w unii walutowej. Byłoby to zgodne z prawem, choć niosłoby ze sobą trudne do przewidzenia konsekwencje polityczne.

W kontekście euro wszyscy myślą bowiem o perspektywie znacznie wcześniejszej. Od decyzji o zakończeniu derogacji do wejścia do strefy euro mija zazwyczaj pół roku. Sama procedura uchylenia derogacji jest wieloetapowa. Komisja Europejska przygotowuje wniosek do Rady Ecofin, następują też konsultacje z Parlamentem Europejskim i dyskusja w ramach Rady Europejskiej. Potem czas na zalecenie Eurogrupy (członkowie Rady Ecofin reprezentujący państwa członkowskie, których walutą jest euro), a na końcu decyzja Rady Ecofin podejmowana kwalifikowaną większością głosów.

W kraju przyjmującym euro to czas na przygotowanie techniczne – zmianę systemów komputerowych, wydrukowanie nowych banknotów, akcję informacyjną. Określiliśmy już, że jeśli brać pod uwagę zapowiedzi polityków i formalny kalendarz dochodzenia do członkostwa dzień zero wypadłby najprawdopodobniej 1 stycznia 2019 roku.

Przez te sześć lat wiele jeszcze może się zmienić. 2015 rok jako początek drogi do euro nie jest przecież pierwszym terminem ogłoszonym przez polskich polityków. Nowością jest za to założenie, że reformy które pozwolą na spełnienie kryteriów konwergencji na pewno Polsce nie zaszkodzą, a czas pokaże czy będą służyć także przyjęciu wspólnej waluty. Przy czym – co podkreśla prof. Leszek Balcerowicz – czym głębsze reformy, tym lepiej. Nie chodzi bowiem tylko o to żeby do euro się dostać, ale też o to do jakiej grupy krajów byłoby nam bliżej – czy do radzącego sobie dobrze rdzenia, czy do pogrążonych w kryzysie peryferii.

OF

(CC BY-SA alf.melin)
(infografika: Darek Gąszczyk)
Dochodzenie-do-członkostwa-w-stre-e-euro

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu